Изменить стиль страницы

– Musi odpocząć – powiedziała Patricia. – Kochanie, zaśnij teraz. Razem z ojcem zajmiemy się gośćmi.

– Przecież powinnam… – zaprotestowała słabo Melanie, ale proszki zaczynały już działać i powieki jej opadły. Spróbowała jeszcze usiąść, jednak nie udało się jej nawet oderwać głowy od poduszki. Wreszcie zwinęła się w kłębuszek na środku wielkiego łoża. Wydawała się bardzo krucha, delikatniejsza niż wtedy, gdy rozmawiała z dziennikarzem. Wyglądała jak…

Patricia przykryła ją kołdrą i wyprosiła wszystkich z pokoju.

– Pan tak po prostu zauważył, że Mel wychodzi z domu? – odezwał się William Sheffield, gdy David go mijał.

– Tak – odparł chłodno. – A pan?

Były narzeczony Melanie oblał się rumieńcem, zerknął na Harpera, szukając u niego pomocy, a kiedy jej nie otrzymał, wycofał się.

– Dziękuję, że pomógł pan naszej córce, panie… – Patricia zatrzymała się w drzwiach i położyła mu drobną dłoń na ramieniu.

– Reese. David Reese. Nie zabierała ręki.

– Dziękuję, panie Reese. Jesteśmy pańskimi dłużnikami…

– To nic wielkiego.

Uśmiechnęła się. W oczach miała morze smutku.

– Dla mnie to bardzo wiele.

Zanim zdołał odpowiedzieć, po schodach wbiegł jak burza Jamie O’Donnell, żądając głośno informacji, co się dzieje z jego Melanie. Szczupła kobieta o siwiejących włosach, ubrana w fartuch pielęgniarki, szła tuż za nim. David usłyszał, że Patricia mówi do niej „Ann Margaret”.

Skorzystał z okazji, żeby się wymknąć. Przystanął na podeście niżej i zaczął bezwstydnie podsłuchiwać.

O’Donnell pieklił się i wołał, żeby powiedziano mu o wszystkim. Ann Margaret domagała się widzenia z Melanie. Harper mruczał coś niewyraźnie. David nie dosłyszał jego słów; teraz już wszyscy czworo mówili ciszej. Skrzypnęły drzwi pokoju Melanie.

David poczuł, że włosy jeżą mu się na karku. Nie miał tego uczucia już od dawna, a dokładnie od chwili, gdy siedział w gabinecie lekarskim i czekał na ostateczny wyrok… a potem zobaczył wyraz twarzy lekarza. W jednej chwili zrozumiał, że jego życie i życie jego ojca – już nigdy nie będzie takie jak dotychczas.

Ale dlaczego czuł się tak teraz? To nie miało sensu. Na razie miał tylko rodzinę doktora i reportera – pijaczka. Nic strasznego, nic zapowiadającego jakąkolwiek sprawę.

A jednak… Co powiedział Larry Digger?

Podobno wiadomość o prawdziwych rodzicach Melanie dostał od anonimowego rozmówcy, który twierdził, że każdy dostaje to, na co zasługuje.

Przed trzema tygodniami, gdy anonimowy rozmówca zadzwonił z wiadomością, że doktor Stokes wykonuje nielegalne operacje, także dodał, że każdy dostaje to, na co zasługuje.

A David nie wierzył w zbiegi okoliczności.

4

David Riggs skończył pracę kelnera o trzeciej nad ranem. Przyjęcie wreszcie się skończyło, a on mógł wyjść na ulice Bostonu. Mocno kulał, a plecy bolały go bardziej niż zwykle. Udawanie kelnera nigdy nie wychodziło mu na zdrowie. Trzeba było podawać drinki, nosić tace z przekąskami i sprzątać po gościach. Należało się dobrze uwijać, żeby jednocześnie być dobrym kelnerem i agentem. Kiedy Lairmore następnym razem zleci mu taką robotę, trzeba będzie wysłać Chenneya. Niech mały też zakosztuje takiego życia.

Na Beacon Street było pusto. Bogaci ludzie odpoczywali już w swoich pięknych domach. Ale parę przecznic dalej skrzypiały wózki dostawców. Nie wszyscy mieszkańcy Bostonu spali na pieniądzach.

David wybrał drogę na skróty przez park, w którym podsłuchiwał Larry’ego Diggera i Melanie. Mógłby pewnie wezwać Chenneya i sprawdzić, jak chłopak sobie poradzi. Nowy pracownik w wydziale przestępstw finansowych był prawdziwym mięśniakiem. Wielki łeb na byczym karku, a niżej potężna klatka piersiowa. Kiedy szedł, ręce kołysały się mu jak gorylowi. Trudno było go brać poważnie, zwłaszcza kiedy przedstawił się jako były księgowy.

David jeszcze nie wyrobił sobie zdania na jego temat. Brak kwalifikacji nie przemawiał na jego korzyść. Akademia zapewniała przyszłym agentom tylko szesnaście tygodni kursów. Prawdziwe wejście w radosny świat FBI miało się odbyć dopiero wtedy, gdy czas i budżet pozwolą wysłać Chenneya na specjalistyczny trening w Narodowym Związku Walki z Przestępstwami Finansowymi. Do tego czasu musiał sobie radzić o własnych siłach, dzięki czemu zwierzchnicy mogli się przekonać, z kim mają do czynienia.

Dziś Chenney miał chodzić za doktorem Williamem Sheffieldem, ale David widział anestezjologa o drugiej nad ranem, kiedy opuszczał przyjęcie, a po Chenneyu nie było śladu.

Albo był taki dobry, albo zasnął na służbie. David miał na ten temat własne zdanie.

Skrzywił się z bólu, zauważył wolną taksówkę i podjął decyzję. Na tym etapie śledztwa nie wolno przeciągać struny. Mógł się spotkać z Chenneyem rano.

Powrót do domu trwał długo. David zakończył podróż na podłodze taksówki, zwinięty w kłębek, oddychając kwaśnym odorem potu i tytoniu. W krzyżu czuł przeraźliwe rwanie na przemian z pulsowaniem. Wyczołgał się z taksówki na czworakach, wepchnął kierowcy pieniądze i podniósł się ostrożnie. Obszedł parking. Musiał rozruszać mięśnie, rozluźnić je. Ruch jest bardzo ważny, ćwiczenia pomogą mu odzyskać giętkość.

„Ma pan zapalenie stawów krzyżowo-biodrowych. To tam, gdzie kręgosłup łączy się z miednicą. Zapalenie będzie się rozszerzać, powodując coraz większy dyskomfort. Ćwiczenia, lód i niesterydowe leki przeciwzapalne”.

Cholera! Byłem sportowcem! Miałem grać w pierwszej lidze! Znam moje ciało. Znam ból!

„Nie możemy panu powiedzieć nic więcej. Objawy zesztywniającego zapalenia stawów kręgosłupa są bardzo indywidualne. Może pan mieć gorączkę, odczuwać chroniczne zmęczenie, mieć problemy z trawieniem. Czasami choroba atakuje inne organy, na przykład oczy, serce i płuca. Nie możemy przewidzieć, w jaki sposób wpłynie na pana. Wiemy tylko, że jest to choroba chroniczna i wszyscy, którzy będą panu obiecywać cudowny lek, to hochsztaplerzy. Oczywiście nadal może pan prowadzić bogate, satysfakcjonujące życie. Istnieje wiele organizacji, które panu pomogą, ale musi pan żyć twórczo. Proszę sobie wybrać styl, który panu najbardziej służy”.

Nie mam żadnego stylu. Ja w ogóle nie żyję. Jestem zmęczony.

Najgorsze bóle wreszcie minęły, ale on nadal szedł. Nie wiedział, po co. Może dlatego, że od tak dawna nie spał i już się odzwyczaił.

Może dlatego, że bał się znaleźć w łóżku, gdzie zaczęłoby się od drzemki, a skończyło na konwulsyjnym łapaniu powietrza. Coś takiego zaczęło się dwa tygodnie temu. Nie wiedział, czy to jakaś nowa choroba, czy zapalenie weszło w następne stadium.

Nikogo o to nie pytał, bo chyba nie chciał wiedzieć.

Pomyślał o baseballu. O tym upojnym czasie, gdy miał szesnaście lat.

Sobotnie popołudnia, kiedy grał z ojcem i młodszym bratem Stevenem. Dużo rozmawiali o grze, ponieważ Bobby Riggs sam był za młodu niezłym baseballistą. Doszedł do drugiej ligi, a teraz uważał, że synowie go przerosną. A potem niespodziewanie okazało się, że Heather Riggs ma raka piersi. Wtedy jej mąż i synowie wrócili na boisko, by zagłuszyć ból. I wreszcie młoda, piękna Heather umarła, a oni grali dalej, ponieważ już tylko to im zostało.

Ojciec i jego dwaj synowie biegali po boisku, z każdym uderzeniem i wybiciem ucząc się ze sobą rozmawiać. Rak zabrał kochającą matkę i żonę, okaleczył rodzinę. Ale baseball nie pozwolił im upaść. Był na wagę złota.

Tak jak ramię Davida.

David potrafił rzucać jak nikt. Dzięki temu mógł zajść pomiędzy gwiazdy.

Jako siedemnastolatek trafił do młodzików i zaczął stawać się sławny. Agenci pukali do drzwi. Siedział z ojcem do późna i zastanawiali się, która z pierwszoligowych drużyn byłaby dla niego najlepsza, którą wybiorą.

A potem pojawił się ten ból w krzyżu i nie chciał minąć. David zaczął mieć kłopoty z bieganiem. Naciągnięte ścięgno, myśleli. Może się sforsował. Trzeba było zrobić przerwę. David się wycofał, a jego miejsce zajął Steven.