Изменить стиль страницы

– Studiuję biznes. Czy w sprawach tego rodzaju nie obowiązuje przedawnienie? Coś, co zdarzyło się dwadzieścia trzy lata temu…

– Okres przedawnienia liczy się od momentu odkrycia przestępstwa. Czyli w tym przypadku od zeszłego tygodnia.

Gdzieś obok odezwał się głos z latynoskim akcentem.

– Hej, Hank, czeka na ciebie ze stu klientów!

– To, co mówisz, zaczyna być coraz bardziej przekonujące – powiedział Hank do telefonu.

– Czy to znaczy, że przyjedziesz?

– Nie. To znaczy, że pomyślę o tym, kiedy wrócę do domu z roboty. Teraz muszę podawać drinki.

– Możesz skontaktować się ze mną w hotelu – dodał Steve, ale spóźnił się; w słuchawce zabrzmiał sygnał centrali.

Jeannie i Lisa spojrzały na niego z oczekiwaniem.

– Nie wiem – stwierdził, wzruszając ramionami. – Nie mam pojęcia, czy udało mi się go przekonać.

– Musimy po prostu czekać. Może się pojawi – powiedziała Lisa.

– Z czego utrzymuje się Wayne Stattner?

– Jest właścicielem nocnych klubów. Najprawdopodobniej ma już na koncie dziesięć milionów dolarów.

– W takim razie powinniśmy wzbudzić w nim ciekawość. Masz jego numer?

– Nie.

– Jeśli taki z niego ważniak, ma pewnie zastrzeżony telefon. Może dadzą mi numer klubu. – Steve zadzwonił do informacji, podał im nazwisko, otrzymał numer, wystukał go i połączył się z automatyczną sekretarką. – Cześć, Wayne, nazywam się Steve Logan i zauważyłeś być może, że mój głos brzmi dokładnie tak samo jak twój – powiedział po usłyszeniu sygnału. – Możesz mi wierzyć lub nie, ale to dlatego, że jesteśmy identyczni. Mam sześć stóp dwa cale wzrostu, ważę sto dziewięćdziesiąt funtów i wyglądam tak samo jak ty, z wyjątkiem koloru włosów. Oto kilka innych rzeczy, które nas łączą: jestem uczulony na orzechy macadama, nie mam paznokci na małych palcach u nóg, kiedy się nad czymś zastanawiam, drapię się palcami prawej ręki po zewnętrznej stronie lewej. Dowcip polega na tym, że nie jesteśmy bliźniakami. Jest nas kilku. Jeden popełnił w niedzielę przestępstwo na Uniwersytecie Jonesa Fallsa: dlatego wczoraj złożyła ci wizytę policja z Baltimore. Spotykamy się jutro w hotelu Stouffer w Baltimore. To wszystko jest bardzo dziwne, Wayne, ale przysięgam ci, że to prawda. Zadzwoń do mnie albo do doktor Ferrami do hotelu, albo po prostu przyjedź. To będzie coś ciekawego. – Odłożył słuchawkę i spojrzał na Jeannie. – Co o tym sądzisz?

– To człowiek, którego stać na różne kaprysy – odparła, wzruszając ramionami. – Może go to zaintrygować. Jako właściciel nocnego klubu nie ma prawdopodobnie nic do roboty w poniedziałek rano. Z drugiej strony nie wydaje mi się, żebym wybrała się w podróż samolotem po otrzymaniu takiej wiadomości.

Nagle zadzwonił telefon. Steve podniósł machinalnie słuchawkę.

– Czy mogę mówić ze Steve'em? – Głos brzmiał zupełnie obco.

– Przy telefonie.

– Mówi wujek Preston. Daję ci ojca.

Steve nie miał żadnego wujka Prestona. Zaintrygowany zmarszczył czoło. Po chwili w słuchawce odezwał się kolejny głos.

– Jesteś sam? Czy ona słucha?

Steve nagle zrozumiał. Zdumienie ustąpiło miejsca szokowi. Nie miał pojęcia, co robić.

– Chwileczkę – powiedział i zakrył dłonią mikrofon. – To Berrington Jones! – poinformował Jeannie. – Wziął mnie – za Harveya. Co mam, do diabła, robić?

Jeannie rozłożyła bezradnym gestem ręce.

– Improwizuj.

– Wielkie dzięki. – Steve przystawił słuchawkę do ucha. – Steve przy telefonie – mruknął.

– Co się dzieje? Siedzisz tam już kilka godzin!

– Zgadza się.

– Dowiedziałeś się, co planuje?

– Chyba tak.

– Więc wracaj i wszystko nam opowiedz.

– Dobrze.

– Nic ci nie grozi?

– Nie.

– Domyślam się, że ją przeleciałeś.

– Można tak powiedzieć.

– No to zapinaj spodnie i wracaj do domu! Jesteśmy w opałach.

– Dobrze.

– Kiedy odłożysz słuchawkę, wytłumacz jej, że dzwonił ktoś, kto pracuje dla adwokata twoich rodziców, i poinformował cię, że musisz zaraz wracać do Waszyngtonu. To wyjaśni twój pośpiech. W porządku?

– W porządku. Postaram się jak najszybciej wrócić.

Berrington odłożył słuchawkę i Steve zrobił to samo.

– Chyba udało mi się go nabrać – stwierdził, opuszczając z ulgą ramiona.

– Co powiedział? – zapytała Jeannie.

– Bardzo interesujące rzeczy. Wygląda na to, że przysłali tutaj Harveya, żeby dowiedzieć się, jakie masz zamiary. Martwią się, w jaki sposób wykorzystasz zebrane przez siebie informacje.

– Kto się martwi?

– Berrington i jakiś wujek Preston.

– Preston Barek, prezes Genetico. Po co dzwonili?

– Z niecierpliwości. Berrington miał dość czekania. On i jego kumple chcą się dowiedzieć, co zamierzasz, żeby móc obmyślić sposób obrony. Mam ci powiedzieć, że jadę do Waszyngtonu na spotkanie z adwokatem, i wracać jak najszybciej do niego do domu.

Na twarzy Jeannie odbił się niepokój.

– To niedobrze – stwierdziła. – Kiedy Harvey nie wróci, Berrington domyśli się, że coś jest nie w porządku. Nie sposób przewidzieć, co wtedy zrobią. Mogą zwołać konferencję w innym miejscu, zaostrzyć środki ostrożności, żebyśmy nie mogli dostać się na nią, albo nawet odwołać spotkanie z prasą i podpisać papiery w kancelarii u adwokata.

Steve zmarszczył czoło i wbił wzrok w podłogę. Miał pewien pomysł, ale bał się go przedstawić.

– W takim razie Harvey musi wrócić do domu – oświadczył w końcu.

Jeannie potrząsnęła głową.

– Leży tutaj na podłodze i słucha, co mówimy. Wszystko im powtórzy.

– Nie zrobi tego, jeśli pojawię się tam zamiast niego.

Jeannie i Lisa popatrzyły przerażone.

Steve nie miał czasu się nad tym lepiej zastanowić i teraz zaczął myśleć na głos.

– Pojadę do domu Berringtona i będę udawał Harveya. Rozproszę ich obawy.

– To jest zbyt ryzykowne, Steve. Nic o nich nie wiesz. Nie będziesz nawet wiedział, gdzie jest łazienka.

– Jeśli Harvey oszukał ciebie, mnie uda się oszukać Berringtona – odparł, chociaż w głębi duszy nie był tego taki pewien.

– Harvey nie oszukał mnie. Zdemaskowałam go.

– Przez jakiś czas cię oszukiwał.

– Krócej niż godzinę. A ty będziesz tam musiał zostać dłużej.

– Nie sądzę. Wiemy, że Harvey wraca normalnie w niedzielę do Baltimore. Przed północą będę z powrotem.

– Ale Berrington jest ojcem Harveya. To niemożliwe.

Wiedział, że Jeannie ma rację.

– Masz jakiś lepszy pomysł? – zapytał.

– Nie – odparła po długim namyśle.

59

Steve włożył sztruksowe spodnie i jasnoniebieski sweter Harveya i pojechał jego datsunem do Roland Parku. Kiedy zatrzymał się przed domem Berringtona, było już ciemno. Zaparkował za srebrzystym lincolnem town carem i przez chwilę siedział w samochodzie, mobilizując odwagę.

Musiał to odpowiednio rozegrać. Jeśli go zdemaskują, Jeannie będzie skończona. Niestety nie miał żadnych informacji, na których mógłby się oprzeć. Musiał uważać na każde słowo, domyślać się, czego od niego chcą, nie przejmować się drobnymi potknięciami. Żałował, że nie jest aktorem.

Zastanawiał się, w jakim nastroju może być Harvey. Został w raczej obcesowy sposób wezwany przez ojca. Na pewno miał ochotę pobyć dłużej z Jeannie. Jest chyba wściekły.

Westchnął. Nie mógł zwlekać. Wysiadł z samochodu i ruszył do wejścia.

Harvey miał kilka kluczy. Steve zerknął na zamek. Wydawało mu się, że widzi na nim napis Yale. Zaczął szukać odpowiedniego klucza, ale zanim go znalazł, Berrington otworzył drzwi.

– Na co tutaj czekasz? – zapytał. – Właź do środka.

Steve wszedł do przedpokoju.

– Idź do gabinetu – rzucił Berrington.

Gdzie tu jest, kurwa, gabinet? Steve starał się nie wpadać w panikę. Dom zbudowano w latach siedemdziesiątych w typowym stylu podmiejskiego rancza. Po lewej znajdował się elegancko umeblowany, pusty salon. Przed sobą miał korytarz z kilkoma drzwiami, prawdopodobnie do sypialni. Po prawej – dwoje zamkniętych drzwi. Jedne z nich prowadziły do gabinetu – ale które?