Изменить стиль страницы

Dennis był wyjątkowo sprytny – tak samo sprytny jak mężczyzna, który podłożył ogień w szatni i zgwałcił Lisę, tak samo sprytny jak Steve…

– Jest pani trochę roztrzęsiona – powiedział Robinson. – Domyślam się, że nie znosi pani szczurów tak samo jak ja.

Wzięła się w garść. Było już po wszystkim. Uszła z życiem i nie straciła nawet wzroku. Nie stało się w końcu nic złego, przekonywała sama siebie. Mogłam zostać okaleczona lub zgwałcona. Zamiast tego straciłam tylko parę majtek. Powinnam być wdzięczna losowi.

– Dziękuję, nic mi nie jest – odparła.

– W takim razie mogę panią odprowadzić do wyjścia.

Wyszli we troje z pokoju.

– Idź po szmatę, Pinker – rozkazał Robinson.

Dennis posłał Jeannie długi intymny uśmiech, tak jakby byli starymi kochankami i spędzili w łóżku całe popołudnie. A potem zniknął za rogiem korytarza. Jeannie patrzyła z olbrzymią ulgą, jak odchodzi, jednocześnie jednak płonęły jej policzki, ponieważ miał w kieszeni jej majtki. Czy będzie spał, przyciskając je do policzka, tak jak dziecko tuli do siebie pluszowego misia? Czy owinie je wokół penisa podczas masturbacji i będzie sobie wyobrażał, że ma z nią stosunek? Cokolwiek zamierzał zrobić, czuła, że będzie w tym uczestniczyć wbrew swojej woli. Naruszona została jej prywatność, jej wolność.

Robinson odprowadził ją do głównej bramy i podał na pożegnanie rękę. Jakie to szczęście, że już stąd wyjeżdżam, pomyślała, idąc przez parking do samochodu. Miała próbkę DNA Dennisa, to było najważniejsze.

Lisa siedziała za kierownicą. Klimatyzacja była włączona, żeby ochłodzić wnętrze forda. Jeannie opadła ciężko na fotel.

– Jesteś jakaś przybita – zauważyła Lisa, wyjeżdżając z parkingu.

– Zatrzymaj się przy pierwszym supermarkecie.

– Dobrze. Czego potrzebujesz?

– Mogę ci powiedzieć – odparła Jeannie – ale i tak mi nie uwierzysz.

19

Po lunchu Berrington zajrzał do spokojnego baru w pobliżu i zamówił martini.

Rzucona luźnym tonem przez Prousta propozycja morderstwa wstrząsnęła nim. Wiedział, że zrobił z siebie głupka, łapiąc Jima za klapy i drąc się na całe gardło, ale wcale tego nie żałował. Dał mu przynajmniej jasno do zrozumienia, co czuje.

Nie starli się po raz pierwszy. Pamiętał wielki kryzys w ich znajomości na początku lat siedemdziesiątych, kiedy wybuchł skandal Watergate. To były straszne czasy: konserwatyzm został zdyskredytowany, strzegący ładu i porządku politycy okazali się nieuczciwi i każda niejawna działalność, bez względu na to, jak szczytne przyświecały jej ideały, traktowana była nagle jako sprzeczna z konstytucją. Preston Barek był przerażony i chciał się z wszystkiego wycofać. Jim Proust wyzwał go od tchórzy, dowodził gniewnie, że nie ma żadnego zagrożenia i zaproponował, aby kontynuować działalność pod egidą CIA i wojska, zacieśniając tylko być może środki bezpieczeństwa. Nie ulegało wątpliwości, że gotów był pozbawić życia każdego wścibskiego dziennikarza, który próbowałby ujawnić ich działalność. To Berrington zasugerował wówczas założenie prywatnej firmy, aby w ten sposób zdystansowali się od rządu. Teraz ponownie miał ich wybawić z kłopotów.

W barze było ponuro i chłodno. W telewizji szedł jakiś serial, ale fonia była wyłączona. Zimny dżin uspokoił Berringtona. Stopniowo przeszła mu złość na Jima i skoncentrował się na osobie Jeannie Ferrami.

Strach skłonił go do złożenia nierozważnej obietnicy. Oświadczył Jimowi i Prestonowi, że sobie z nią poradzi. Teraz musiał dotrzymać słowa. Musiał coś zrobić, żeby Jeannie przestała się interesować Stevenem Loganem i Dennisem Pinkerem.

Było to irytująco trudne zadanie. Chociaż przyjął ją na etat i zapewnił pieniądze na badania, nie mógł tak po prostu wydawać poleceń naukowcom: zgodnie z tym, co powiedział Jimowi, uniwersytet nie był armią. Jeannie była zatrudniona przez Uniwersytet Jonesa Fallsa, a Genetico przekazało już fundusze na ten rok. W perspektywie uciszenie jej nie sprawiłoby mu oczywiście kłopotu, ale nie o to w tej chwili chodziło. Trzeba było ją powstrzymać jutro lub pojutrze, zanim dowie się dosyć, żeby doprowadzić ich do zguby.

Uspokój się, powtarzał sobie, uspokój się.

Wątpliwości mógł budzić fakt, że korzystała bez zgody pacjentów z medycznych banków informacji. Z czegoś takiego gazety mogły zrobić wielki szum bez względu na to, czy rzeczywiście naruszono czyjąś prywatność. A uniwersytety bały się skandali: utrudniało to w znacznym stopniu zbieranie funduszy.

Przerwanie tak obiecującego programu badań było prawdziwą tragedią. Sprzeciwiało się wszystkiemu, w co wierzył. Zachęcał i popierał Jeannie, a teraz musiał z nią walczyć. Potraktuje to jako cios poniżej pasa i będzie miała rację. Powtarzał sobie, że Jeannie jest dziedzicznie obciążona i prędzej czy później musiała wpaść w kłopoty, lecz mimo to żałował, że to on ma przyczynić się do jej klęski.

Starał się nie myśleć o jej ciele. Zawsze miał słabość do kobiet. To był jego jedyny nałóg: umiarkowanie pił, nigdy nie uprawiał hazardu i nie rozumiał, dlaczego ludzie biorą narkotyki. Kochał swoją żonę, ale nawet podczas trwania małżeństwa nie potrafił oprzeć się pokusie i Vivvie odeszła w końcu, nie mogąc znieść jego niewierności. Wyobraził sobie, jak Jeannie gładzi go po włosach i mówi: Byłeś dla mnie taki dobry, tyle dla mnie zrobiłeś, nie wiem, jak zdołam ci się odwdzięczyć.

Takie myśli zawsze go zawstydzały. Miał być jej opiekunem i mentorem, a nie uwodzicielem.

Poczuł, jak razem z pożądaniem ogarnia go oburzenie. Przecież to zwykła dziewczyna! Jak mogła im do tego stopnia zagrozić? Jak to możliwe, że gówniara z kolczykiem w nosie narażała na szwank całe przedsięwzięcie w chwili, gdy miały się spełnić ich życiowe ambicje? Nic nie mogło pokrzyżować im planów; od samej takiej myśli zrobiło mu się słabo. Kiedy nie fantazjował, że kocha się z Jeannie, wyobrażał sobie, że ją dusi.

Mimo to wahał się, czy napuścić na nią dziennikarzy. Niełatwo jest kontrolować środki przekazu. Istniała zawsze możliwość, że zaczną atakować Jeannie, a skończą na nim. To była niebezpieczna gra. Ale nie przychodziło mu do głowy nic innego, jeśli wykluczyć szalone rojenia Jima.

Wypił do dna martini. Barman zaproponował mu kolejnego drinka, ale Berrington odmówił. Rozglądając się dookoła, dostrzegł automat telefoniczny przy męskiej toalecie. Wsunął swoją kartę American Express w czytnik i wystukał numer Jima.

– Tu biuro senatora Prousta – odezwał się jeden z bezczelnych młodych asystentów Jima.

– Mówi Berrington Jones…

– Niestety pan senator ma teraz spotkanie.

Naprawdę powinien nauczyć swoich akolitów, żeby byli trochę uprzejmiejsi, pomyślał Berrington.

– W takim razie chyba nie będziemy mu przerywać – powiedział. – Czy ma dzisiaj jakieś spotkanie z prasą?

– Nie wiem. Czy mogę zapytać, dlaczego to pana interesuje?

– Nie, młody człowieku, nie może pan zapytać – odparł poirytowany Berrington. Przemądrzali asystenci byli przekleństwem Kapitelu. – Może pan odpowiedzieć na moje pytanie, połączyć mnie z Jimem Prostem albo stracić pracę. Co pan wybiera?

– Proszę zaczekać.

Przerwa trwała bardzo długo. Ktoś, kto spodziewał się, iż Jim nauczy swoich asystentów taktu, mógł równie dobrze liczyć, że szympansica nauczy swoje małe zachowania przy stole. Styl szefa przechodzi na personel: cham ma zawsze aroganckich podwładnych.

– Za piętnaście minut senator ma uczestniczyć w promocji książki pod tytułem Nowa nadzieja dla Ameryki kongresmana Dinkeya, profesorze Jones – odezwał się nowy głos w słuchawce.

To było dokładnie to, czego potrzebował.

– Gdzie?

– W hotelu Watergate.

– Niech pan powie Jimowi, że tam będę, i zadba o to, by moje nazwisko znalazło się na liście zaproszonych – powiedział i odwiesił słuchawkę, nie czekając na odpowiedź.

Wyszedł z baru i pojechał taksówką do hotelu. Tę sprawę trzeba było przeprowadzić bardzo delikatnie. Manipulowanie mediami było ryzykowne: dobry reporter mógł zlekceważyć podrzucony temat i zacząć zastanawiać się, dlaczego komuś zależy na jego nagłośnieniu. Ale uświadamiając sobie ryzyko, Berrington nie zapominał ani na chwilę o czekającej ich nagrodzie, i to pomagało mu opanować nerwy.