Изменить стиль страницы

· Walnij go tam, gdzie boli! – krzyczała Lula. – Walnij go tam, gdzie boli!

No to walnęłam. Przychodzi taki moment, w którym człowiekowi po prostu nie chce się dłużej turlać. Przekręciłam się na plecy i dałam Munsonowi kopniaka w jaja.

· Auuu! – zawył, przybierając pozycję embriona. Odciągnęłyśmy jego ręce od smętnego worka i skułyśmy je kajdankami na plecach.

· Szkoda, że nie mogłam nakręcić kamerą wideo, jak mocowałaś się z tym kolesiem – powiedziała Lula. – Przypominało mi to kawał o tym karle w komunie nudystów, który ciągle wsadzał nos w czyjś interes.

Mitchell i Habib wysiedli z samochodu, stali w odległości stu metrów, wyglądali na zdenerwowanych.- Przeczuwałem to od początku – oświadczył Mit-chell. – Wystarczyło tylko słowo, że mamy się rzucić na ratunek, jak bum cykoria.

Lula pobiegła do domu, żeby zabrać prześcieradło i zamknąć drzwi. Habib, Mitchell i ja zaciągnęliśmy Munsona do buicka. Kiedy wróciła Lula, zawinęliśmy faceta w prześcieradło, wrzuciliśmy na tylne siedzenie i zawieźliśmy na posterunek przy North Clinton. Podjechaliśmy do tylnego wejścia, do którego prowadził podjazd.

· Zupełnie jak w McDonaldzie – zauważyła Lula. -Tylko że tutaj się wyrzuca, a tam się zabiera.

Zadzwoniłam domofonem i przedstawiłam się. Chwilę potem Carl Costanza otworzył drzwi i spojrzał na buicka.

· A tym razem co? – powiedział.

· Na tylnym siedzeniu mam ciało. Morris Munson. NSS.

Carl zajrzał do środka przez szybę i uśmiechnął się.

· On jest goły. Głośno westchnęłam.

· Nie będziesz chyba utrudniał mi tej sprawy?

· Hej, Juniak! – krzyknął Costanza. – Chodź tutaj zobaczyć tego gołego kolesia. Zgadnij, kto go przyprowadził!

· Dobra – powiedziała Lula do Munsona. – Koniec jazdy. Możesz wysiąść.

· Nie – odparł Munson. – Nigdzie nie wysiadam.

· Kurna, właśnie że wysiadasz. Nadszedł Juniak i dwóch innych gliniarzy. Każdy miał na ustach głupkowaty uśmiech policjanta.

· Czasami myślę sobie, że to naprawdę beznadziejna praca – zauważył jeden z nich. – Ale kiedy widzę coś takiego, to stwierdzam, że naprawdę warto. Dlaczego ten goły koleś ma na nodze reklamówkę?

· Postrzeliłam go – wyjaśniłam. Costanza i Juniak wymienili spojrzenia.

· Nie chcę nic o tym wiedzieć – rzekł Costanza. – Nic nie słyszałem.

Lula spojrzała na Munsona wzrokiem bazyliszka.

· Nie wyciągniesz swoich kościstych bladych zwłok z tego samochodu? Ja to zrobię.

· Odwal się – rzucił Munson. – Odwal się z tym swoim tłustym tyłkiem.

Wszyscy gliniarze wstrzymali oddech i zrobili krok do tyłu.

· No i doigrałeś się – oświadczyła Lula. – Zepsułeś mi humor. Zniszczyłeś moje pozytywne nastawienie. A teraz pójdę tam i wyrwę cię z tego samochodu jak karłowatego szczura, którym jesteś. – Lula wygramoliła się z samochodu i szarpnęła tylne drzwi.

Munson wyskoczył z wozu.

Owinęłam go znów w prześcieradło i wszyscy powlekliśmy się na posterunek policji, z wyjątkiem Luli, która miała fobię na punkcie posterunków. Wycofała samochód z podjazdu, znalazła miejsce i zaparkowała.

Przykułam Munsona kajdankami do ławki przy rejestracji, oddałam dokumenty i dostałam pokwitowanie odbioru. Kolejnym punktem na mojej liście spraw do załatwienia był Brian Simon.

Wchodziłam właśnie na trzecie piętro, kiedy zatrzymał mnie Costanza.

· Jeśli szukasz Simona, to nie musisz się wysilać. Zwiał natychmiast, jak usłyszał, że tutaj jesteś. – Otaksował mnie wzrokiem. – Nie chcę być niegrzeczny, rozumiesz, ale wyglądasz jak wywłoka.

Byłam od stóp do głów w kurzu, miałam dziurę na kolanie, moje włosy wyglądały, jakby przeszedł przez nie tajfun, no i jeszcze ten pryszcz.

· Wyglądasz, jakbyś nie spała całe wieki… – powiedział Costanza.

· Bo nie spałam.

· Mógłbym pogadać z Morellim.

· To nie Morelli. To moja babcia. Wprowadziła się do mnie i chrapie. – Nie wspomniałam o Księżycu. I o świrach. I o Komandosie.

· Czy ja dobrze zrozumiałem? Mieszkasz z babcią i z psem Simona?- Tak.

Costanza uśmiechnął się pod nosem.

· Hej, Juniak! – krzyknął. – Padniesz, jak to usłyszysz. – Znów spojrzał na mnie. – Nic dziwnego, że Mo-relli jest w takim podłym nastroju.

Wyszłam z posterunku, pojechałam do biura i weszłam z Lula, żeby móc pławić się w swojej sławie łowcy nagród. Lula i ja ujęłyśmy naszego ściganego. Stanowił wielką zdobycz. Maniakalny zabójca. Oczywiście akcja nie była zupełnie wolna od błędów, ale najważniejsze, że go dorwałyśmy.

Rzuciłam pokwitowanie odbioru na biurko Connie.

· Chyba jesteśmy niezłe? – zapytałam. Yinnie wyjrzał z gabinetu.

· Czy dobrze słyszałem, że kogoś złapano?

· Morrisa Munsona – poinformowała Connie. – Podpisano, opieczętowano, dostarczono.

Yinnie stanął pewnie na nogach, trzymając ręce w kieszeniach, a na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.

· Świetnie.

· Tym razem nie udało mu się nawet podpalić żadnej z nas – oświadczyła Lula. – Byłyśmy niezłe. Zaciągnęłyśmy go za tyłek do mamra.

Connie rzuciła wzrokiem na Lulę.

· Wiesz, że jesteś cała mokra?

· Tak. Wyciągnęłyśmy tego dupka spod prysznica. Yinnie podniósł brwi aż do czoła.

· Chcesz mi powiedzieć, że kiedy go aresztowałyście, był goły?

· Tak, to wszystko przez niego, bo wybiegł z domu i uciekał – powiedziała Lula.

Yinnie pokiwał głową, uśmiechając się jeszcze szerzej.

· Kocham tę robotę.

Connie wręczyła mi zapłatę, a ja dałam Luli należną jej część pieniędzy i pojechałam do domu, żeby się przebrać.

Babcia była jeszcze w domu i przygotowywała się do lekcji jazdy.

Była ubrana w swój ciepły kostium w kolorze purpury, tenisówki na koturnach i bawełnianą bluzkę z długimi rękawami, z napisem: „Zjedz moje figi” na piersiach.

· Dzisiaj w windzie spotkałam mężczyznę – oświadczyła. – Zaprosiłam go do nas na kolację.

· Jak się nazywa?

· Myron Landowsky. To stary piernik, ale pomyślałam, że w końcu od czegoś trzeba zacząć. – Wyjęła z szuflady portfel, wsadziła go sobie pod pachę i poklepała Boba po łbie. – Bob był dzisiaj grzecznym chłopcem, z wyjątkiem tego, że zjadł rolkę papieru toaletowego. Aha, mam nadzieję, że moglibyśmy sobie pojeździć z tobą i Jo-sephem. Myron nie prowadzi samochodu po zmroku, bo w nocy nic nie widzi.

· Nie ma sprawy.

Zrobiłam sobie grzankę ze smażonym jajkiem na obiad, włożyłam inne dżinsy, uczesałam włosy w trochę głupkowaty koński ogon, zasmarowałam pryszcz toną korektora, wytuszowałam rzęsy i przejrzałam się w lustrze. Stepha-nie, Stephanie, Stephanie, powiedziałam w duchu. Co ty wyprawiasz?

Stopniowo sama siebie przekonuję do powrotu na wybrzeże, to właśnie wyprawiam. Głowa mi pękała od świadomości, że schrzaniłam okazję porozmawiania z Alexandrem Ramosem. Wczoraj siedziałam z nim przy stoliku jak ostatni matoł. Śledziliśmy rodzinę Ramosów, a kiedy przypadkiem wpuszczono mnie do kurnika, nie zadałam kogutowi ani jednego pytania. Nie miałam wątpliwości co do tego, że rada Komandosa, abym trzymała się z daleka od Alexandra Ramosa, jest rozsądna. Z drugiej strony, wydawało mi się, że tylko mięczak nie wróciłby tam i nie spróbował lepiej wykorzystać sytuacji.

Wzięłam kurtkę i przypięłam smycz do obroży Boba. Zatrzymałam się w kuchni, żeby pożegnać Reksa i włożyć rewolwer z powrotem do miski na herbatniki. Pomyślałam, że gdybym miała w pełnym oporządzeniu wywieźć Ramosa, nie skończyłoby się to chyba dobrze. JeślibyRamos lub jego opiekunowie mnie przeszukali, byłoby mi trudno wytłumaczyć, dlaczego mam przy sobie broń.

Kiedy zeszłam na dół, spotkałam na parkingu Joyce Bamhardt.

· Wyglądasz ślicznie. Zupełnie jak pizza – powiedziała. Domyśliłam się, że korektor nie był całkowicie skuteczny.

· Chcesz czegoś?

· Wiesz, czego chcę.

Joyce nie była jedyną idiotką, która kręciła się po parkingu. Na drugim końcu stali Habib i Mitchell. Podeszłam do nich, a Mitchell opuścił szybę po stronie kierowcy.