Изменить стиль страницы

Pitt zaśmiał się znowu i zaczął chodzić po mostku. Zapanowało milczenie. Rozlegał się tylko plusk fali prutej dziobem „Witezia", stuk maszyny i turkot łańcucha sztorwałowego. Nagle Nilsen rzucił pytanie:

– A któż zwolni Elzę od starego Waege Tornwalsena? Pitt podniósł głowę i spojrzał na kapitana.

– Kiedyś przyrzekliście, że uczynicie to dla niej… – szepnął Nilsen. – Elza powinna być wolną, czy dlatego, aby spokojnie czekała na was, czy po to, abyście mogli, Pitt Hardful, przysłać swój telegram gratulacyjny.

W głosie Norwega brzmiało szyderstwo. Pitt podniósł głowę i rzekł:

– W Londynie oddam sprawę Elzy wprawnemu adwokatowi. Dostanie rozwód…

Tak? – mruknął Nilsen. – Macie rację! Od czegóż adwokaci?

Biały Kapitan nie mógł zrozumieć, czy było to nowe szyderstwo, czy przyznanie musłuszności. Znowu zaczął chodzić po mostku, paląc fajkę.

– Nie będziecie wiedzieli, kapitanie Siwir, czy Elza Tornwalsen jest wolna czy nie, gdy porzucicie nas… – szepnął Nilsen.

Pitt milczał kilka chwil, namyślając się nad odpowiedzią, bo wiedział, że Norweg ją powtórzy Elzie. Przed oczami przesunęła mu się wiotka, silna postać, błysnęły szeroko rozwarte oczy rybaczki.

– Trzeba z tym skończyć raz na zawsze! – pomyślał Pitt i suchym głosem powiedział dobitnie:

– Mówicie tak, jakbyście byli swatem Elzy, kapitanie Nilsen! Powtarzam, że ta kobieta mnie nie obchodzi i losy jej są mi obojętne. Zresztą jest bogata i da sobie radę. Nie mówmy już o tym!

– Nie mówmy! – zgodził się Nilsen. – Teraz dopiero przejrzałem was.

– Mylicie się, Olafie Nilsen! – odparł z nagłą nienawiścią w głosie Pitt. – Nie przejrzeliście mnie! Nie! Ja sam siebie nie przejrzałem i boję się rzucić wzrokiem w głąb moich uczuć i myśli. Boję się, bo mógłbym osłabnąć, zaniechać zamiaru zemsty.

– Nie mówmy więcej o tym! – powtórzył Nilsen. Pitt Hardful spojrzał na zegarek. Waruga jego dobiegła końca. Wydzwonił sygnał nowej zmiany i gdy zjawili się Mikołaj Skalny i Kula Bilardowa, obaj kapitanowie w milczeniu skierowali się do swoich kajut.

Pitt, jeszcze słaby i łatwo się męczący, natychmiast położył się do łóżka. Nie słyszał, że ktoś podszedł do drzwi jego kajuty i długo stał.

W pół godziny później na mostek wszedł kapitan Nilsen, spojrzał na kompas, przejrzał uważnie mapę i rzekł, zwracając się do Mikołaja Skalnego:

– Nie mogę spać, bosmanie, więc zastąpię ciebie na warudze. Gdy się zmęczę – zawołam. Idź!

Olbrzymi Kaszub, mocno podchmielony od Hammerfestu, gdzie spotkał w szynku starych znajomych, skwapliwie skorzystał z rozkazu kapitana.

Na mostku pozostali Nilsen i stojący przy kole sztorwałowym Kula Bilardowa. Nilsen jeszcze raz spojrzał na mapę i rzucił rozkaz sternikowi:

– Trzymać na SW!

– Trzymać na SW! – powtórzył nauczony przez czas pływania łysy komik. „Witeź" gwałtownie zmienił kierunek, zawracając na południe.

W godzinę później od prawej burty zamajaczyły skaliste brzegi wysp.

– Lofoty… – szepnął Nilsen i zacisnął zęby.

– Sztorwał przełóż na W! -rozkazał kapitan.

– Sztorwał na W! – odpowiedział sternik. Nilsen zbiegł na pokład i rozejrzał się.

Na dziobie „Witezia" tkwił dyżurny majtek. Na rufie nikogo nie było, tylko linka od lagu drgała, poruszana płynącym za statkiem przyrządem.

Gdy „Witeź" zbliżył się do brzegu wyspy Austvaagóy o kilometr, kapitan wszedł na mostek i rzekł do Kuli Bilardowej:

– Będziecie się trzymali tej odległości od brzegu, a sztorwał, Przełóżcie na S! Po chwili powrócę…

Znowu zbiegł na dół. Na rufie, ukrywszy się za nadbudówkę kasztelu, szybko zrzucił kurtkę i buty, przełazi przez parapet i trzymając się lagsznura, ześlizgnął się do wody. Czarna sylwetka „Witezia" szybko pomknęła naprzód, maleć zaczęła i znikać w nie pewnych, zwodniczych połyskach białej nocy.

Olaf Nilsen potężnymi uderzeniami ramion i nóg popłynął ku skałom Austvaagóy.

„Witeź" dawno minął grupę Lofotów, gdy się skończyła waruga nocna. Spojrzawszy na zegar. Kula Bilardowa uderzył w dzwonek sygnałowy.

Zjawiła się pierwsza poranna zmiana i z nią razem wyspany bosman. Wprawny marynarz od razu spostrzegł zmianę kursu i usłyszawszy opowiadanie sternika, poszedł do kapitana po rozkazy.

W kajucie Nilsena nikogo nie znalazł. Obchodząc pokład, dojrzał kurtkę i trzewiki kapitana.

Przerażony bosman obudził Pitta. Biały Kapitan wszystko zrozumiał od razu. Wbiegł na mostek i wydal rozkaz:

– Zwolnić bieg! Mały chód! Ster na sztymbork! Gdy „Witeź" zawrócił, Pitt kazał pełnym biegiem płynąć ku Austvaagóy, do której szoner podszedł na pół kilometra.

– Stop! Spuścić bat! Ludzie na pojazdy! Ru na wodę! – rozległa się komenda Pitta, i czterowiosłowa łódź pomknęła ku skałom.

Biały Kapitan stał przy sterze z bladą twarzą i ponuro połyskującymi oczami. Dręczyły go wyrzuty sumienia, a złe przeczucie ściskało mu serce. Wyskoczywszy na brzeg, Pitt pobiegł na znane mu miejsce, gdzie już raz widział Niłsena oczekującego przybycia nieznanego wtedy Pittowi człowieka. Teraz wiedział, że Norweg chciał tu spotkać męża Elzy, garbusa Waege Tornwalsena.

Hardful wdrapał się na szczyt urwistego brzegu i odnalazł kamień, na którym Nilsen niegdyś napisał tajemnicze słowa, lecz nikogo tu nie dojrzał. Nie wiedząc, co ma dalej czynić, stał w zadumie.

– Kapitanie Siwir! Kapitanie Siwir! – usłyszał Pitt głośne, przerażone wołania majtków, pozostawionych w łodzi. – Prędzej!

Prędzej!

Zbiegł na dół i zobaczył swoich ludzi schylonych nad nadbrzeżnymi skałami.

Pitt Hardful zajrzał na dół, gdzie tuż pod stromą ścianą wysokiego przylądka ryczały bałwany, rozbijając się o ostre skały.

Na jednej z wystających z wody raf, przechylony przez nią całym ciałem, leżał, odrzuciwszy głowę w tył, wspaniały i potężny Olaf Nilsen. Surowa twarz o zaciśniętych wargach była groźna, lecz w otwartych oczach zastygł nie znany od dawna wyraz spokoju.

Biały Kapitan, zapatrzony w twarz zmarłego, nie od razu spostrzegł, że do pogrążonych w pianie nóg Nilsena przywarł w śmiertelnym uścisku do ogromnego kraba lub spruta podobny potworny garbus. Obejmował długimi rękami kolana kapitana i twarzą przyciskał się do jego biodra.

Marynarze, przerażeni i zgnębieni, stali w milczeniu. Nareszcie odezwał się Walicki:

– Ten garbus musiał porwać kapitana rzuciwszy mu się pod nogi, i razem spadli z tej skały…

Z trudem marynarze zwolnili Olafa Nilsena z objęć jego wroga.

Wkrótce trup Waege Tornwalsena z uwiązanym do nóg ciężkim kamieniem był odwieziony daleko od brzegu i opuszczony do morza.

W godzinę później do burty „Witezia" podpływała łódź z leżącym na dnie nieruchomym ciałem Olafa Nilsena.

– Musimy pogrzebać go, jak na marynarza i kapitana przystało! – rzekł smutnym głosem

Pitt.

Cała załoga otoczyła zmarłego, gdy wspaniały Olaf Nilsen, przybrany w nowy mundur szyperski, pokryty flagą norweską i dużą banderą „Witezia", legł na kapitańskim mostku swego statku.

Leżał blady i spokojny, na zawsze pogodzony z życiem, wolny od udręki i trosk swego czystego serca, prostego i twardego jak skały jego ojczyzny, dumny, że spełnił swój obowiązek względem umiłowanej kobiety i dał jej wolność, zapłaciwszy życiem.

Elza wiedziała o śmierci Nilsena, bo przybiegł do niej i opowiedział p wszystkim Kula Bilardowa, który ujrzawszy zwłoki Olafa Nilsena, nagle osunął się na kolana i łkać zaczął żałośnie jak zrozpaczony starzec. Długo jednak nie wychodziła na pokład. Gdy się zjawiła, blada była, lecz spokojna. Oczy przymknęła i zacisnęła usta. Długo wpatrywała się w oblicze zmarłego, a pochyliwszy się, ustami dotknęła złożonych na piersi rąk Nilsena i szepnęła:

– Wybacz mi, Olafie Nilsen, mękę twego życia! Błogosław mnie na nową drogę, którą uczyniłeś wolną. W świetlanym kraju jasnych duchów będzie siedziba twoja, Olafie, bo one przyniosły ci z nieznanej dali iskrę sprawiedliwości. Żegnaj, Olafie Nilsen, żegnaj do dnia, gdy spotkamy się wszyscy i staniemy w obliczu Prawdy!