Изменить стиль страницы

Lenin oglądał gabinet.

Biurko, dwa fotele, trzy krzesełka, szeroka sofa ze zmiętem posłaniem; na podłodze – jasno różowy, gruby kobierzec, z czarnemi plamami w kilku miejscach. Na biurku wśród czerwonych teczek z papierami i na ścianie za stołem spostrzegł Lenin pistolety Mauzera i Parabellum.

– Towarzysz mieszka w swoim gabinecie? – zapytał Lenin.

– Nie! – odparł Dzierżyński, podejrzliwie patrząc na niego. – Mam kilka konspiracyjnych mieszkań. Nie dowierzam nawet swoim ludziom, bo i wśród nich byli zdrajcy. Polują na mnie zewsząd.

Umilknął i schylił się nad papierami, przeglądając je i podpisując. Skończył i mruknął:

– Dziś mamy „na wydatki" 150 ludzi… Grupa białych agitatorów, działających na wsi…

– Na wydatki? Co to znaczy? – zapytał Lenin.

– Do stracenia, bo śledztwo skończone, – odparł Dzierżyński. – Możemy zacząć z Woło-dzimirowym?

Lenin skinął głową. Dzierżyński zdjął słuchawkę telefonu i rzucił krótki rozkaz:

– Natychmiast ma się stawić u mnie towarzysz Fedorenko! – zawołał Dzierżyński, kładąc rewolwer zpowrotem. – Proszę przystąpić do badania Wołodzimirowa w obecności prezesa Rady komisarzy ludowych.

Przybyły sędzia zatrzymał na Leninie zimne, niebieskie oczy i skłonił się przed nim z uprzejmym uśmiechem.

– Bardzo się dobrze składa! – rzekł dźwięcznym głosem. – Poproszę prezesa komisarzy usiąść przy oknie i odwrócić fotel w ten sposób, żeby nie być widzialnym, ot tak! Doskonale!

Klasnął w dłonie. Ze szczękiem karabinów weszli żołnierze, wprowadzając aresztowanego.

Długą chwilę panowało milczenie. Ludzie mierzyli się wzrokiem, pytali o coś, co nurtowało ich, badali siebie bez słów.

Wreszcie zabrzmiał uprzejmy głos Fedorenki:

– Doprawdy, nie chcielibyśmy żeby was, towarzyszu Włodzimirow, miała spotkać krzywda! Tymczasem bezsilni jesteśmy, bo zachowujecie tajemnicę, którą wykryć musimy za wszelką cenę…

Wołodzimirow nie odpowiadał.

Fedorenko ciągnął dalej spokojnie, grzecznie:

– Przypomnijmy więc wszystko, co towarzysz raczył nam zakomunikować! Przed wybuchem rewolucji proletarjatu byliście kapitanem gwardji carskiej, a później zapisaliście się do związku szoferów i przyjęliście posadę w garażach Rady komisarzy ludowych. O ile mi się zdaje, powtórzyłem wszystko ściśle?

– Tak… – szepnął Wołodzimirow.

– Bardzo się cieszę! – zawołał sędzia śledczy. – Teraz pozostają rzeczy drażliwsze. Towarzysz zeznał, że w chwili odjazdu towarzysza Lenina z maneżu, mimo rozkazu ruszać, nie wykonał go i czekał na zamachowców, przedzierających się przez tłum, zebrany na wiecu.

– Tak… – brzmiała krótka odpowiedź.

– To znaczy, że byliście w zmowie ze zbrodniarzami?

– Tak… Zamierzaliśmy zabić Trockiego, który miał jechać z Leninem – objaśniał szofer.

– Ilu było zamachowców? – spytał Dzierżyński, trzęsąc głową, bo skurcz straszliwy wykrzywił mu twarz.

Wołodzimirow milczał.

– Kto kierował zamachowcami? Kto posłał ich? Żadnej odpowiedzi.

– Kto kierował nimi? Kto nasłał zbrodniarzy? – powtórzył Dzierżyński, zacinając blade wargi.

Badany podniósł głowę i rzekł twardym głosem:

– Jestem w waszym ręku, możecie mnie stracić, ale nic nie dowiecie się. Chcę umrzeć za ojczyznę, umęczoną przez…

Nie dokończył, bo buchnął strzał. Kula utkwiła w prawem ramieniu Wołodzimirowa. Jęknął, lecz zacisnął zęby i spoglądał na bezwładnie zwisającą, krwawiącą rękę.

– Będziesz mówił, psie? – syknął Dzierżyński.

Aresztowany milczał. Prezes czeki miotał się, bił pięściami w stół, ciskał na podłogę czerwone teczki i rozrzucał papiery. Rzęził i ciężko oddychał. Fedorenko niewzruszonym głosem rzekł:

– Trudna rada z tak bohaterskiem milczeniem! Można podziwiać… Jednak musimy wiedzieć prawdę!

Wstał i nacisnął guzik dzwonka.

Słysząc, że drzwi się otwierają i wchodzą nowi ludzie, Lenin ostrożnie wyjrzał.

Zobaczył Wołodzimirowa, drżącego, z bladą, przerażoną twarzą, zwróconą ku wejściu. Lenin spostrzegł czarną kałużę krwi, zbierającej się koło nóg szofera i powoli wsiąkającej w grupy dywan.

– Poco tu różowy kobierzec?… Lepsze byłyby ciemne, bardzo ciemne barwy – pomyślał mimowoli i znowu cofnął się za wysokie oparcie fotelu.

Rozległ się głos Fedorenki:

– Niech żołnierze wyjdą i czekają w korytarzu! A więc porozmawiajmy teraz spokojnie! Oskarżony nie będzie przeczył, że ta kobieta jest jego małżonką, Zofją Pawłówną Wołodzi-mirową, a ten miły chłopczyk – to jego synek – Piotruś?

Wołodzimirow milczał. Lenin znowu wyjrzał. Twarz badanego skamieniała i tylko w oczach jego miotała się rozpacz i wahanie.

Drżąca kobieta, o bladej, zniszczonej twarzy ponuro patrzyła w ziemię i ściskała rączkę chłopca lat dziesięciu o głęboko zapadłych oczkach i nieprzytomnej z przerażenia twarzy. Dziecko nie płakało, tylko głośno szczękało ząbkami, tuląc się do matki.

Fedorenko nagle zmienił ton. Głos jego stał się syczący i urywany.

– Dość tych zabaw… – mówił. – Jeżeli nie wymienisz nazwisk zamachowców i tych, kto ich posłał, w twoich oczach rozstrzelamy tę sukę i jej szczenię… N-no!

Nikt się nie odezwał. Fedorenko klasnął w dłonie. Wpadli żołnierze.

– Rozkrzyżować kobietę i chłopca na ścianie! – krzyknął sędzia. – A trzymajcie mocno tego draba, aby się nie wyrwał!

W jednej chwili otoczyli żołnierze matkę i dziecko, podnieśli, przycisnęli do ściany i rozciągnęli im ręce i nogi.

Wołodzimirowa milczała, wciąż patrząc w ziemię. Chłopak szamotał się, wił i krzyczał:

– Mamo! Mamusi! Ojciec, ratuj nas, nie daj… Oni chcą nas zabić! Fedorenko spokojnie zauważył, patrząc na aresztowanego:

– Już wiemy, że jesteś mężem tej kobiety i ojcem – chłopca. obeszło się bez waszych zeznań! Teraz dowiemy się reszty… Własow, strzelajcie!

Gruby, o czerwonej twarzy wachmistrz dał ognia. Kula uderzyła w mur tuż nad głową kobiety, zasypując ją odłamkami tynku; druga utkwiła w ścianie koło ucha, trzecia – tuż przy szyi…

– Teraz zajmijcie się chłopakiem – syknął Fedorenko. – Dwie kule próbne, trzecią musicie umieścić w czole!

Kula głucho klasnęła nad głową chłopaka. Twarz mu się wykrzywiła, skurczył się cały i zemdlał.

Wołodzimirow szarpnął się z rąk trzymających go żołnierzy i jęknął:

– Zlitujcie się nad nimi… powiem wszystko…

– Słuchamy! – rzekł obojętnie Fedorenko i, zwracając się do wachmistrza dodał: – Włóżcie nowe naboje do rewolweru!…

Wołodzimirow jeszcze walczył ze sobą. Straszliwa męka szalała w jego nieprzytomnych, znękanych oczach.

– Słuchamy, do stu djabłów! – nie wytrzymał Dzierżyński, tupiąc nogami.

– Zamach był obmyślony przez prawych socjal-rewolucjonistów i żydów… – szepnął Wo-łodzimirow.

– Nazwiska wykonawców? – spytał sędzia.

– Nie znam wszystkich… było ich dziesięciu… przypadkowo słyszałem nazwiska Leontje-wa, Schura i Frumkin… – mówił, nie patrząc na nikogo, aresztowany.

– Frumkin – kobieta? Piękna, młoda żydówka? Na imię ma Dora? – spytał Fedorenko, mrużąc oczy.

– Tak… – szepnął Wołodzimirow.

– Nie rozumiem, poco była tak długa, bohaterska scena zapierania się? – podnosząc ramiona, z szyderstwem zauważył Fedorenko. – Ale jeszcze jedna formalność!… Muszę skonfrontować oskarżonego z osobą, nader nas interesującą. Własow, dajcie znać, aby dostarczono tu Nr. 15-ty! A biegiem, biegiem… towarzyszu!

Dzierżyński i Fedorenko naradzali się, paląc papierosy…

– Błagam, aby żołnierze nie męczyli więcej mojej rodziny! – zawołał rozpaczliwie Woło-dzimorow.

– Za chwilkę! – odparł uprzejmie i spokojnie sędzia. – Od was tylko zależy, abyśmy zupełnie zwolnili sympatyczną panią i miłego Piotrusia…

Do gabinetu wprowadzono kogoś. Lenin ostrożnie podniósł głowę. Tuż przy progu stała kobieta.

Wydawało się, że zstąpiła z jakiegoś obrazu.

– Gdzie ja widziałem taką postać? – pomyślał Lenin, trąc czoło. – Zdaje się, na jakimś obrazie z czasów wielkiej rewolucji francuskiej? A, może nie…