Изменить стиль страницы

– Wasza sprawa! – wzruszył ramionami Lenin. – Co chcecie uczynić z nim?

– Podejmuje się przewozić przez granicę wszystko, co mu polecimy: broń, granaty, nielegalne druki… Na popa nikt nie zwróci uwagi.

Lenin ze zdumieniem spojrzał na robotnika i podniósł ramiona.

– Kto polecił wam przyprowadzić do mnie tego człowieka? – spytał nagle.

– Nie obawiajcie się! – odparł Badajew. – Dobry partyjny towarzysz, śmiały, wypróbowany! Nazywa się Malinowski.

– Malinowski? Malinowski? – powtórzył Włodzimierz. – Acha, przypominam sobie. Mówił mi o nim Leon Trockij. Z wagi i z innymi kandydatami ma od naszej partji pójść do Dumy.

– Włodzimierzu Iljiczu! – zawołał Badajew. – Zwolnijcie mnie! Ja przecież nie mogę rozpatrywać budżetu państwowego, wnosić poprawek do projektów nowych praw! Ciemny jestem, nie uczony! A tu nie żarty: praca parlamentarna!

Lenin wybuchnął głośnym śmiechem i śmiał się długo, zacierając ręce. Wreszcie uspokoił się nieco i powiedział klepiąc robotnika po ramieniu:

– A poco macie rozpatrywać budżety, projekty praw? Powinniście przy każdej sposobności wychodzić na trybunę i powtarzać, że klasa pracująca nie uznaje żadnych burżuazyjnych projektów i budżetów, że dąży do obalenia zmurszałych, cuchnących instytucyj państwowych, że rozpędzi na cztery wiatry cara, ministrów, burżuazję, a gdy się będą opierali, pośle ich na latarnie! To wszystko, co macie umieć tymczasem, bracie miły!

Badajew ze zdziwieniem patrzył na mówiącego.

– Jakżeż tak? – pytał z powątpiewaniem. – Zbiorą się w tej dumie ministrowie, generałowie, poważni panowie, bogacze, a my takie słowa będziemy mówili?!

– Czyż myślicie, że ministra i bogacza stryczek nie udławi? – spytał Lenin.

– To wiadomo… – mruknął robotnik. – Tylko takiej mowy słuchać nie zechcą.

– Głupiej mowy waszej o budżecie nie będą słuchali, a o szubienicy jeszcze jak posłuchają! – zaśmiał się Lenin, żartobliwie patrząc na Badajewa.

Nagle urwał śmiech i, pochylając nisko głowę, spojrzał spodełba i mruknął:

– Gapon – zdrajca, kupiony przez rząd…

– Nie! – zawołał Badajew. – Znają go oddawna w kołach robotniczych.

– Gapon – sprzedajny zdrajca! – powtórzył z naciskiem Lenin. – Powiedźcie o tem Trockiemu. Niech napomknie o nim przewódcom mieńszewików i socjal-rewolucjonistów. Oni już załatwią z nim porachunki! Dziś zmienię mieszkanie. Powiadomię was o miejscu. Teraz idźcie już, bo mam jeszcze dużo do zrobienia.

Po odejściu Badajewa, Lenin natychmiast przeniósł się do innego domu i zaczaił się. Przez kilka dni nikt z partyjnych towarzyszy nic o nim nie wiedział.

Tymczasem przed dawnem mieszkaniem Lenina przez cały dzień siedziała starucha, sprzedająca z koszyka karmelki, jabłka i ziarna słonecznikowe. Przyglądała się bacznie przechodniom i na trzeci dzień spostrzegła młodego popa, który szybkim krokiem kilka razy przechodził przed domem, usiłując nieznacznie zajrzeć szpary ogrodzenia do podwórka.

Gdy zbliżaj się do końca ulicy, podszedł do niego elegancki mężczyzna małego wzrostu, o mięsistej, wygolonej twarzy i zezującem oku, co chwila znikającem pod drgającą, ciężką powieką.

Starucha podniosła swój koszyk i podreptał przez miasteczko, wykrzykując:

– Jabłka! Cukierki! Słonecznikowe ziarna-a-a!

Zatrzymała się przy małej chatce i, obejrzawszy się ostrożnie, wślizgnęła się do sieni. Na stuk wyszedł Lenin.

– Towarzyszu! – szepnęła. – Pop Gapon krąży koło waszego domu, a z nim razem czatuje Iwan Manasewicz-Manujłow, ochrannik i agent Wittego.

– Dobrze, towarzyszu Szymonie! Teraz dowiedźcie się, gdzie mieszka Gapon i powiadomcie Rutenberga, o którym pisał do mnie Nachamkes.

Z temi słowami Lenin zamknął drzwi.

Upłynęło kilka tygodni. Włodzimierz krył się w Teriokach, Perkiarwi, Usikirce i Helsin-gorfie. Powrócił wreszcie do Kuokkały, do dawnego mieszkania. zastał tam towarzysza Szymona.

– No, opowiadajcie, jak się to wszystko odbyło? – spytał, potrząsając ręką robotnika.

– Gapon mieszkał w Teriokach. Wyśledziłem go i powiadomiłem inżyniera Rutenberga. Przyszedł do popa z dwoma jeszcze towarzyszami, doręczył mu oskarżenie i wyrok… Związali i… powiesili. Policja znalazła Gapona. Wisiał już od paru dni. Na piersi miał arkusz z wyrokiem śmierci od socjal-rewolucjonistów.

– Psu – psia śmierć! – zaśmiał się Lenin. – Ten Rutenberg – dobry inżynier, ale i kat, co się zowie! Mógłby się i nam przydać, gdyby przeszedł do nas!

– Nie przejdzie! – odpowiedział Szymon. – To – druh Sawinkowa, socjal-rewolucjonista zakuty!

– Szkoda! – westchnął Lenin. – jakby go posłał zabić tego błazna rewolucji!

– Kogo?

– Borysa Sawinkowa!… – cicho śmiejąc się, odpowiedział Lenin.

Towarzysz Szymon ze zdumieniem zajrzał w zmrużone oczy stojącego przed nim Lenina. Ten w milczeniu uśmiechnął się dobrotliwie i chytrze zarazem, kiwnął głową, a palcem wskazał na ziemię.

– Czy teraz, czy później poślę go tam! – szepnął z naciskiem.

– Zaco?

– Ja wiem – zaco! – warknął Lenin, biorąc do rąk książkę i siadając przy oknie. Szymon opuścił mieszkanie Lenina.

Dopiero gdy wszyscy się przekonali, że nowa konstytucja była aktem oszukańczym, zasadniczo zmienionym i niemal zniesionym, partja zażądała od Lenina, aby wyjechał zagranicę, ponieważ policja polityczna była już na jego tropie i coraz ciaśniejsza kołem otaczała znienawidzonego przez rząd wodza klasy robotniczej.

Odjeżdżając, pożegnał odprowadzających go towarzyszy słowami:

– Przekonaliście się, że nie mamy wspólnych dróg ani z caratem, ani z burżuazją wraz z jej przegniłym do reszty parlamentaryzmem. Niech kroczą po tej drodze te warstwy robotnicze, które nie mają odwagi i wstrętu do niewoli. My bez ich pomocy zdobędziemy władzę nad krajem, swoje ustanowimy prawo i swoją wymierzymy sprawiedliwość wrogom naszym! Nie zapomnimy też o tych towarzyszach, którzy, ulegając woli fałszywych proroków i zbrodniczych kierowników, stają na drodze naszej ku zwycięstwu proletarjatu. Nie ustawajcie w organizowaniu się, w powiększaniu szeregów waszych, w przygotowaniach do ostatecznej bitwy!

Były to słowa tak śmiałe, że wydały się wszystkim przechwałką bez treści i znaczenia.

Reakcja zaczęła już pokazywać kły, szalały sądy wojenne, grupy nacjonalistyczne otwarcie wypowiadały się za rozpędzeniem i zniesieniem Dumy, żądały zastosowania najsurowszych sposobów ujarzmienia rewolucjonistów, wychodzących ze swych skrytek podziemnych, i przecięcia raz na zawsze przedwczesnych marzeń budzącej się Rosji.

Któż mógł w tym okresie wierzyć pełnym nadziei i siły słowom odjeżdżającego wodza? Słuchali go towarzysze z niedowierzaniem i szeptali, smutnie kiwając głowami:

– Nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyźre!…

ROZDZIAŁ XII.

Nikomu nie pokazał odjeżdżający z Rosji Lenin swego oblicza. Było ono straszne.

Gdy siedział sam w wagonie i patrzał na sunące przed oknami smętne krajobrazy, oblicze jego stało się tragiczną maską nienawiści. Nienawidził teraz wszystko i wszystkich.

Praca kilku lat wydawała mu się marną, nędzną, pozbawioną rozpędu i siły.

Nienawidził Plechanowa, Struwego, Bebla, dawnych przyjaciół – Martowa i Potresowa, nienawidził Trockiego.

– Oni wszyscy chcą, – szeptał przez zęby, – abym po upadku powstania i wzmożeniu się reakcji palnął sobie w łeb, jako największy zbrodniarz, niemal zdrajca, w rodzaju Gapona, jako potwór, posyłający ludzi na pewną śmierć!

Zaśmiał się cicho i złośliwie, bo uświadomił sobie dokładnie, że myśl o możliwości samobójstwa ani razu nie przychodziła mu do głowy.

Wiedział, że jest źle, że Rosja, przerażona „stołpyńskiemi krawatami", jak nazywano szubienice, któremi prezes rady ministrów – Piotr Stołypin pokrył cały kraj, zapada się w otchłań bezdennego mroku i zgnębienia.

Przed oczami Lenina przeszły setki robotników, włościan, żołnierzy i rewolucyjnej inteligencji, – wszystkich odwiedzających go w Kuokkale i Teriokach.