Изменить стиль страницы

Po tygodniu Smuga czuł się znacznie silniejszy i mógł odbywać samodzielnie dłuższe spacery. Teraz łowcy postanowili ruszyć w drogę. Wilmowski, Hunter i Smuga opracowali starannie dalszą marszrutę wyprawy. Wiodła ona wzdłuż rzeki Kotonga do Jeziora Jerzego, a dalej do Katwe nad Jeziorem Edwarda. Pomiędzy południowym krańcem Gór Księżycowych i północnym wybrzeżem Jeziora Edwarda znajdował się wąski pas równiny. Tędy właśnie postanowili wkroczyć do Konga55[55Kongo – dawne niepodległe państwo afrykańskie, utworzone w XIV w. w dolnym biegu rzeki Kongo, podporządkowało sobie większość sąsiednich państewek, m.in. Loangę. Upadło ostatecznie na przełomie XVIII i XIX w. Na obszarze państewka plemiennego Loanga powstała w 1960 r. Ludowa Republika Konga. Demokratyczna Republika Konga, do 1970 r. Zair (dawne Kongo Belgijskie), proklamowała swoją niepodległość w 1960 r. Większość ludności państwa stanowią Murzyni Bantu. Około 50 tyś. Pigmejów koczuje w lasach. Północ i środek kraju pokrywają dżungle, południe zaś sawanny.], gdzie w dżungli Ituri mieli tropić goryle i okapi.

W przeddzień wymarszu podróżnicy udali się do kabaki, aby podziękować za miłą gościnę. W imieniu władcy Bugandy katikiro wyznaczył dwudziestu silnych Murzynów. Mieli oni towarzyszyć karawanie jako tragarze. W obecności podróżników zapowiedział im, że w razie nieposłuszeństwa po powrocie do domu zawisną na gałęziach. Razem z tragarzami stawił się również myśliwy królewski, Santuru, by towarzyszyć im na łowach w charakterze doradcy.

Tomek oburzał się na surowość kabaki grożącego tragarzom śmiercią w razie nieposłuszeństwa, lecz Mac Coy zapewnił chłopca, że obecny kabaka jest bardzo łagodny i wyrozumiały w porównaniu ze swymi poprzednikami. Przecież królowie afrykańscy posiadali niemal nieograniczoną władzą nad wszystkimi poddanymi. Niedawne były to czasy, gdy przed i po pogrzebie wodza lub króla składano w ofierze ludzi, żeby umarły miał świtę, która by go wprowadziła na tamten świat. Na pogrzebach królów Ugandy i Lundy zabijano niejednokrotnie setki Murzynów.

W huku salw broni palnej karawana opuszczała stolicę Bugandy. Murzyni bili w kotły i bębny, powiewali dużymi flagami, chyląc je przed niesionym przez Samba polskim sztandarem. Karawana raźno rozpoczęła marsz. Sambo uszczęśliwiony honorami, jakimi darzono białych łowców w Bugandzie, ułożył nowy hymn pochwalny na cześć Tomka. Powiewając sztandarem śpiewał:

“Mały biały buana jest potężny jak wielka góra!

On zabił strasznego Czarne Oko,

nie boi się lwów i łapie żywe soko,

które służą mu jak wielki pies!

Biały buana nie boi się nawet słonia!

Każdy kabaka jest wielkim przyjacielem białego buany!

Biały buana sam jest wielkim kabaka białych i czarnych ludzi…”

Tomek puszył się jak paw słuchając pieśni. Spod oka spoglądał na bosmana, który od pobytu w Bugandzie nabrał wielkiego animuszu i surowym głosem popędzał tragarzy.

– Jakoś nagle stał się pan bardzo bezwzględny i stanowczy dla naszych Murzynów – zauważył Tomek.

– Podróże po obcych krajach kształcą człowieka – odparł chełpliwie bosman. – Widziałeś, jak ten nieletni kabaka krótko ich trzyma?

– Wstyd tak postępować, panie bosmanie! Tatuś mówi, że człowiek nie powinien nigdy znęcać się nad człowiekiem.

– Wierzę we wszystko, co mówi twój szanowny rodziciel – odparł bosman zmieszany słuszną uwagą druha i zaraz zmienił temat rozmowy: – Popatrz, ile tu pól uprawnych! Kukurydza, bataty, orzechy ziemne i trzcina cukrowa. Bydła zaś nie widać.

– Rozmawiałem z katikiro. Uganda przeżywa najazd skrzydlatych wrogów wyniszczających bydło i… ludzi – wtrącił Smuga. – Tse-tse nawiedziły kraj wolny dotąd od tych morderczych szkodników. Bydło pada, a ludzie umierają na śpiączkę. Wobec poważnej liczby przypadków do Ugandy przybyła specjalna komisja. Jej to właśnie asystuje lekarz z fortu w Kampali.

– A niech to zdechły wieloryb! Tego nam jeszcze brakowało! – zaniepokoił się bosman.

– Na tych terenach jesteśmy bezpieczni, lecz dalej na zachodzie zobaczymy niejedno – dodał Smuga.

– Nie jestem znów tak bardzo ciekaw tych much ani śpiączki. Tfu, na psa urok! – mruknął bosman i pospiesznie sięgnął po manierkę z rumem, który jego zdaniem, najlepiej uodporniał przeciwko wszelkim chorobom.

Tomek niespokojnie poruszył się w siodle; spod oka spojrzał na Smugę. Poważna twarz podróżnika upewniła go, że najwyższy czas założyć na siebie i Dinga ochronne ubranie z futerek.

Po jednodniowym marszu karawana przybliżała się do doliny Kotonga. – Droga stawała się coraz gorsza. Okolicę zalegały teraz trawiaste bagna rojące się wprost od płazów i gadów. Brzęczenie rozmaitych owadów rozlegało się wokoło, zwierzęta i ludzie nieraz zapadali po kolana w błoto, lecz jeszcze tego dnia karawana dobrnęła do brzegów rzeki, gdzie rozłożono obóz.

O świcie łowcy znów ruszyli na zachód wzdłuż koryta rzeki. Tomek jechał obok Smugi na czele karawany. Rozglądał się po piaszczystych, rozpalonych słońcem łachach i rozmyślał o orzeźwiającej kąpieli. Naraz Dingo warknął ostrzegawczo. Wierzchowce rzuciły się w bok parskając z przerażenia.

Smuga ściągnął konia cuglami. Karawana stanęła. Piaszczyste wybrzeże porastały rzadkie kolczaste krzewy. Podróżnik przez chwilę spoglądał na piaszczystą ławicę.

– Krokodyle! – zawołał.

– Gdzie? Gdzie? – niecierpliwie pytał Tomek.

Wilmowski, bosman i Hunter przybliżyli się do czoła karawany.

– Czy widzisz te bruzdy wyżłobione w piasku? To właśnie dzieło wleczonych po ziemi krokodylich ogonów. Krokodyle lubią drzemać na nagrzanym słońcem wybrzeżu – mówił Smuga.

Tomek śledził wzrokiem bieg wyoranych w piachu bruzd. Niektóre z nich ginęły w kolczastych krzewach, lecz jedna prowadziła do sporej wydmy. Chłopiec drgnął, dojrzawszy ledwo dostrzegalne, na pół zagrzebane w piachu popielato-zielonkawe cielsko. – Jest tam, na wierzchu wydmy! – zawołał.

– Ślady wskazują, że dość dużo ich tu jest – odparł Smuga. – Spojrzyj tam, na samym brzegu jest drugi krokodyl. Oho, spostrzegł nas i wędruje do rzeki!

Krokodyl uniósł się wolno na szeroko rozstawionych nogach. Ostrożnie zsuwając się z brzegu, powłóczył brzuchem oraz ogonem po ziemi i zabawnie kręcił środkiem tułowia.

– Ależ to prawdziwie leniwe zwierzę! – odezwał się Tomek, obserwując komiczną powagę, z jaką krokodyl dążył do wody.

– Tak sądzisz? – wtrącił Hunter. – Poczekaj, zaraz ci udowodnię, że krokodyle potrafią poruszać się szybciej, niż mógłbyś sobie wyobrazić.

Wziął do ręki karabin, wymierzył do krokodyla śpiącego na wydmie i strzelił. Fontanna piasku wytrysnęła tuż przed nosem potwora. W mgnieniu oka krokodyl stanął na wyprężonych nogach i błyskawicznie ruszył ku rzece. Całe ciało trzymał wysoko wzniesione, a tylko ogon wlókł się za nim bezwładnie po ziemi. Wkrótce skoczył do wody i natychmiast zniknął z pola widzenia. Huk strzału wyrwał ze snu kilkanaście innych krokodyli, które na wyścigi biegły teraz skryć się w rzece. Smuga zsunął się z konia z karabinem w ręku. Przyłożył broń do ramienia. Huknął strzał. Krokodyl biegnący najbliżej łowców kłapnął szczękami, po czym zarył się paszczą w piach. Lekko poruszał jeszcze ogonem, potem znieruchomiał. Inne bestie błyskawicznie zniknęły w rzece. Po chwili widać było z wody jedynie ich nozdrza i oczy, lustrujące tępym wzrokiem wybrzeże. Okazało się wkrótce, że mają znakomity wzrok i słuch, bo kiedy Murzyni z okrzykiem rzucili się w kierunku martwego zwierzęcia, krokodyle cicho jak duchy natychmiast całkowicie pogrążyły się pod wodą. Tylko słabiutkie koła fal świadczyły o obecności potwornych mieszkańców rzeki.

Łowcy pospieszyli za Murzynami, aby przyjrzeć się z bliska zdobyczy.

– Piękny strzał – pochwalił Hunter. – Kula przeszła przez dołek skroniowy i trafiła w mózg.

– Krokodyl dobrze się ustawił profilem, mogłem więc dokładnie wymierzyć w miejsce, gdzie skóra osłaniająca mózg jest najcieńsza – rzekł Smuga. – W innym wypadku tylko niepotrzebnie zmarnowałbym kulę.