Изменить стиль страницы

O zachodzie słońca zbliżali się do pasma Ruwenzori, zwanego w narzeczu Murzynów Bantu Górami Księżycowymi. Łowcy orzekli – jednogłośnie, że nikt nie mógł trafniej nazwać tych gór. Zębate zarysy Ruwenzori widoczne były ponad horyzontem, jakby pływały w stalowoszarych chmurach nad wierzchołkami wiecznie zielonych drzew. W ciemnoniebieskim świetle zalewającym stoki gór ich grzbiety odcinały się wyraźnie na tle nieba, a spoza wąskich srebrnych chmur zachodzące słońce wystrzelało ku nim swe ogniste promienie. Wkrótce mrok nocy otulił ziemię. Księżyc w pełni wyłonił się na ugwieżdżone niebo i z wolna przepływał ponad szczytami gór nazwanych jego imieniem, jakby chciał ujrzeć swe odbicie w leżących na nich lodowcach.

W pobliskim buszu coraz to rozlegał się głuchy tętent uciekających antylop i postękiwanie lwów sycących się swoim łupem. Tomek do świtu nawet nie zmrużył oczu; wsłuchiwał się w odgłosy dżungli Czarnego Lądu, które napełniały jego serce nie znanym dotąd lękiem.

W małej osadzie murzyńskiej Katwe nad Jeziorem Edwarda łowcy zastrzelili dwa następne konie. Nie było sensu męczyć zwierząt, u których wystąpiły objawy po ukąszeniu przez tse-tse. W Katwe kilkunastu Murzynów dogorywało na śpiączkę, toteż Hunter dał rychło hasło do wymarszu.

Karawana ruszyła brzegiem jeziora na północ. Koniec pasma Gór Księżycowych pozostawał za łowcami na wschodzie, a przed nimi rozpościerała się olbrzymia równina.

Dopiero pod koniec dnia Hunter zatrzymał karawanę na niewysokim brzegu jeziora. Lękliwe flamingi natychmiast zdradziły obecność ludzi. Nim łowcy się spostrzegli, wielkie stado antylop umknęło w step. Buszowali więc po wybrzeżu wypłaszając chmary ptactwa z gąszczu papirusów, aż naraz Hunter przystanął i wskazał ręką w kierunku gładkiej toni jeziora.

– Stójcie cicho i patrzcie! – szepnął.

Najpierw usłyszeli parskanie i głosy będące czymś pośrednim pomiędzy chrząkaniem świń a rykiem krów, potem ujrzeli mięsiste, spiczaste uszy, wypukłe oczy i szerokie nozdrza. Hipopotamy ostrożnie wynurzały olbrzymie łby. Gniewnie parskając zbliżały się do brzegu. Łowcy byli przekonani, że przezorne, bystrookie zwierzęta spostrzegły ich obecność, nagle bowiem zaczęły się coraz głębiej zanurzać, a w końcu widać było jedynie ich oczy. Po chwili znów pojawiły się na powierzchni jeziora. Wynurzały się powoli i zbliżały do brzegu.

Łowcy przyczaili się za kępą papirusów czekając, co nastąpi dalej. Była to pora, w której hipopotamy zwykły opuszczać wodę w poszukiwaniu żeru. Hunter miał nadzieję, że będą wychodziły na ląd w pobliżu ich kryjówki. Wkrótce rozległo się głośne parskanie i prychanie. Tomek wychylił głowę.

– Niech pan spojrzy – szepnął, szturchając bosmana w bok.

Zwierzęta co chwila zanurzały niekształtne łby w przybrzeżnej wodzie w poszukiwaniu wodorostów, wśród których grzebały tak energicznie, iż woda dokoła zmącona była szlamem. Potem łby pojawiały się na powierzchni z pyskami pełnymi narwanych roślin.

Hunter trącił porozumiewawczo Smugę. Obydwaj cicho wysunęli się zza krzewu. Bezszelestnie przybliżyli się do samego brzegu jeziora. W tej chwili nie dalej jak o piętnaście metrów od nich wynurzył się hipopotam. Wyłupiaste ślepia natychmiast spostrzegły ludzi. Hipopotam prychnął głośno, po czym zaczął opadać w wodę, lecz łowcy błyskawicznie unieśli broń. Pierwszy wystrzelił Hunter, a w sekundę później pociągnął za spust Smuga. Potężne cielsko pogrążyło się w toni. Pozostałe hipopotamy skryły się natychmiast pod wodą.

Wilmowski, Tomek i bosman podbiegli do strzelców.

– Pudło, szanowni panowie! – zawołał bosman, śmiejąc się z niepowodzenia towarzyszy. – Oblizywaliście się już na tłustą pieczeń, a tymczasem trzeba się obejść smakiem.

– A to dlaczego, panie bosmanie? – zapytał Hunter.

– Dlatego, że obydwaj spudłowaliście!

– Założę się o butelkę prawdziwej jamajki, że obydwa strzały trafiły niezawodnie między oczy – odparł Hunter naśladując sposób mowy bosmana.

– Phi! Łatwo się zakładać, gdy grubas przepadł w wodzie jak kamień.

– Myli się pan, jutro wypłynie na powierzchnię, a wtedy stwierdzimy, który z nas dwóch ma postawić butelczynę jamajki – odparował pewnym głosem tropiciel.

– To chyba niemożliwe, żeby taki ciężar sam wypłynął – zaoponował Tomek.

– Niemożliwe? Jest prawie zupełnie pewne, że wypłynie. Wszystko zależy od tego, czy hipopotam był najedzony. Nagromadzony w jego olbrzymim żołądku pokarm sfermentuje, po czym gazy wyrzucą zwierzę na powierzchnię- wyjaśnił Hunter.

– Powiedz tylko naszym tragarzom, co leży przy brzegu na dnie jeziora, a przekonasz się, czy któryś będzie chciał stąd odejść przed wypłynięciem hipopotama – dodał Smuga.

Tomek zaraz oznajmił Murzynom o zastrzeleniu hipopotama. Ci zaczęli tańczyć wokół ogniska. Sambo natychmiast uczcił ten fakt nową piosenką:

“Mądry biały buana ma piękny karabin,

którym zabił wielkiego i głupiego hipopotama.

Sambo będzie jadł i wszyscy będą jedli mnóstwo bardzo wiele,

aż brzuchy spuchną jak góra Ruwenzori.”

Wilmowski nie oponował, gdy Murzyni oświadczyli, że chcą poczekać na wypłynięcie zdobyczy na powierzchnię wód. Wkrótce karawana miała się zaszyć w bezmierną dżunglę, gdzie zdobycie mięsa nastręczało wiele trudności. Przecież fauna gęstych lasów tropikalnych była bardzo uboga. W dżungli żyły jedynie niektóre gatunki małp. Poza tym można tam było napotkać dziką świnię leśną i okapi, co do którego istnienia krążyły dotąd jedynie nie sprawdzone pogłoski.

Nazajutrz, jak tylko słońce ukazało się na horyzoncie, wszyscy gromadnie pobiegli sprawdzić, co się dzieje z zastrzelonym hipopotamem. W pobliżu jeziora widniały na miękkiej ziemi głębokie ślady, wyglądające jak doły porobione grubym słupem. Hunter, zaledwie rzucił na nie okiem, zaraz poinformował łowców, że tędy przechodziły hipopotamy na nocny żer.

– Stawiaj pan butelczynę – zarechotał bosman, gdy się znaleźli nad brzegiem jeziora.

W pierwszej chwili Tomek również był przekonany, że marynarz wygrał zakład. Na spokojnej tafli jeziora nie było ani śladu rzekomo zabitego hipopotama. Młody Sambo niepomny przestróg rzucił się do wody. Odważnie wypłynął poza przybrzeżne szuwary. Wkrótce rozległ się jego krzyk:

– Buana, buana! Jest, jest tutaj…!

Z wielkiej radości musiał się zakrztusić wodą, gdyż rozległo się jego głośne prychanie, po czym znów zawołał:

– O, matko, ile tu mięsa!

W głosie Samba brzmiało tyle zachwytu, że Murzyni pędem rzucili się z powrotem do obozu, skąd powrócili z długimi linami. Wrzeszcząc, wskoczyli do jeziora i popłynęli do Samba.

– Ależ to głupcy, przecież tu mogą czatować krokodyle – oburzył się Tomek na widok tak wielkiej lekkomyślności.

– Dlatego właśnie nasi tragarze czynią tyle hałasu – powiedział Wilmowski ze śmiechem. – Mój drogi, nieczęsto trafia im się taka gratka. Dla dwóch ton świeżego mięsa Murzyni bez wahania ryzykują życie.

Tomek chwilę wiercił się niecierpliwie na brzegu, lecz ciekawość przemogła obawę. Zrzucił ubranie i wskoczył do wody.

– Kłaniaj się krokodylszczakom! – krzyknął za nim bosman.

Dingo bez namysłu śmignął do jeziora za swoim panem. Obydwaj zniknęli niebawem za pasem szuwarów. Dopiero po jakimś czasie ukazali się rozkrzyczani Murzyni. Zachłystywali się wodą, lecz dzielnie ciągnęli liny uwiązane do słupowatych nóg zwierzęcia, które wyłoniło się za nimi. Na wywróconym do góry brzuchem hipopotamie siedzieli Tomek, Sambo i Dingo.

– Ho, ho! Zamiast królem nasz Tomek został kapitanem! – krzyknął bosman. – Ahoy! Ahoy! Ster na prawo i całą parą naprzód!

Pierwsi Murzyni dopłynęli do brzegu, holowanie ciężkiego łupu poszło teraz znacznie raźniej. Hipopotam był olbrzymi. Długość jego tułowia bez ogona wynosiła ponad cztery metry, a wysokość nie przekraczała metra. Ciężar zwierzęcia według obliczeń Huntera dochodził do dwóch i pół tony, toteż Murzyni nie mogąc całkowicie wydobyć go na brzeg, pozostawili hipopotama zanurzonego do połowy w płytkiej wodzie. Za pomocą noży powyjmowali z mięsistych warg zwierzęcia wielkie kły, które doskonale imitowały kość słoniową, po czym przystąpili do wykrawania kawałków mięsa i tłuszczu.