Изменить стиль страницы

– Przez cały czas intryguje mnie myśl, dlaczego napastnicy nie zabili Smugi. Przecież taki rodzaj zemsty najbardziej odpowiadałby tchórzliwemu Castanedowi. Z łatwością mogli zatrzeć ślady zbrodni.

– Nie brak mu sprytu. Nasze podejrzenia w każdym razie skierowałyby się ku niemu i Kawirondo – odezwał się Wilmowski. – Castanedo wiedział o tym dobrze, nie chciał więc komplikować sobie wygodnego życia.

– Słusznie, słusznie pan rozumuje – przytaknął Hunter. – Gdyby zdołał usunąć nas po cichu ze swej drogi, nie budząc wobec siebie i Kawirondo podejrzeń, na pewno by się ani chwili nie wahał. Przecież jeżeli złożymy Anglikom oficjalny meldunek, poparty zeznaniami Samba, Castanedo powędruje za kratki.

– Tak też będzie, jak amen w pacierzu! Nieźle pan to wykombinował – powiedział z uznaniem bosman. – Od razu powinniśmy byli wziąć go na postronek i oddać w ręce Anglików.

– Jaki wniosek wyciąga pan ze swych domysłów? – krótko zapytał Wilmowski.

– Zakładam, że Castanedo pragnąłby się nas pozbyć nie budząc podejrzeń – ciągnął Hunter. – Dlaczego więc jedynie ogłuszono Smugę? Niegroźna rana na ramieniu nie powinna budzić obaw, a tymczasem właśnie ona nie goi się i jątrzy. Czy nie przyszło wam na myśl, że ostrze noża mogło być nasycone powolnie działającą trucizną? Gdyby Smuga zmarł na terenach Luo, nikt by o to nie podejrzewał Castaneda czy Kawirondo.

– To by było straszne… – szepnął zatrwożony Tomek.

– Do stu zdechłych wielorybów! – wykrzyknął bosman. – Słyszałem i ja włócząc się po świecie, że Murzyni znają różne sztuczki z truciznami.

– O nieszczęście nietrudno. Bosmanie, załóż brezent na lektykę, a pan Hunter niech da hasło do wymarszu – zarządził Wilmowski, wysłuchawszy tropiciela. – Tomku, pomóż panu Hunterowi, ja się zajmę naszym rannym przyjacielem.

– Jestem gotów, tatusiu – zawołał chłopiec.

Wilmowski postanowił nie odstępować Smugi, tym samym dowodzenie ludźmi spadło całkowicie na Huntera. Tropiciel energicznie zabrał się do przygotowań do wymarszu. Osobiście dopilnował, aby sprawnie zwinięto obóz, rozdzielił bagaże pomiędzy tragarzy i wydał specjalne rozkazy dobrze uzbrojonym Masajom, którzy, mieli ubezpieczać boki karawany. Wkrótce wszyscy stanęli w szyku.

Tuż za chorążym Sambem mieli iść czterej Kawirondo niosąc lektykę z rannym; za nimi szły zwierzęta juczne i tragarze. Tylną straż stanowili bosman i Tomek.

– Ho, ho! Nie spodziewałem się po tym flegmatyku tyle energii. Zdaje się, że w opresji można na nim polegać – chwalił Huntera bosman Nowicki.

– Tak, tak, ale Mescherje i jego ludzie również spisują się doskonale – dodał Tomek. – Niech pan się przyjrzy, z jaką gorliwością przebiegają wzdłuż karawany popędzając tragarzy.

– Owszem, niczego sobie draby. Wydają się być zdatni do wypitki i do bitki. Gonią z wywieszonymi ozorami i błyskają ślepiami jak prawdziwe ogary.

Niebo coraz bardziej zaciągało się czarnymi chmurami. Niebawem, mimo dnia, zapanował półmrok. Od południa uderzył pierwszy podmuch gorącego wiatru. Zaraz też rozległy się chrapliwe głosy Masajów nawołujących tragarzy do pośpiechu. Bokiem ścieżki przemknęły jak widma dwa szakale i znikły w gąszczu. Zamilkł krzyk ptactwa. Deszcz zaczął padać dużymi kroplami, wkrótce przemienił się w ulewę. Całe strumienie wody spływały z czarnych chmur. Grzmoty co chwila przetaczały się po górach. Karawana zwolniła tempo marszu. Ludzie i zwierzęta ślizgali się po nagle rozmiękłej ziemi. W czasie największego nasilenia nawałnicy łowcy musieli się zatrzymać u stóp niemal prostopadłej ściany wzgórza, które osłoniło ich trochę przed wichrem i ulewą. Masajowie pospiesznie rozkładali namioty, gdy nagle rozległ się krzyk Tomka.

– Kawirondo uciekają!

Była to prawda. Korzystając z chwilowego zamieszania spowodowanego burzą, tragarze gromadnie czmychali w pobliski gąszcz. Zanim łowcy mogli przeciwdziałać nieoczekiwanej ucieczce, ostatni Kawirondo znikł w krzakach.

– A to dranie, wystawili nas do wiatru! – zawołał bosman, spoglądając ze zdumieniem na porzucone w wysokiej trawie pakunki.

– Co zrobimy bez tragarzy? – zmartwił się Tomek.

Hunter nie tracił głowy. Natychmiast wydał Masajom polecenie, aby znieśli pod stok góry wszystkie bagaże i rozłożyli obóz otoczony kolczastym ogrodzeniem. Na szczęście burza przesunęła się dalej na północ. Palące słońce znów ukazało się na wypogodzonym niebie, toteż jeszcze przed południem borna była wybudowana, a Smuga odpoczywał w namiocie na łóżku polowym. Chociaż był osłabiony, uważnie przysłuchiwał się naradzie towarzyszy. Hunter radził pozostawić większość bagaży i wyruszyć dalej z objuczonymi osłami i końmi, aby szybciej dotrzeć z rannym do fortu w Kampali.

– Dlaczego pan tak nagli do pośpiechu? Czy obawia się pan, że zraniono mnie zatrutym nożem? – odezwał się Smuga.

Tomek z podziwem spojrzał na domyślnego przyjaciela, a potem na Huntera, który odparł po prostu:

– A czy panu, znającemu tak doskonale zwyczaje afrykańskich Murzynów, nie przyszła podobna myśl do głowy?

Smuga uniósł się z wysiłkiem. Wydobył z kieszeni fajkę, nabił ją tytoniem, zapalił, po czym odpowiedział:

– Prawdopodobnie ostrze noża było nasycone trucizną. Od wczoraj jestem tego nawet pewny.

– I ty to mówisz z takim spokojem? – oburzył się Wilmowski. – Nie spodziewałem się po tobie podobnej lekkomyślności.

– Nie gniewaj się, Andrzeju, i nie posądzaj mnie o lekkomyślność – odpowiedział Smuga. – Zachowuję spokój, ponieważ rozważyłem wszelkie możliwości i doszedłem do wniosku, że nie ma obecnie powodu do nadmiernych obaw. Przecież gdyby trucizna działała gwałtownie, nie uratowałby mnie nawet najszybszy marsz. Wprawdzie rana na ramieniu jątrzy się i odczuwam w nim dziwny bezwład, lecz jestem pewny, że podczas obfitego krwawienia niewiele trucizny dostało się do krwi. Tak przeważnie bywa przy ranach zadanych nożem. Znam się na tym co nieco. Gorzej jest, gdy grot zatrutej strzały utkwi głęboko w ciele człowieka lub zwierzęcia.

– Czy pan naprawdę sądzi, że nie grozi panu niebezpieczeństwo? – zawołał Tomek chwytając dłoń Smugi.

– Możesz być pewny, że nie spieszno mi do krainy wiecznych łowów. Muszę przecież schwytać okapi, aby przekonać pana Huntera o ich istnieniu. Poza tym lekarz europejski nie na wiele by mi się przydał. Natomiast miejscowy czarownik mógłby prawdopodobnie dać mi skuteczne lekarstwo. Oni znają tajemnice afrykańskich trucizn.

– Wobec tego powinniśmy jak najszybciej dotrzeć do kabaki Bugandy. Kto jak kto, ale taki król musi mieć najlepszych czarowników – entuzjazmował się Tomek.

– Kabaka Bugandy na pewno jest człowiekiem cywilizowanym i nie wierzy już w moc czarowników – zauważył Wilmowski.

– Nie ulega wątpliwości, że kabaka nie jest nago biegającym dzikusem, lecz tak czy inaczej nie brakuje na jego dworze czarowników – wyjaśnił Hunter. – Niełatwo przecież wykorzenić przesądy wśród krajowców. Dobrze byłoby wiedzieć, jakiej trucizny używają Kawirondo. Szkoda, że napastnik nie zgubił noża podczas walki.

– Czy to zmieniłoby stan chorego? – powątpiewająco zapytał Tomek.

– Znalezienie noża wiele by nam pomogło – odparł Hunter. – Przeważnie na końcu ostrza jest wyżłobienie, w które wsącza się trucizna wlewana na dno szczelnie dopasowanej pochwy. Znawca tutejszych trucizn mógłby zbadać zawartość wyżłobienia i stwierdzić rodzaj trucizny. Szkoda jednak czasu na próżną gadaninę. Lepiej się zastanówmy, co poczniemy teraz porzuceni przez tragarzy?

– Ależ to beznadziejna sytuacja – powiedział Tomek z tak zaniepokojonym wyrazem twarzy, że towarzysze natychmiast zaczęli go pocieszać.

– Nie jest znów tak źle. Gorsze historie przydarzały się niektórym podróżnikom – powiedział Wilmowski.

– Czy chcesz powiedzieć, tatusiu, że nie tylko nas porzucili tragarze?

– Właśnie to mam na myśli. Wspomniałem wam już o polskim podróżniku Rehmanie. Otóż w czasie jednej z wędrówek po Afryce Południowej powziął zamiar zbadania rzeki Limpopo. Odradzano mu urządzanie wyprawy w porze letniej ze względu na niezdrowy klimat okolicy, lecz Rehman, niepomny przestróg, najął przewodnika oraz kilkunastu tragarzy i wyruszył w drogę. Wkrótce tragarze zaczęli mu płatać różne psikusy. Opóźniali pochód udając zmęczenie, rozkładali obóz, gdzie im się podobało, naciągali podróżnika na dodatkowe wynagrodzenie, a w końcu nie chcieli iść podczas deszczu. Pewnego dnia po dużej burzy przewodnik i dwaj tragarze zniknęli jak kamfora, zabierając część rzeczy Rehmana. Następnego dnia na każdym postoju tragarze po kilku uciekali wraz z ładunkiem.