Изменить стиль страницы

Kevin pokręcił głową.

– Legcze jediesz, dalsze budiesz – wystękał Mountbatten, krzywiąc się niemiłosiernie. – Albo jakoś podobnie.

Jeremy'ego od razu rozbolała szczęka i pomasował ją.

– Tak właśnie postąpiły owady, czy też za nie uczyniła to natura. Zostawiła je w pełni uformowane, ufna, że przetrwają do właściwej chwili, i zaczęła szukać dla nich objazdu. Droga była daleka, powstało wiele gatunków, które zgładziła, bo nie dawały pomyślnych rokowań na przyszłość. Niech pan pomyśli o mezozoiku, o wielkich gadach. Co się wtedy działo! Wszak one, gdyby tylko umiały, musiałyby myśleć jak my – że są uwieńczeniem ewolucji. Czyż były jakieś przesłanki, które by temu przeczyły? Skąd! Były najpotężniejsze, jeżeli walczyły, to między sobą, bo nie miały naturalnych wrogów. Dopiero gdy pojawiły się ssaki, musiały odejść.

Ssaki to był czarny koń ewolucji. Z początku szło opornie, ale w końcu pojawiły się naczelne, a z nich człowiek, który błyskawicznie przeszedł od maczugi do bomby wodorowej. Na to czekała natura ze swymi owadami. Jak pan pewnie wie, zdecydowana ich większość jest odporna na ogromne dawki promieniowania, a taki na przykład karaluch może sobie gwizdać na skażenie. Gdyby, rzecz prosta, miał czym.

I tu dochodzimy do sedna. Jak niegdyś wielkie gady, tak my teraz stoimy przed apokalipsą, która zaplanowana została miliony lat temu.. Po prostu mieliśmy powstać, zbudować bombę i zrzucić ją sobie na głowy, by oczyścić plac dla przeobrażonych przy te| okazji owadów. Owady mutanty, wyposażone w niemożliwe do przewidzenia organy spełniające rolę płuc, mózgów, etc., zajmą nasze miejsce.

Jeremy przełknął ślinę i odważył się przez ramię popatrzeć na termitierę. W tym otoczeniu gotów był uwierzyć we wszystko, chociaż jednocześnie był przekonany, iż Mountbatten jest nieszkodliwym szaleńcem.

– Ma pan jakieś dowody na to? – wydukał, przypominając sobie

0obowiązkach reportera działu miejskiego.

– Oczywiście. Podam je w skrócie, chociaż ich ustalenie zajęło mi wiele lat. Z powodu podobieństwa do społeczności ludzkich, a więc: liczebności, kastowości, podziału obowiązków i, co za tym idzie, największej predestynacji do przejęcia naszej roli, skupiłem się na mrówkach i termitach. Pan pewnie nie wie o tym, ale termitiery i mrowiska są budowane zawsze i wszędzie według tego samego planu.

Dany gatunek na całej kuli ziemskiej tworzy je tak samo, różnice dotyczą materiału i wyglądu zewnętrznego kopców, na który zresztą najczęściej wpływa po prostu erozja. Plan korytarzy, komór, wyjść i wszelkich "urządzeń" wewnątrz jest taki sam. To normalne, uważaliśmy, bo po prostu zakodowane genetycznie. Jak budowa gniazd i legowisk przez inne zwierzęta. I oto od początku tak zwanej ery atomowej pojawiły się wyraźne anomalie.

– Promieniowanie? – podrzucił zainteresowany nagle Jeremy. Mountbatten skrzywił się.

– Tak, wpłynęło, ale nie w sposób, w jaki pan najprawdopodobniei sądzi. Promieniowanie, wpływ działalności człowieka, zanieczyszczenie środowiska stały się ulubionym wytłumaczeniem różnych zjawisk dla nieuków. Kładą do wspólnego worka wszystko, czego nie potrafią wyjaśnić, a na worku piszą "Wpływ cywilizacyjnych oddziaływań człowieka". I wysyłają do Sztokholmu, a potem czekają na Nobla. Nic, ja udowodniłem po prostu, że to nadszedł ich czas, czas owadów. Tak jak miały one genetycznie zakodowany dotychczasowy sposób budowania kopców, tak też natura wpisała im informację, kiedy nadi Izie ich pora. i kiedy ów plan konstrukcyjny należy zarzucić i zastąpić innym, bardzie) adekwatnym do nowych warunków.

W tym wypadku ma pan rację: czynnikiem wyzwalającym tę informację stał się podwyższony stopień promieniotwórczości gleby świadczący, ze człowiek opanował już wyzwalanie energii jądrowej i gotów jest do wykopnięcia spod siebie stołka. Ale rzecz w tym, że ta informacja już tam – czyli v, kodzie genetycznym owadów – była. Od milionów lat trwała jak obraz fotograficzny w stanie utajonym i czekała jedynie na wywołanie i utrwalenie. Gdyby me istniała, owady w żaden sposób me zareagowałyby na sygnał podwyższonej radiacji, bo im ona nie szkodzi!

– A zareagowały?

Mountbatten skinął głową.

– Tak. Moje badania dowiodły tego. Budują od kilkudziesięciu lat inne kopce. To znaczy na zewnątrz niczym się one nie różnią od poprzednich, ale plan. według którego drążą korytarze, uległ zmianie. Nastąpiło to niemal skokowo, co tylko potwierdza moją teorię. Gdyby udoskonalenia zachodziły powoli, gdyby owady "dopracowywały" się coraz nowych koncepcji, to świadczyłoby jedynie o ich rozwoju – co oczywiście byłoby rewolucją nie tylko w świecie nauki. Ale me, nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki został wywołany inny plan. Pokażę coś panu.

Entomolog wstał i jeszcze bardziej niż przedtem podobny do żuka podreptał w stronę ogromnej sterty papierów, która okazała się przysypanym nimi biurkiem. Chwilę kopał tam zawzięcie i przyniósł dwie grupy odbitek fotograficznych. Podał je Jeremy'emu i wrócił na swój fotel. Kevin niezdecydowanie obracał zdjęcia w rękach.

– Te. które pan trzyma w lewej ręce, to zdjęcia rysunków, jakie wykonałem na podstawie przekrojów termitier. Niech je pan obejrzy i porówna z tymi z drugiej ręki. a potem panu powiem, co one przedstawiają Kevin obejrzał przekroje. Niektóre były poziome, inne pionowe i poza tym, że te z lewej dłoni były zdjęciami planów wykonanych odręcznie, a nie przy linijce, niczym w zasadzie nie różniły się od tych z prawej.

Są prawie identyczne… – zawahał się Jeremy.

– Nie prawie, one są identyczne. Te drugie odbitki to plany schronów przeciwatomowych w hrabstwie Yorkshire. Co pan na to?

Kevin pokręcił głową, zezując to na jedne, to na drugie odbitki i nic nie odpowiedział. Mountbatten wydawał się jednak usatysfakcjonowany.

Można tylko pogratulować naszym inżynierom – powiedział – którzy stworzyli optymalną konstrukcję, zaprogramowaną przez naturę przed milionami lat. Jak przenieść te rysunki na kalkę, przyłożyć do siebie i obejrzeć pod światło, to w zasadzie różnic nie ma. Zasięgałem prywatnie opinii na ten temat i wiem, że w projektowaniu schronów nie kierowano się żadnymi schematami z przyrody. Wysunąłem więc wniosek, że wojna atomowa jest nieunikniona, a jej perspektywa, bliska. Owady przygotowują się do jej przetrwania. zmiany, jakie wprowadziły w swych nadziemnych i podziemnych budowlach korzystne są dla magazynów żywności, a moje termity przeniosły uprawę grzybków do znacznie powiększonych komór pod powierzchnią ziemi. Do zasklepienia wejść przygotowały jakiś porowaty materiał, który pod względem filtracyjnym porównywalny jest z węglem aktywnym.

– Pan jednak mówił – wydobył wreszcie z siebie głos Jeremy – że owady i tak mogą znieść większe promieniowanie niż ssaki. Po co im te przygotowania?

Większe to nie znaczy nieograniczone. Trudno powiedzieć, jakie będzie natężenie radiacji, gdy dojdzie do wojny. Jeżeli wszyscy wypalą ze wszystkich rur, to nic nie będzie wtedy przesadną ostrożnością. Pan przecież wie, co się dzieje na świecie. Pan pracuje w gazecie, nie ja. Południe nie oddaje Północy długów, w Afryce głód, ziemie stepowieją, wojujący islam zwołuje wiernych pod swe sztandary, floty USA z jednej, a Rosji z drugiej strony nie opuszczają Morza Śródziemnego. Daleki Wschód to jeden wrzący kocioł, w Europie święci triumfy separatyzm i terroryzm, sztuczne twory państwowe są kością niezgody Wschodu i Zachodu, a wielkie mocarstwa są o krok od wypowiedzenia wojny. Czego pan jeszcze chce?

– To prawda – westchnął Kevin – ale tak jest od lat i wszyscy się do tego przyzwyczaili.

Mountbatten wzruszył ramionami i Jeremy zrozumiał, że się wygłupił. Właśnie to było najgroźniejsze i zapowiadało nieuchronność kataklizmu. Chciał zadać ostatnie pytanie, ale bał się. Zdecydował się więc na inne.

Czemu zatelefonował pan do nas? Przecież mój "Obserwator" to najgorszy szmatławiec. Kto pana wysłucha i zrozumie?

Pewnie nikt. Ale też nikt inny nie chciał tego opublikować ani nawet wysłuchać. Poza tym jestem entomologiem, a nie politologiem czy politykiem. Nawet w swojej dziedzinie zostałem wyśmiany przez kolegów po fachu, którzy czekają na zajęcie mojego miejsca. Tak to jest, panie Kevin, gdy się za długo żyje. Pan pewnie nie wie, aleja mam osiemdziesiąt cztery lata i zapewniam pana, że wojna atomowa nie jest mi bardziej straszna niż śmierć w łóżku. Szkoda, co prawda, tego wszystkiego cośmy jako ludzie stworzyli, ale co mnie to może obchodzić?