Изменить стиль страницы

– Czego?

– Kiedyś dokonaliśmy interesującego zasiewu. Teraz zbliżają się żniwa. Za tydzień rozpocznie się upragniona akcja, najpóźniej za miesiąc będziemy sprawowali kontrolę nad Federacją Archipelagiańską, jej armią, bogactwami. Bez strat własnych. Z minimalnym ryzykiem. Aryman zwycięży.

12. DYPLOMACJA I ŁOWY

Im bliżej terminu zaprzysiężenia SuperNavigatora, tym intensywniej spekulowano w obraźnikach na temat obsady najwyższych stanowisk w Federacji. Obok Longinusa, którego pozycja jako Pronavigatora była niepodważalna, pojawiła się grupa "probabili". W ścisłej czołówce brylował brodaty Lucjusz Gnerus, były legat w Wandalii przewidywany na Officium Exterioryjne. Wedle tych samych spekulacji Ruffix miał objąć Federacyjne Officjum Inwigilacyjne, Marka Ursina typowano na cancellariusa, a Druzzusowi miała przypaść prefektura połączonych legionów.

Pośród rozlicznych zajęć, rozmów kwalifikacyjnych z kandydatami na najwyższe stanowiska i spotkaniami dotyczącymi technicznej strony przejmowania władzy spore wrażenie wywołało przyjęcie przez elekta legata Ekumeny małego jowialnego człowieczka o bystrym spojrzeniu i szerokim uśmiechu, który mógł zmylić każdego, kto nie zajmował się na co dzień kontrolą tajnych służb despotycznego mocarstwa. Na pierwszy rzut oka dyplomata sprawiał wrażenie osobnika przeżartego do cna archipelagiańskim stylem życia. Lubił wypić, znał tysiące żartów i anegdot i nie opuszczał we Florentynie żadnej premiery teatralnej czy gonitwy na hipodromie. Wedle oficjalnego życiorysu był profesorem Wyższej Akademii Kontaktów Międzyludzkich, de facto resortowej uczelni dostarczającej najlepszych kadr dla Wywiadu Zagranicznego.

W Castrum Goliatum funkcję auli reprezentacyjnej spełniała dwupiętrowa biblioteka i tam Lucjusz Gnerus wprowadził gościa. Legat uścisnął dłoń Cedrusa i uśmiechnął się jeszcze szerzej niż zwykle, aż do złotych siódemek.

– Proszę potraktować moją wizytę jako nieoficjalną -mówił – choć dla mnie, wyznam, Wasza Ekscelencja jest już Navigatorem Waszej Wielkiej Federacji. Moje władze przekazują jak najserdeczniejsze gratulacje z powodu zwycięskiej elekcji. Pragniemy także wyrazić nasze najgłębsze pragnienie i wiarę, że pod waszymi rządami dojdzie wreszcie do zbliżenia między naszymi państwami, zaś różnice dzielące Ekumenę i Archipelag znikną bezpowrotnie. Wierzymy też, że oba supermocarstwa potrafią skłonić Wandalię do przyjęcia pokojowej drogi rozwoju i wespół uczynimy tę planetę bezpieczną. Tak dla nas, jak i dla was podstawowym dobrem jest człowiek. Znając waszą, czcigodny Cedrusie, szlachetność, mądrość i umiarkowanie oraz, podkreślmy to, wielkie kwalifikacje, moi rodacy z niezmiennie miłującej pokój Ekumeny mają nadzieję na nowy etap wzajemnych stosunków…

Dawno nie słyszano na Innej równie ciepłej wypowiedzi w ustach najzaciętszego wroga. Wizyta przekroczyła ramy zwykłego protokołu. Legat zjadł z elektem śniadanie, opowiedział parę najnowszych anegdot z Dolnej Akropolii, zjadliwych i mocno niecenzuralnych (w stolicy Ekumeny za opowiadanie podobnych kawałów całkiem niedawno dostawało się dziesięć lat, a piątkę za samo słuchanie), po czym obaj rozegrali krótki mecz w piłkę, aby wreszcie przespacerować się brzegiem ogrodowego stawu.

Nowy styl konsultacji nie podobał się Druzzusowi ani Ursinowi. Nie mieli za grosz zaufania do ekumeńskiego dyplomaty, a samotny spacerek zdenerwował ich bardziej niż ochroniarzy. Tym bardziej że Cedrus nie zgodził się na zainstalowanie żadnego czujnika czy nadajnika w swoim ubraniu lub na okalających ścieżkę drzewach.

Nawet Ruffix wyrażał obiekcje.

– Przechadzka z wrogiem, czy to nie zostanie źle odczytane przez nasze społeczeństwo?

W odróżnieniu od tryskającego humorem Greka Cedrus wydawał się niesłychanie spięty, wyczuwało się dziwną tremę w stosunku do gościa, a podczas gry stracił kilka prostych piłek.

– Zachowuje się jak roślinożerne zwierzę wobec drapieżnika – przemknęło przez myśl Markowi. – O czym, do czarta, oni rozmawiają?

Rzeka Zielona wije się między wzgórzami na kształt modrołuskiego węża. Tworzy pętle, zakola, rozdwaja się, zostawiając miejsce wyspom, lub rozlewa w prawdziwe jeziora. Właściwie już poza miastem, na wyspie Cerery, rozpościera się kompleks niewysokich solidnych gmachów z żółtobrunatnego kamienia, krytych jaskrawą dachówką. Liczne drzewa nadają budynkom wygląd schludnego miasteczka akademickiego. Trudno o błędniejszą ocenę. W piwnicach budynków z napisami "archiwum", "biblioteka", "magazyn" znajduje się centrum FOI. Federacyjnego Officjum Inwigilacyjnego. Instytucja ta, powstała po doświadczeniach lat siedemdziesiątych, podporządkowana bezpośrednio Navigatorowi, musi (wedle własnej opinii) spełniać rolę, którą w świecie zwierzęcym spełniają ścierwogady i zębate harpie, czyli uprzątać padlinę. Demokracje z natury są słabe, czasem, by się wzmocnić, potrzebują organizacji niedemokratycznych. Obecne FOI było jednak cieniem dawnej potęgi. Postępowi mediaferranci, urabiający opinię publiczną, parokrotnie byli bliscy wymuszenia likwidacji Firmy. Jak dotąd chroniła ją osoba senatora Markusa Marcellisa, od dwudziestu lat szefa FOI. Fakcje u władzy się zmieniały, Marcellis trwał… Teraz jednak wszyscy uważali, że ambitny Ruffix przejmie bez wahania jego imperium.

Marcellis był przystojnym mężczyzną o zdecydowanie zarysowanym podbródku i może nadmiernie niskim czole. Miał jednak wystarczająco dobre mniemanie o sobie, by pozwalać pismakom dworować z fizjonomii. Z całej postaci emanowała energia. Kiedy rankiem 16 żeńca elekt Quintus Cedrus przybył do jego tablinum, mieszczącego się w niewielkim pałacyku, wpisanym w podkowę zabudowań, superszpieg nie okazał ani cienia podenerwowania. Cedrus był czwartym Navigatorem goszczącym w jego katakumbach.

Małą elegancką windą w kącie pokoju, wypełnionego starymi sztychami i mapami, zjechali na dół, wprost do małej, wyściełanej kosmatą tkaniną caverny, w której znajdował się menscompteryjny pulpit i rozliczne obraźniki.

Kątem oka Marcellis zauważył, jak Cedrus wsuwa do ust małą brunatną pastylkę. Nie uszły też jego uwagi kropelki potu perlącego się na czole i górnej wardze Elekta, pomimo doskonałej klimatermiki we wnętrzu. No cóż, emocje Quintusa były absolutnie zrozumiałe. Tajemnice FOI każdorazowo stanowiły dla elektów kąsek, równie łakomy co samo stanowisko Navigatora.

– Rozumiem, że to pomieszczenie gwarantuje nam pełną poufność? – zapytał pro forma Cedrus.

– Oczywiście – zapewnił prefectissimus.

– Chciałbym porozmawiać

– Przed czy po zwiedzaniu? – zapytał Marcellis.

– Powiedzmy, już teraz…

Dottor Darni ucharakteryzowany na bogatego przemysłowca Scipo Follinusa odwiedził biuro Mecenasa Tarantiona koło południa. Patrona nie zastał, honory domu pełnił jego sekretarz, wyblakły albinos o wodnistych oczach i cienkich rączkach onanisty.

Darni (Follinus) nie ukrywał, że znalazł się w poważnych tarapatach, z których wydobyć może go jedynie geniusz Tarantiona. Zarazem dawał do zrozumienia, że koszty nie grają roli.

– Spróbuję załatwić spotkanie na jutrzejsze popołudnie. Powiedzmy quatrina po oktawie – rzekł wymoczek. Pod lukrem uprzejmości Darni wyczuł coś przypominającego zapach gorzkich migdałów. – Proszę podać swój kod foniczny, zadzwonię z potwierdzeniem.

Dottor przełknął ślinę. Nie mógł podać numeru foniku do kryjówki Leontiasa.

– Jest pewien problem – rzekł wolno. – Właśnie zmieniam hostel. Prawdopodobnie przeniosę się do "Sybilli", ale chyba lepiej będzie, jeśli to ja do was zadzwonię.

Asystent nie polemizował. Z sąsiedniego pokoju wysunęła się ciemnobrewa piękność, z gatunku complementarek dla zamożnych, i uśmiechając się odprowadziła dottora do windy. Darni odetchnął, gdy znalazł się w wykładanej szyldkretem kabinie. Nie podobał mu się ten sekretarz. Ani jego niepokojąco wyblakłe oczy, ani nerwowe ręce. Dottor miał własną teorię na temat rąk jako klucza wiedzy o człowieku. Jego własne dłonie zdradzały marzyciela i pechowca, natomiast sękate łapska portiera otwierającego drzwi mówiły o skłonności do uproszczeń.