Изменить стиль страницы

– Strach pomyśleć, gdyby mnie zabrakło – wzdychał nieraz Antygon Leartonik.

Tym razem awantura wybuchła, gdy dwóch młodszych hierarchów zaatakowało Pauzaniasza o sprzeniewierzenie wielkich sum z funduszy przeznaczonych na nowe stemple dla zapadających się dzielnic. Nieporadnie próbował mediować Hipparch, kiedy o głos poprosił Tajgenis.

– Milion talentów tu czy tam nie stanowi problemu, to są sprawy drugorzędne w sytuacji zmasowanej agresji wrogów. Ci są wszędzie. Złorzeczą Panu Podziemi, spiskują, podkopują. Codziennie moje służby zatrzymują nowych dywersantów i szpiegów nasyłanych z Archipelagu.

– Szpiegów? – skrzywił się Georgiasz i mruknął do Ksantypposa. – Cóż tu mieliby do roboty szpiedzy? Technologicznie jesteśmy opóźnieni kilkadziesiąt lat w stosunku do Federacji, zaś w wypadku próby rozpętania wojny zginie cała Inna… Przecież doskonale znamy źródła niezadowolenia…

– Daj spokój, mówisz jak Eumentes – syknął sąsiad. – Patrzą na nas!

W istocie na moment wszyscy umilkli. Argonowi nie zostało nic innego jak natychmiast zabrać głos.

– Nie przeceniałbym roli szpiegów – rzekł. – Jeśli się rzeczywiście aktywizują, sprzyja im nasza bierność. I autentyczne kłopoty…

Leartonik skinął głową z uznaniem, lecz Tajgenis nie dał się zbić z tropu.

– Należy uderzyć prewencyjnie w potencjalnych siewców zamętu, pyskaczy i kandydatów na przywódców tłumu, mogących ujawnić się w przypadku niespodziewanych awarii technologicznych. Których oczywiście nie będzie.

– Eksperci zapowiadają katastrofę w ciągu paru miesięcy – mruknął Hipparch.

– Łżą jak psy! Zanim zesłałem ich na poziom 1890, odwołali wszystko. Tak czy siak należy zlikwidować zagrożenia jak najszybciej. Przerazić, sparaliżować… Nade wszystko zająć się zwolennikami "powierzchniactwa" w naszych szeregach. Bo są tacy.

Zrobiło się cicho. Kątem oka Georgiasz zauważył, że Ksantyppos blednie (nigdy nie miał zbyt mocnych nerwów). Argon zdawał sobie sprawę, że czwórka "młodych hierarchów" (sam liczył ledwo 59 wiosen) ustawicznie podejrzewana jest o eksperymentatorskie ciągoty.

– Nie myślę o naszym gronie – uśmiechnął się uspakajająco Tajgenis. – Tu jesteśmy sami swoi, ale niemało w kierowniczych trybach Organizacji ludzi niepewnych, dwulicowych, zainfekowanych przez archipelagiańskie miazmaty. Dosyć dawno nie przyprowadzaliśmy weryfikacji szeregów. Prawda?… – zwrócił się do przewodniczącego.

Hipparch wypowiedział parę okrągłych banałów i zaraz usiadł. Nawet wiecznie pijany Tulen musiał zauważać, że był to bardziej trup niż wódz narodu. Wybrany owej dramatycznej nocy, gdy obalono Eumentesa, żył stanowczo za długo jak na szefa przejściowego. Inna sprawa, że starcy umierali szybko tylko wtedy gdy pojawiał się zdecydowany następca. Lecz kto miałby nim być?

Ultras Tajgenis? Arystobulos z ciasną duszyczką urzędnika na miarę prowincjonalnego poborcjatu? Efor od propagandy Ksantyppos, inteligentny, ale tchórzliwy i gotowy zdradzić nawet samego siebie? No bo chyba nie przeżarty do szpiku korupcją Pauzaniasz?

A Antygon? Chytry stróż archiwów mógł być już trzykroć pierwszym. Nigdy jednak nie zgłaszał swojej kandydatury. Większą satysfakcję dawała mu funkcja animatora marionetek niż niepewny zaszczyt obciążony odpowiedzialnością. Któż przeniknie duszę polityka? Zwłaszcza że Leartonik chyba nie miał duszy. Trwał w Organizacji od pięćdziesięciu lat – przeżył wojny i czystki, kopanie sztolni i procesy lat siedemdziesiątych. Stał przy Wielkim Periandrze, gdy ten rozpoczynał "Wielkie pogłębianie", przeżył noc 11 bożydara, gdy zginęło trzystu pięćdziesięciu strategów…

Uprzejmie prosi o głos. Dostaje go. Widzi, jak hierarchowie w napięciu wiszą mu wzrokiem na ustach…

– Nie należy się gorączkować – mówi dobrotliwym tonem zużytego Mefista. – Wszyscy mamy przecież na względzie wyłącznie dobro Ekumeny. I ty, miły Georgiaszu, i ty, czcigodny Tajgenisie. Prawdą jest, że należy działać. Lecz prawdą jest, iż kto działa rozważnie, dwakroć większy plon zbiera. Miecz, gdy raz opadnie, nie dolepi ściętej głowy.

– Ale konkretnie, co proponujesz? – wyrywa się Tajgenisowi, który zapomniał, jak bardzo Leartonik nie lubi tych, którzy mu przeszkadzają.

– Odczekajmy tydzień. Za tydzień będziemy mieli o połowę kłopotów mniej.

I siada pozostawiając wszystkich w niemym zdumieniu.

Argon Georgiasz bardzo się spieszył. Zaraz po obradach zamierzał złożyć wizytę w północnej destylatorni, gdzie grupa techników walczyła z awarią czwartej nitki wodociągu, a potem chciał wpaść jeszcze do siłowni. Atoli przy wyjściu zagrodziła mu drogę krępa heterarka.

– Czcigodny Antygon pragnie z wami rozmawiać – rzekła głębokim altem.

– Ze mną? Dlaczego?

Kobieta w szarym chitonie, lamowanym złotą wstęgą, nie wdawała się w konwersację, tylko zaprowadziła go do "konchy", jak nazywano małe ciasne pomieszczenie przypominające wnętrze muszli czy jajko imperiozaura. Odczuwał niepokój, a zarazem czuł się głupio – on, zwierzchnik wielotysięcznej kadry industrialnej i milionów robotników czuł się wobec Archiwariusza jak efeb wyrwany do odpowiedzi.

Antygon podał mu czarę wina i uważnie popatrzył, jak młodszy hierarcha przełyka purpurowy płyn.

– Lubię cię – powiedział po chwili.

Argon omal się nie zachłysnął. Za czasów Periandra taka wypowiedź mogła zapowiadać złowrogie konsekwencje. Dyktator lubił zatrzymania swych współpracowników w pięć minut po pocałunku pokoju oraz egzekucje przy okazji urodzin lub zaślubin. Na szczęście, czasy się zmieniły. Antygon był przeciwnikiem fizycznej likwidacji dawnych kolegów. Właśnie owej filozofii zawdzięczał życie Eumentes, który po degradacji dożywał swoich dni na jakiejś rajskiej, dobrze strzeżonej pustelni Południa.

– A wiesz, dlaczego cię lubię, Argonie Georgiaszu? Bo jesteś pragmatykiem. Lubię cię, ponieważ będziesz następnym Arcystrategiem.

– Ja?

– Ktoś musi. Hipparch starzeje się. A szczerze mówiąc, nie widzę innej kandydatury.

Georgiasz nie krył zdumienia. Ileż razy Leartonik sprzeciwiał się jego projektom, ileż razy dawał mu dyskretnie do zrozumienia, że następny błąd może być błędem ostatnim!…

– Czasy się zmieniają – powiedział sędziwy hierarcha. – Ekumena też musi się zmienić. Rozumiał to Eumentes, tylko przyszedł zbyt wcześnie. No i chciał zbyt wiele na jeden raz.

Cóż dzieje się w duszy Georgiasza? Przez głowę przelatują najrozmaitsze interpretacje. Cóż to jest, na kopyta Arymana! Prowokacja? Sprawdzanie? A może starcze szaleństwo? Za podobną wypowiedź normalny obywatel dostałby wyrok dwudziestu pięciu lat pogłębiania sztolni!

– Na najbliższym posiedzeniu zaproponuję twoją nominację – obiecuje Antygon – i zapewniam cię, zostanie przyjęta. Więcej, wzbudzi euforię. A wiesz dlaczego? Bo pokażesz perspektywę wyjścia z tego bałaganu…

– Jak, na Hakate!?

– Nie przerywaj, wiemy obaj, jak jest. A jest dużo gorzej. Brak reform to koniec Ekumeny, reformy z kolei to nasz koniec i w dodatku bez pewności, że koine uda się zachować status globalnego mocarstwa. Gdzie więc upatruję szansy? Tam… – Naciska przycisk i przednia ściana konchy przemienia się we wklęsły panovid z plastyczną mapą Archipelagu. – Tam SĄ środki na naszą transformację, na wyjście z podziemi, na powszechny dobrobyt. Fabryki pędników, hurtownie z proszkami do prania, automaty z napojami chłodzącymi i stymulantami, po prostu o wyciągnięcie ręki. Wyspiarze oddadzą nam to wszystko w zamian za pozostawienie ich przy życiu.

– Nie bardzo pojmuję. Próba podboju nawet zniewieścialców zmobilizuje do walki. A wojna grozi totalną zagładą! Teoria marchewki skrawanej obolami, która ongiś sprawdziła się w zajęciu Herrii, od lat zawodzi, więc…

Starczy śmiech przerywa słowa Argona.

– Jakże słaba jest ludzka wyobraźnia. Wojna, zagłada? Bywają rozwiązania dużo prostsze. Słyszałeś, Georgiaszu, o planie numer 1?… Oczywiście, nie mogłeś słyszeć. Nawet Tajgenis nie ma o nim pojęcia! Ale dowie się. Niedługo. – W oczach Archiwariusza pojawia się dziwny blask. – Prawie ćwierć wieku czekałem na ten moment. Nikt ze współautorów planu już nie żyje, ja doczekałem!