– Żegnaj, piesku – szepnął ze smutkiem pan Kleks, gdyż przypomniał sobie pudla, którego stracił przed dwoma laty. Gotów był nawet przypuszczać, że to cień wiernego psa przybiegł z tamtego świata, aby wyprowadzić swego dawnego pana z Nibycji.
W parku dwa gadające szpaki prowadziły ze sobą rozmowę, która zainteresowała pana Kleksa.
– Poznajesz tego brodacza? – spytał jeden.
– Poznaję – odparł drugi. – Pamiętam, jak przed rokiem wsiadał na statek, żeby udać po atrament.
– Tra-tra-trament! – zawołała sroka i poleciała w kierunku wysokiego muru, którego wieżyczki rysowały się w oddali.
„Tam będzie wyjście” – pomyślał pan Kleks i przyspieszył kroku, zaczepiając brodą o krzaki berberysu i głogu.
Istotnie, w murze, który ciągnął się na całą szerokość parku, widniały jedna przy drugiej niezliczone furtki okute żelaznymi listwami. Na każdej furtce umieszczona była zmurszała tablica z napisem pokrytym liszajem rdzy.
Pan Kleks, wytężając wzrok, przystąpił do odczytywania napisów. Zawierały one dobrze mu znane nazwy geograficzne. Niektóre z nich wymawiał głośno i dobitnie:
Bajdocja
Abecja
Patentonia
Wyspy Gramatyczne
Kraj Metalofagów
Parzybrocja
Przylądek Aptekarski
„Wszystko to jest już poza mną” – pomyślał i szybko zaczął przeszukiwać przepastne kieszenie swoich spodni.
– Mam! – zawołał wesoło, wyciągając z nich srebrny, uniwersalny kluczyk.
Podbiegł do furtki z napisem „Bajdocja”. Kluczyk pasował. Zardzewiały zamek zgrzytnął, zaskrzypiały zawiasy, posypał się mur i furtka ustąpiła. Pan Kleks pchnął ją z całej siły. Oczom jego ukazało się znajome miasto, a pośrodku wysoka góra Bajkacz.
Pan Kleks odetchnął z ulgą, zatrzasnął za sobą furtkę i ruszył w kierunku marmurowych schodów. Przeskakując po kilka stopni, wbiegł na sam szczyt góry i stanął u bram pałacu Wielkiego Bajarza. Z tarasu rozpościerał się widok na tonącą w kwiatach Klechdawę. Z oddali dolatywał chóralny śpiew bajdockich dziewcząt i dźwięki bajdolin.
Ale pan Kleks nie widział nic i nic nie słyszał. Wszedł do pałacu i minął dwadzieścia siedem sal, w których zasiadali Bajdalowie tudzież inni dostojnicy państwowi. Nikogo jednak nie dostrzegał ani nie odpowiadał na pozdrowienia. Jego twarz wyrażała niezwykłe napięcie, a w mózgu lęgły się czarne myśli, które spływały do serca, przenikały do krwi, ogarniały całe jestestwo.
W Sali Herbowej stanął nieruchomo, wysiłkiem woli wstrzymał oddech i zastosował słynną metodę doktora Paj-Chi-Wo, zwaną „Spiralnym kręćkiem pępka”. Dzięki temu skomplikowanemu ćwiczeniu doprowadził wnętrzności do całkowitej przemiany, a jednocześnie przeobraził odpowiednio swój kształt zewnętrzny. Podobny zabieg wolno stosować wyłącznie w wypadkach skrajnej ostateczności.
Tak, tak, moi drodzy! Ten wielki człowiek zdolny był do wielkich poświęceń, zwłaszcza jeżeli w grę wchodził honor i poczucie obowiązku.
Toteż kiedy pan Kleks wszedł wreszcie do ostatniej sali i na przeciwległej ścianie zobaczył zwierciadło, zbliżył się do niego, stanął na jednej nodze i zaczął się przyglądać własnemu odbiciu.
Oto w lustrze odbijała się pękata butla płynu, zamknięta kryształowym korkiem w kształcie główki. Główka ta była jak dwie krople wody podobna do głowy pana Kleksa. Przemknęła przez nią jedna tylko myśl:
„A więc spełniłem obietnicę! Nie będę nazywał się Alojzy Bąbel!”
Inne myśli okazały się już niepotrzebne, gdyż właśnie w tym momencie Wielki Bajarz sięgnął po butlę, pióro w atramencie i z wielkim ukontentowaniem zaczął kaligrafować na pięknym czerpanym papierze tytuł swojej najnowszej bajki:
Podróże pana…
Nie dokończył jednak, gdyż z pióra spadł ogromny czarny kleks i rozpłynął się po papierze.
Trzeba było sięgnąć po następny arkusz i zacząć pisać na nowo.