10
Bartek nie był zachwycony rozkazem, który otrzymał ubiegłej nocy. Musiał nagle odwołać ludzi z zaplanowanej kolejówki, na gwałt szykować lądowisko. Na szczęście w pobliżu nie było dużych oddziałów niemieckich, mógł zorganizować wszystko w ciągu dnia. Ale cóż! Z rozkazami się nie dyskutuje, a rozkaz był wyraźny: przygotować lądowisko, przyleci wysłannik z centrali.
Czekali od zmroku na wielkiej polanie w środku puszczy Kozienickiej. W wykopanych dołach leżał już chrust polany benzyną, przygotowany do podpalenia, gdy usłyszą nadlatujący samolot. Ale samolot nie nadlatywał. Noc była chłodna. Adam, nie przyzwyczajony do lasu, szczękał zębami.
– Martwię się o Józefa. Co mu się mogło stać? Dlaczego jeszcze go nie ma?
– Nie kracz! – powiedział Bartek ze złością. – Nie kracz, bo wykraczesz! Czwarty raz to już powtarzam dzisiejszej nocy.
– Powiedział mi, że spotkamy się u ciebie. Myślałem, że już jest. Czyżby nie zdążył?
– Znowu zaczynasz – mruknął Bartek i podał Adamowi tlący się niedopałek. – Masz, pociągnij, zajmij czymś gębę, nie będziesz plótł głupstw.
Chwilę siedzieli w milczeniu. Gdzieś nad nimi pohukiwała sowa. Do Bartka podkradł się nie znany Adamowi młody partyzant.
– Obywatelu dowódco, jeśli w ciągu pół godziny nie nadleci… Zaraz będzie świtać.
Wtedy właśnie usłyszał terkot nadlatującej maszyny. Chłopak, nie czekając na rozkaz, pobiegł ku zrzutowisku. W wykopanych dołach, ułożonych tak, że tworzyły gigantyczną literę „T", błysnął w górę ogień. Pilot musiał dostrzec znak, bo schodził do lądowania.
Bartek podszedł do samolotu i pomógł wygramolić się otyłemu mężczyźnie w długim kożuchu, który krepował mu ruchy. Partyzanci wyładowali broń i amunicję, przenosili ją na przygotowane chłopskie furmanki, a on prowadził wysłannika w stronę leśniczówki.
– Nie macie kogoś, kogo chcecie przerzucić? – zapytał otyły mężczyzna. – Samolot zaraz startuje.
– Wy zostajecie? – zdziwił się Bartek.
Tamten mruknął potakująco i nic więcej tej nocy Bartek się od niego nie dowiedział. Nazajutrz dopiero mężczyzna przedstawił się.
– Kapitan Antoni – powiedział – w sprawie wsypy.
– Szybko reagujecie – rzekł Bartek. – O tym, że znaleźli się ludzie z siatki warszawskiej, poinformowałem was zaledwie cztery dni temu. Mam dla was niespodziankę. Do Adama i „Zięby" dobił radzista.
– To interesujące – odezwał się wysłannik. – Chcę go przesłuchać w pierwszej kolejności.
– Niestety to niemożliwe. Chłopak jest nieprzytomny. Raniono go podczas ucieczki. Cudem dotarł do wójta w Kozienicach. Martwię się o Józefa i Mundka – dodał. – Powinni już być. Wtedy siatka byłaby w komplecie.
– Nie bardzo – rzekł Antoni. – Brak J-23.
11
Zaraz po śniadaniu rozpoczął przesłuchania. Z obowiązku Bartek w nich uczestniczył, nie bardzo jednak rozumiejąc sens podchwytliwych pytań. Prawdę mówiąc, wysłannik centrali nie przypadł do serca Bankowi. Oschły, czujny, nieufny… Bartkowi wydawało się, że i na sobie czuje uważne, świdrujące spojrzenie tamtego. Cóż – myślał – taka robota. Wysłannik pochylał się właśnie nad Stasia Zarębską, pseudonim „Zięba". Dziewczyna starała się odpowiedzieć możliwie precyzyjnie na zadawane pytania, ale widać było, że deprymuje ją ton Antoniego.
– Twierdzisz, że ostrzegł cię Adam?
– Tak – odpowiedziała.
– Mówił, że jesteś śledzona. Czy dodał, od jak dawna?
– Nie. Kazał mi pryskać. Umówił się ze mną na stacji w Pyrach.
– Kogo znałaś?
– Tylko Adama i Skowronka.
– Wiesz, kim jest J-23?
– Nie wiem.
– Czy sama nie zauważyłaś, że jesteś śledzona? A może – podniósł głos – nie chciałaś zauważyć?
– Nie! – krzyknęła histerycznie dziewczyna. – Nie jestem… Wiem, że to był błąd, powinnam była bardziej uważać, ale spieszyłam się, wyskakiwałam z meldunkiem w czasie pracy. Ustaliliśmy z Adamem, że tak będzie najbezpieczniej.
– A u Skowronka wszystko było w porządku?
– Zawsze sprawdzałam. Na drzwiach był wypisany kredą znak K+M+B. W razie niebezpieczeństwa byłby przecież starty.
Dziewczyna zawahała się i Antoni zauważył to wahanie.
– Więc był znak czy nie?
– Był na pewno, tylko wydawało mi się… ale musiało mi się wydawać… Odniosłam wrażenie, że Skowronek się czegoś boi, miał takie oczy.
– Kiedy powstało w was to wrażenie?
– Dwa, nie, trzy tygodnie temu.
Podziękował dziewczynie, kazał jej poprosić Adama. Gdy wychodziła już, przypomniał, co zdaniem Bartka było zupełnie zbędne, że nie wolno jej się oddalać z obozu.
– Czy nie przesadzacie? – zapytał po jej wyjściu Bartek.
– Człowieku! – tamten popatrzył nań przenikliwie. -Każdy z nich jest potencjalnym zdrajcą. Od pięciu tygodni radiostacja nadaje fałszywe meldunki. Rozumiesz? Trzeba oczyścić siatkę, wyeliminować tego, kto zdradził. Co ze Skowronkiem? – zapytał.
– Był u niego felczer. Po południu będziecie go mogli przesłuchać. Siadaj, Adam – rzekł do wchodzącego Pruchnala. Chciał uprzejmością zatrzeć nieprzyjemną scenę przesłuchania, która zapewne teraz nastąpi.
– Kiedy Józef zawiadomił cię o alarmie? – padło pierwsze pytanie.
– W ubiegły wtorek. Zgłosiłem się do mieszkania, w którym zameldowany był jako Witalis Kazimirus. Jak zwykle pobrałem opłatę za gaz.
– Czy Józef powiedział, że jesteś śledzony?
– Kazał mi pryskać i zabrać dziewczynę, jeśli jej ufam. Nie miałem powodu, by jej nie ufać.
– Czy powiedział ci o rodzaju zagrożenia?
– Józef nigdy nie mówił za wiele.
– A nazwisko? Nie wymienił żadnego nazwiska?
– Nie. Powiedział tylko, że istnieje niebezpieczeństwo wsypy.
– A jednak kazał wam przedtem nadać jeszcze jeden meldunek. Co wiesz o treści tego meldunku?
– Zawsze otrzymywałem teksty zaszyfrowane.
– W gestapo mają chyba szyfrantów…
– Wy mnie podejrzewacie! Wypraszam sobie! Ja nie jestem zdrajcą!.
– O nic cię jeszcze me podejrzewam.
– Gdybym ja był wtyczką gestapo, sypałbym Józefa. Tylko ja jeden z całej siatki… – przerwał, bo uświadomił sobie, że Józef nie zjawił się dotąd w oddziale.
– Tak – powiedział Antoni – tylko ty jeden z całej siatki znałeś wszystkie cztery jego adresy i nazwiska.
– Jeśli mnie podejrzewacie…
– Adama znam od ośmiu lat – powiedział Bartek. -Jeśli ma to dla was jakieś znaczenie, ręczę za niego.
Adam już wyszedł. Siedzieli nad glinianymi miseczkami ze zsiadłym mlekiem, które postawiła przed nimi gospodyni.
– Coś mi się nie zgadza w tej historii – powiedział Antoni. -Józef ich ostrzega, a potem znika bez śladu. Radiostacja przez miesiąc faszeruje nas kłamstwami, a radzista zjawia się u was cały i zdrowy.
– No, nie bardzo zdrowy – wtrącił Bartek.
– Tu gdzieś tkwi jakiś fałsz. Logiczne byłoby tylko jedno wytłumaczenie, że zdradził ktoś, kto znał wyłącznie Podlasińskiego. Ktoś, komu udało się później zdobyć adres radiostacji. Nie, chwileczkę, szyfr znał Józef, więc jeśli wierzymy Józefowi, to musimy założyć, że otrzymywał informacje już spreparowane.
– Proponuję nie spieszyć się z wnioskami. Poczekajmy, co powie krawiec…
Skowronek wreszcie odzyskał przytomność, ale ciągle był jeszcze słaby.
– Właśnie nadawałem – mówił cichym głosem – kiedy usłyszałem łomot do drzwi. Nie mogłem się mylić, to byli Niemcy. O tym, żeby zetrzeć umowny znak, nie było co marzyć. Usiłowałem, zgodnie z instrukcją, zniszczyć przede wszystkim szyfry. Wrzuciłem książkę pod kuchnię, także meldunek, który dostałem tego dnia. Jak na złość, nie chciało się palić. Musiałem podlać naftą. Otworzyłem drzwi na schody kuchenne, ale usłyszałem, że tędy idą także.
– To był Wehrmacht?
– Tak – zawahał się Skowronek. – Kilkunastu żołnierzy i dwóch oficerów. A potem przyszedł jeszcze jeden w czarnym mundurze.
– Gestapo i Wehrmacht jednocześnie?
– Nie wiem – oddychał z trudem. – Nie zastanawiałem się nad tym. – Zamknął oczy na chwilę, potem znów je otworzył. – Kiedy wpadł ten gestapowiec, to jeden z tych oficerów zaczął mu meldować. Zapamiętałem nawet nazwisko oficera: oberleutnant Kloss. I wtedy ja skorzystałem z zamieszania i skoczyłem przez okno. Pod moim oknem jest szopa, pół piętra zaledwie. Nie słyszałem strzałów, dopiero później zobaczyłem, że jestem ranny.