– Nie przyszedłem tu na ploteczki, Książę. Postawiono przed nami zadanie.
Drakula wyszczerzył zęby. A właściwie jeden ząb, mocno nadżarty próchnicą. Drugi kieł stracił snadź w dawniejszych czasach.
– Nie nadaję się do żadnych zadań. Jestem emerytem, emigrantem, starym, schorowanym człowiekiem, dawno nie uprawiającym zawodu. Jak chcielibyście mnie wykorzystać?
– Zgodnie z kwalifikacjami – rzekł wymijająco Fawson.
– Ależ to niemożliwe, zupełnie niemożliwe! – zawołał wampir rencista. – Ja już zapomniałem, jak to się robi. W jakiejkolwiek akcji byłbym najwyżej zawalidrogą. Dół dawno już powinien postawić na młodych!
– Jest rozkaz.
– Szanuję rozkazy. Jestem lojalnym członkiem wspólnoty, ale mogę przedstawić zaświadczenie lekarskie. O… – tu wskazał na ubytek kła. – Inwalidztwo drugiego stopnia. Powtarzam, sercem jestem z wami, znaczy z nami, ale naprawdę nie wiem, w czym mógłbym być przydatny.
– Jednak rozkaz…
– Wyrosłem z wieku, w którym można mnie zmilitaryzować. Jestem zasłużonym weteranem sekcji grozy, odznaczonym trzykrotnie czarnym kopytem, raz nawet z wielką wstęgą, A swoją drogą, źle musi być z kadrami, skoro zwracacie się do mnie. – Głos Księcia, choć podszyty starczymi tonami, stawał się z minuty na minutę coraz pewniejszy, widocznie otaksował młodego delegata i stwierdził, że da sobie z nim radę. Nagle zastrzygł uchem.
– Wybaczcie, coś tam się dzieje na górze, zajrzę do sklepu. Takie czasy, że zawsze coś się może zdarzyć.
Wykorzystując chwilową samotność, Meff spróbował recepty stryja. Na podłodze leżała niemiłosiernie brudna i powalana, chyba krwią, chusteczka do nosa ze złotym monogramem “D". Wyjął kartkę papieru. W sadzę zaopatrzył się rano, pisanie zajęło mu parę sekund, po czym począł okręcać się na lewej pięcie. Kiedy skończył, w głowie trochę mu wirowało, ale poniżej napisu ALUCARD pojawiło się, jakby wystukane na maszynie, zdanie: “Spytaj go o cztery dziewczyny". Nic więcej.
Wrócił stary wampir. Rzeczywiście, żal było na niego patrzeć. Utykał na prawą nogę i starczo trzęsły mu się wszystkie kończyny.
– Jakiś cymbał dobijał się do sklepu, jakby nie widział wywieszki! – powiedział.
– Wracajmy do sprawy – sucho zabrzmiał głos Mefista XIII.
– Bardzo żałuję, ale o żadnej sprawie nie może być mowy. Dziwię się, że Dół, poinformowany o mojej aktualnej kondycji, w ogóle zwraca się w takiej sprawie, i to, widzę, przez niższych funkcjonariuszy. Wydaje mi się…
– Nic się panu nie wydaje, Drakulo, my doskonale wiemy, co o panu myśleć – Fawson znowu był zaskoczony własnymi słowami, których wcale nie artykułował. – Przypomnijcie sobie lepiej, co macie do powiedzenia o tych czterech dziewczynach?
– Co? – blada maska Księcia pokryła się zimnym potem.
– Cztery dziewczęta! – głos wysłańca piekieł naciskał nieubłaganie.
– No tak, więc tak, psiakrew, wiecie – Drakula nagle zmiękł i stracił rezon. – Macie na mnie haka.
– A mamy! – uśmiechnął się Meff, widząc, że trafił, chociaż nie miał pojęcia, czym i w co.
– Przyzwyczajenie, przyzwyczajenie! – wybuchnął nagle wampir. – Ja wiem, że w 17 punkcie regulaminu (paragraf 10) stoi jak byk: “Wampir w stanie spoczynku, nie uprawiający straszenia ani krwiopijstwa w celach służbowych, taktycznych, strategicznych, naukowych lub szkoleniowych (niepotrzebne pominąć) nie ma prawa do wysysania tętnic i aort na prywatny użytek…"
– Właśnie!
– Ale pomiłujcież, przyzwyczajenia to druga natura. Wilka ciągnie do lasu, wampira do aorty, przecież człowiek nie może się tak z dnia na dzień przestawić. Czy miałem tylko jeść kaszankę i kaszankę i raz w miesiącu brać przydział na mrożonkę z banku krwi? Ja, przed którym drżała cała Mołdawia i Wołoszczyzna, nie wspominając o Besarabii!
– Cztery dziewczyny – powtórzył groźnie Meff, żeby coś powiedzieć.
– Owszem, ale to nie było wcale tak, jak myślicie… Nie ma żadnego niedozwolonego nacisku, one dobrowolnie, po przyjaźni… Wcale nie dlatego, że jestem właścicielem. Poza tym są pełnoletnie. Już! One to naprawdę bardzo lubią. Ola, Mlada, Kati, Jovanka!
Uniosła się purpurowa kotara zasłaniająca przejście do dalszych podziemnych apartamentów i wsunęły się dwie dość wyblakłe dziewoje, o smukłych kształtach, zaskakującej bladości twarzy i szyjach dość szczelnie opatulonych apaszkami.
– Gdzie Ola i Jovanka? – zaniepokoił się rumuński arystokrata.
– Ola ma wychodne, a Jovanka poszła na lektorat – powiedziała wyższa i ciekawie poczęła przypatrywać się Fawsonowi.
– Mamy z panem Delegatem parę pytań do was dziewczynki – powiedział Drakula tak ciepło, że Meff mimowolnie rozpiął marynarkę. – Powiedzcie, co lubicie najbardziej?
– Pana, Książę – powiedziały anemiczne panienka i uśmiechnęły się. Blado.
– A jak jest z tym upuszczaniem krwi?…
Niższa lekko zarumieniła się, a starsza powiedziała:
– My honorowo! A poza tym lekarz zapisał nam… Ja osobiście mam nadciśnienie.
– Jak pan widzi, spełniam co najwyżej rolę pijawki lekarskiej – rzekł słodziutko wampir. Z wrażenia zapomniał już o utykaniu i drżeniu rąk.
Nie popuszczę dekownikowi! – pomyślał Meff, czując w owej słodyczy nie naturalny cukier, lecz syntetyczną sacharynę.
– Na zdaniu dziewcząt może pan polegać. Pochodzą z najelitarniejszych rodzin w swoich krajach. Można powiedzieć, najlepiej urodzone gastarbeiterki w mieście Freuda i Straussa. Zresztą, korzystać z usług innych po prostu bym nie potrafił.
– A to czemu? – zapytał Delegat, zastanawiając się, czy tydzień na Majorce, u jego boku, nie zlikwidowałby chorobliwej bladości Kati.
– Żołądek – wyjaśnił wampir – kiedy człowiek był młody, mógł ssać na łapu – capu, a teraz chodzę wyłącznie na niebieskiej. Prawda, dziewczęta?
Jak na komendę uniosły do góry ręce z charakterystycznymi dla wymierającej klasy błękitnymi żyłkami.
– Ot, i cała prawda! Nie znajdzie pan tutaj najmniejszego wykroczenia.
– Regulamin pozostaje regulaminem, paragraf 17, punkt 10. To trzeba będzie wyjaśnić na Dole…
Drakula skurczył się w sobie, zgrzytnął jedynym kłem z olbrzymim żalem omiótł wzrokiem zaciszne gniazdko w stylu dackim z epoki Trajana, ze szczególnym uwzględnieniem obu bladolicych arystokratek. i westchnął.
– Rozkaz!
Fala satysfakcji przelała się przez falochrony samoświadomości Meffa. Miał pierwszego z sześciu wspaniałych. Pozostało jeszcze ustalić szczegóły techniczne, w tym hasło, na jakie, gdy nadejdzie czas, Drakula zjawi się w odpowiednim miejscu, oraz paru mrugnięciami dać Kati do zrozumienia, w jakim hotelu, przy której ulicy i pod jakim numerem zatrzymał się Agent Najniższego Kręgu. Na szczęście dziewczyna znała doskonale alfabet Morse'a. Do odlotu pozostało Meffowi całe trzy godziny i piętnaście minut.
VI.
Ciężka chmura o kształcie atomowego grzyba wisiała nad wilgotną i duszną selwą. Z tarasu samotnej willi, czy raczej bunkra usytuowanego na zboczu wzgórza, w miejscu, w którym dżungla z wolna przechodzi w rzadszy las, by wreszcie przerodzić się w krzaczasto – kamienisty step, nazywany na północy “Nanoś", a na południu “campos", widać było jednostajny przymglony dywan zieleni.
Z głębi lasu dolatywało rytmiczne dudnienie. Don Carlos nie lubił tego dźwięku, drażnił go, niepokoił, a przecież w naelektryzowanej atmosferze i bez tego nie brakowało elementów grozotwórczych. Łomot, i cisza. Znowu łomot. Jeszcze parę dni, a nitka jednej z odnóg magistrali andyjskiej dotrze w pobliże rezydencji. Don Carlos pomyślał z żalem o latach, kiedy do najbliższej poczty jechało się dwa tygodnie konno górami, bądź ryzykowało spław Rio Carnerro, rzeką pełną wirów, piranii i kajmanów.
Powiał wiatr. Tym razem poszedł od strony wzniesień, niosąc odór spalenizny. Samotny mieszkaniec domu nie przepadał za tym zapachem, podobnie jak denerwowały go tubylcze pamiątki – pomniejszone główki małp, sprzedawane jako łebki misjonarzy, czy portfele z udającej ludzką skóry tapira.