Изменить стиль страницы

Ku temu, pomyślał książę, aby mnie zastraszyć. Podpowiadasz mi przymierze z Servenedyjkami, ale tak, bym się go zawrzeć nie ośmielił. Nie wiem, kto owe sztuczkę obmyślił, dziewczyno. Czy to Suchywilk, czy Koźlarz przysłał cię z tą opowieścią, czy też własny skołatany rozum zwodzi cię na manowce. Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Tyle, że nie powiódł się fortel. Bo zanadto owa opowieść wydumana, dziewczyno, zbyt wiele w niej bogów, strachów i majaczeń. Może być, żeście coś tam istotnie z wiedźmą i Zarzyczką w zwierciadłach oglądały, kto wie? Dziwne się rzeczy śmiertelnikom objawiają w noc Żarów, a dziwniejsze jeszcze zwidują. Ale cóż stąd?

Uniosła głowę i znów nie potrafił umknąć spojrzeniu jej zielonych oczu. Niewiasty zazwyczaj nie spoglądały w równie otwarty sposób. Nawet panie z dworu księżnej Egrenne.

Nie powinna iść do tej przeklętej wieży, pomyślał niemal wbrew sobie. Ani kulić się teraz w krześle, jakby moce Zird Zekruna naznaczyły ją do szpiku kości. I zaraz pomyślał, że przecież w wieży Śniącego dotknęły jej moce równie potężne, jak sam pan Pomortu. Kiedy patrzył w twarz zielonookiej córki Suchywilka, obłąkanej córki Suchywilka, miał uczucie, jakby zdarzyło się jej coś wykraczającego poza jego wiedzę o Nur Nemrucie, proroctwach i przyszłości.

Nie, nie dowierzał jej szalonym opowieściom. To było coś zgoła innego.

Wyglądała, jakby kazano jej patrzeć na własną śmierć.

– Nie musicie mi wierzyć, książę – powiedziała cicho. – Proszę tylko, żebyście zapamiętali moje słowa. Jeśli nic innego nie można zmienić, to zapamiętajcie je na później. Na kiedyś. Na czas zawieruchy, która niezadługo uderzy o brzegi Krain Wewnętrznego Morza. Staram się… staram się coś powstrzymać, odepchnąć zagładę o jeden krok do tyłu. To także prośba o wybaczenie, książę, bo obudziłam w Spichrzy moce, które niełatwo będzie poskromić. Więc, jeśli rozpęta się wojna, wspomnijcie moje słowa, proszę. Wszystko, co wam powiedziałam o wzorze wytyczającym moją ścieżkę. I pamiętajcie przepowiednię, która jest odpowiedzią na pragnienie żalnickiej księżniczki. „Kiedy umarłe pokona śmierć, kiedy spętane potarga pęta, kiedy przeklęte zdejmie przekleństwo, powrócą żmijowie", tak właśnie brzmiała przepowiednia. Myślę, że Zarzyczka wciąż nie rozumie. Być może powinniście się modlić, aby nie zrozumiała. Ja z pewnością powinnam.

– Dlaczego? – spytał bardzo cicho.

Nie z ciekawości: raczej dlatego, że nie potrafił patrzeć, jak szaleństwo unosi ją coraz dalej. Nie było żadnego powodu, dla którego miałby dbać o córkę Suchywilka, która przybyła do Spichrzy w obręczy dri deonema, z wiedźmą i zbójcą u boku. Nie w ową noc, kiedy Spichrza stała w płomieniach, zaś ze świątyni Nur Nemruta pozostała jedynie sterta gruzu i potrzaskanych luster. Jednak dbał. Może właśnie dlatego – noc i tak była pełna zniszczenia.

– Ponieważ jestem w jej przepowiedni – odparła: odpowiedź równie prosta i szalona, jak wszystkie poprzednie. – I jeśli przepowiednia ma się wypełniać, będzie mnie kosztowała utratę mojego pragnienia. Pragnienia, które zagnało mnie tak daleko, książę. Utratę wszystkiego, czyni jestem.

– Jakie to pragnienie, pani?

– Nie wypowiem go, książę. Wszystkie moje życzenia zostały wypowiedziane dawno temu i na darmo. Teraz chciałabym jedynie poczuć, że ruiny świątyni nie zdołały mnie pogrzebać. Że nadal jestem żywa.

Nigdy później nie potrafił przypomnieć sobie, dlaczego dotknął jej twarzy. Dlaczego wyciągnął rękę i przesunął palcem po krzywiźnie policzka, wilgotnego od łez. Może zresztą zrozumienie tego nie było najważniejsze. Może w ogóle nic nie było ważne, prócz jednej rzeczy: że pomimo płonącej Spichrzy i zwalonej wieży boga przez krótką chwilę mogli poczuć, że nadal żyją.

Usta córki Suchywilka smakowały łzami.

– Stąd to? – spytał później, o wiele później, kiedy leżała przy nim na twardym łóżku komendanta wieży, z policzkiem na jego ramieniu i oczami utkwionymi w belkowaniu. – Skąd…? – dotknął szerokiej, świeżo zabliźnionej rany na jej boku.

Podniosła się płynnym ruchem, nago podeszła do okna. W mdłym świetle dogasających pochodni widział też inne blizny, niektóre równie świeże, inne niemal niewidoczne. Skazy – nigdy wcześniej nie oglądał na niewieście podobnych – które sprawiały, że wszystko wydawało się jeszcze mniej rzeczywiste.

– Sorgo – napełniła kielich resztą wina, oparła się o okno i znów zapatrzyła na płonącą Spichrze. – Skalniak wybrał niewłaściwą ofiarę, więc mu przeszkodziłam. Tyle że bardzo trudno walczy się z Sorgo.

Mówiła o tym, przypomniał sobie. Mówiła wcześniej, że prawie się wykrwawiła, nim wiedźma odnalazła ją na przełęczy Skalniaka. Więc to był żalnicki książę, pomyślał z niezrozumiałym żalem.

– Czy to z jego powodu? – spytał miękko. – Przyszłaś z powodu żalnickiego księcia?

– Po części, tak myślę – uśmiechnęła się. – Nie zdołałam go odnaleźć.

Skinął głową: to było uczciwe. Nie całkiem, ale wystarczająco.

– Więc takie jest twoje pragnienie – powiedział z namysłem.

– To nie jest takie proste, książę – podała mu kielich. – Nigdy nie było. Tam, skąd pochodzę, od wieków powtarzają legendę o dwojgu kochanków, którzy poprzysięgli, że rozpoznają się nawet na jałowych równinach Issilgorol, w podziemnych komnatach bogów. Ona umarła pierwsza. Ukąsiła ją żmija, a mężczyzna przeszedł dla niej przez siedem bram prowadzących do piekieł, zostawiając coś w każdej z nich. Jednak dziewczyna go nie rozpoznała, bo umarli nie pamiętają żywych. Więc pozwolono mu zabrać ją z powrotem, ale ona nie znała nawet jego imienia i nic nie można było zmienić. Chociaż obietnice były prawdziwe i miłość była prawdziwa. Ale są obietnice, których nie można wypełnić, zaś miłość… czasami miłość nie wystarcza. Tam, gdzie się urodziłam, wciąż śpiewają o nich piosenkę. O letnim deszczu. I o tym, że kiedy on wreszcie przychodzi, jest już po prostu zbyt późno.

Nie wiedzieć dlaczego, książę pomyślał o Jasence. O jej smukłej ręce zwieszonej martwo przez poręcz krzesła – nieskończenie białej, bo wyciekła z niej cała krew. O kocie, który zlizywał krzepnącą posokę z posadzki.

„Ukochany mój", napisała Jasenka, choć w tym nigdy nie było żadnej z rzeczy, o których śpiewają pieśniarze. Jednak kiedy wreszcie podszedł do kobiety przy oknie, przed oczyma stała mu twarz Jasenki, strzęp krwawego mięsa, który będzie go ścigał poprzez nieskończone noce, aż do starości, gdy wreszcie odważy się opowiedzieć wnukom historię sławnego karnawału, kiedy nad ruinami świątyni Śniącego świeciły smugi pożarów i kiedy próbowali z rudowłosą córką Suchywilka ugasić strach i rozpacz – z powodu wszystkiego, co się zdarzyło i jeszcze miało zdarzyć.

Szarka znów przyciągnęła go do siebie i nie zdążył powiedzieć, że w baśni, którą powtarzano u podnóża Gór Żmijowych, chłopak jednak wyprowadza ukochaną poza siedem bram piekła. Pomimo złamanych obietnic i utraconej pamięci.

Kiedy tylko łuna przygasła za pagórkami, zbójca Twardokęsek poczuł, że poczyna mu wracać nadzieja. Wymknęli się cicho. Nim jeszcze nastał świt, rozjuszony Suchywilk spędził ludzi w jedną gromadę i nie bacząc na protesty pachołków, wydarł się na swobodę przez pogruchotaną furtkę. Powód klątw zwajeckiego kniazia nie był poniekąd tajny, a w każdym razie nie dla tych, którym zdarzyło się zawędrować pod północną wieżę, ci bowiem oglądali na parapecie Suchywilkową latorośl w nader bliskiej komitywie ze spichrzańskim księciem. Twardokęsek uśmiechnął się złośliwie na wspomnienie furii starego kniazia, którego jawne łajdactwo córki tylko utwierdziło w przekonaniu, że trzeba się co rychlej zbierać z miasta.

W tym ostatnim zresztą zbójca całkowicie się z nim zgadzał. To nie było dobre miejsce, oj nie, pomyślał, spluwając trzy razy przez ramię dla odpędzenia złego. Z początku nawet się ucieszył, jak go Szarka posłała do podburzenia miasta. Ostatecznie nadarzyła się sposobność utrzeć nos zarozumiałemu książątku. Czekajże, myślał mściwie, ty mydłku w zielonych nogawicach, zobaczysz, co to jest zbójcę Twardokęska w cuchthausie zamykać i ogniem straszyć. No, wnet się okaże, jak zaśpiewasz, kiedy cię właśni poddani z cytadeli wywloką i rozżarzone węgle pod zadek podłożą. Czy ci hardości z tej kraśnej gęby nie ubędzie. Czy się dalej będziesz, sodomito parszywy, mienić dziedzicem kopiennickiego władztwa.