Изменить стиль страницы

Nie rozumiał. Nie chciał rozumieć. Gapił się na nią w przerażeniu, a w głowie bezładnie kołatały mu się słowa przepowiedni – o odejściu bogów i zagładzie Krain Wewnętrznego Morza.

– Tego też nie potrafię poskładać – powiedziała w zamyśleniu, bardziej do siebie, niż do niego. – Zarzyczka była przynętą. Chciałam wywabić Koźlarza, wypytać go z dala od cytadeli i waszych szpiegów. Tymczasem sama wpadłam w niewód jak dziecko. Nawet nie w pułapkę Zarzyczki, ale w sidła jej życzenia. Czy chcesz posłuchać o życzeniu żalnickiej księżniczki, panie? O życzeniu wypowiedzianym w najświętszą noc Krain Wewnętrznego Morza?

– Tak. Jeśli zechcecie mi powiedzieć, pani.

– To nie ma nic wspólnego z moimi pragnieniami, książę – pokręciła głową. – Po prostu Zarzyczka dotknęła zwierciadła, nie rozumiejąc, co przywołuje. Może nawet niczego nie przywoływała, może po prostu starczyło jej życzenie. „Chciałabym, żeby powrócili żmijowie", powiedziała, kiedy chodziłyśmy ulicami Spichrzy. „Żeby wszystko było jak wcześniej". I te zwierciadła odpowiedziały, książę – w jej głosie zabrzmiało zdumienie. – Bez wahania, jakby cały karnawał rozpętano jedynie po to, by Zarzyczka wypowiedziała życzenie i usłyszała przepowiednię. Przepowiednię o powrocie żmijów. Dlaczego to takie ważne? – spytała nieoczekiwanie ostro. – Żmijowie?

Przez chwilę nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Nawet w czasach, kiedy na północy biło jeszcze źródło Ilv, a żmijowe harfy grywały w ludzkich domostwach, skrzydlate węże nieba żyły daleko stąd. Żmijowie, skalne robaki, klątwy Zird Zekruna, pomyślał z odcieniem zdziwienia. Jeszcze trzy pokolenia temu były jedynie opowieściami o dalekiej północy, równie obcymi i dalekimi, jak legendy o jadziołkach. Tymczasem teraz kapłani Zird Zekruna pienią przekleństwo skalnych robaków po Górach Żmijowych, ja zaś siedzę w komnacie z niewiastą, która otwarcie obnosi jadziołka po spichrzańskich ulicach, i rozprawiamy o odejściu żmijów. Nie minęły trzy pokolenia, a poznaliśmy legendy północy równie dobrze, jak stare bajania naszych babek. Zresztą to już nie tylko wiedza, bo sama północ stanęła u naszego progu i niezadługo wyciągnie ręce po nasze domostwa. I po nas.

Jednak nie umiał odgadnąć, co oznaczał powrót żmijów dla żalnickiej księżniczki i dlaczego spośród wszystkich możliwych – wypowiedziała właśnie to życzenie. Wymykało się rachubom. Powrót żmijów, powtórzył w myślach. Pragnienie żalnickiej kuternóżki wychowanej na dworze Wężymorda i naznaczonej mocą pomorckiego boga. Nie zwycięstwo jej brata, nie zdjęcie przekleństwa, nawet nie zagłada Zird Zekruna, który przecież skrzywdził ją ponad wszelkie wyobrażenie. Tylko powrót żmijów.

I jeśli słowa Szarki były prawdziwe, kolejna moc wyrwała się na wolność. Wywieszczona w majaczeniach wiedźmy i pożegnalnej przepowiedni Nur Nemruta Od Zwierciadeł.

– Nie wiem zbyt wiele o żmijach, pani – zaczął z namysłem. – Nie więcej niż pospolicie powtarzają w przysiółkach u podnóża gór. Niegdyś gnieździli się w dziedzinie Org Ondrelssena Od Lodu i strzegli żywej wody. A potem coś wydarzyło się na najdalszej północy. Zniknęli, pani. I nikt nie zdołał ponownie odnaleźć ścieżki do źródła Ilv. Były pogłoski, rozmaite i po części sprzeczne. Jednak właśnie coś około tego czasu wśród pomorckich piratów wypłynął Wężymord i z cicha gadano, że on właśnie zasłużył się Zird Zekrunowi rzezią żmijów. A wszystko, co nastąpiło później…

– Było możliwe, ponieważ zniknęli żmijowie – dokończyła. – Ale, o ile wiedźma mówi prawdę, zaś Wężymord nie jest dłużej śmiertelnikiem, powrót żmijów w żadnym razie nie zmieni losu Zarzyczki. Coś mi umyka, książę. Nie wiem co.

– Nawet jeśli tak jest, dlaczego mielibyście się lękać powrotu żmijów, pani? Nie sądzę, byście sprzyjali pomorckiemu bogu.

– Nie sprzyjam – zaśmiała się sucho. – Nie mogę sprzyjać komuś, kto próbuje mnie utrupić, książę. Ale nie zamierzam też pozwolić, by wplątano mnie w cudze waśnie. I myślę, że po dzisiejszej nocy wasi kapłani po dwakroć się namyślą, nim ponownie we mnie uderzą. Po tym, jak zabiłam Krawęska w wieży Nur Nemruta i podłożyłam ogień pod Spichrze.

– Co zrobiliście? – spytał zmartwiałym głosem.

Nie był w stanie zawołać straży. Przesłyszałem się, pomyślał. Ona tego nie powiedziała. Nie mogła tego powiedzieć.

– Podłożyłam ogień pod Spichrze – bez strachu wytrzymała jego spojrzenie. – Nie, nie własnymi rękoma. Posłałam Twardokęska. Przykazałam mu, żeby podburzył pospólstwo przeciwko kapłanom i wam, książę. Niezawodnie spróbują nas zatrzymać, rzekłam, trzeba więc zamęt wzniecić, byśmy się mogli wymknąć chyłkiem z miasta. Nie omyliłam się, prawda książę? Nie pozwolilibyście nam odejść w pokoju, ni mnie, ni Zwajcom, ni żalnickie – mu wygnańcowi. Nie, nie odpowiadajcie, to i tak bez znaczenia. Bo, widzicie, ja nie znam Spichrzy. Nie wiem, czy wasi poddani was nienawidzą, czy kochają. Nie moja rzecz, książę, i nie dbam o to. Nie wiem też, jakim sposobem Twardokęsek rozpętał podobny bunt. Muszę przyznać – zaśmiała się – że nieco mnie zaskoczył. Nie oczekiwałam czegoś równie okazałego.

To się nie dzieje naprawdę, pomyślał, książę. Oszalałem.

Ta ostatnia myśl sprawiła, że poczuł się nieco lepiej. Wystarczająco, by móc wysłuchać reszty.

– Myślałam, że zbierze szajkę obdartusów i poturbuje straże pod bramami, a później wydarzy się jeszcze coś, sama nie wiem, co. Zaryzykowałam, książę, więcej niż przypuszczasz. Ale chciałam się przekonać, jak dalece przygotowano mi drogę. Jak dalece mam wybór. Czy zdołacie mnie zatrzymać albo zabić. Nie zdołacie, tak myślę. Możecie jednak próbować, a wtedy nastąpią rzeczy, przy których pożar Spichrzy jest jedynie karnawałowym ogienkiem. Dlatego proszę, książę: pozwólcie mi odejść. Nie panuję nad mocami, które mnie prowadzą, a tej nocy widziałam zbyt wiele ognia. Dlaczego to zawsze musi być ogień? – spytała udręczonym głosem. – Dlaczego zawsze te same słowa, te same twarze?

Nie, nie oszalałem, z ulgą pomyślał książę. To ona straciła rozum w wieży Śniącego. Patrzyła w zwierciadła, słuchała przepowiedni i straciła rozum.

– Bo skoro spośród wszystkich możliwych ludzi właśnie Twardokęsek wskazał mi drogę do pałacu dri deonema, musiała być ku temu jakaś przyczyna, książę. Nic nie zostawiono przypadkowi i to chyba najbardziej mnie przeraża. Pozornie – zaśmiała się – żadna z tych rzeczy nie miała prawa się zdarzyć. Walka, po której zostałam powierniczką Fei Flisyon Od Zarazy. Moje spotkanie z Koźlarzem w jej ogrodach, zaraz po tym, jak włożono mi na głowę obręcz dri deonema. Obręcz, która miała mnie chronić podczas wędrówki przez Góry Żmijowe. Przybycie wiedźmy, bym nie wykrwawiła się na darmo na przełęczy Skalniaka. Czy mam wyliczać dalej, książę? Aż do tego wczorajszego, sławetnego dnia, gdy Suchywilk odnalazł wreszcie zagubioną przed laty córkę? – podrzuciła z rozdrażnieniem głową. – Wszyscy rozradowani jak na wielkie święto. I dlaczego? Bo jakiś bóg pomieszał nieszczęsnemu Suchywilkowi rozum tak mocno, że gotów przysięgać, iż rozpoznaje we mnie własne nasienie. Czy nie dostrzegacie znajomego wzoru, książę? Czy to nie jest coś, co zdarza się jedynie w baśniach – odnalezione córki i rozpoznane księżniczki? Czy was to nie przeraża? Nic a nic?

– Ale dzisiejszego ranka wciąż nie byłam pewna. Wysłałam Twardokęska do miasta, ponieważ jego jednego mogłam odprawić przed tym, co czekało nas w wieży Nur Nemruta. Jeśli się nie mylę, jeśli naprawdę moją drogę przygotowano zawczasu, stosowne narzędzie musi być pod ręką, tak myślałam. I nie pomyliłam się, prawda, książę? Zbój Twardokęsek, prosty chłop z Gór Żmijowych, zrujnował najpiękniejsze z miast Krain Wewnętrznego Morza, prawie wysadziwszy was z tronu.

– Nie wierzycie, książę, widzę po waszej twarzy. Tedy pozwólcie, że wam przepowiem, co dalej nastąpi. Nie zatrzymacie mnie w cytadeli, bo nie macie dość ludzi, by walczyć i ze Zwajcami, i z tłuszczą, co wam na mury napiera. Będziecie zatem innych sprzymierzeńców szukać. I znajdziecie niezawodnie. Servenedyjki. Czy widzicie, ku czemu zmierzam?