– Zawdy przychodzi taka chwila, że człowiek ogląda swoją śmierć – powiedziała. – Czy to w zwierciadle, czy na jawie.
Szarka roześmiała się.
– Nie będę się dłużej spierać. Może zrozumiałabyś różnicę, gdybym pozwoliła ci popatrzeć na własną zagładę, a może po prostu nie chcesz pojąć. Usiłuję jedynie powiedzieć, że nasze własne zmysły i rozum mamią nas i wykoślawiają przepowiednię. Tymczasem zapłata za wydzieranie cudzych tajemnic jest bardziej niż okrutna. I właśnie dlatego wieża Śniącego powinna była zostać zniszczona dawno temu.
– Powiedz jej o Irshii – zażądała wiedźma.
– Mówiłam, żebyś nie dotykała zwierciadeł, księżniczko – skrzywiła się Szarka. – Zastawiono pułapkę, a ty weszłaś w nią z własnej woli, jak rzeźne bydlę.
– O Irshii – upomniała ją łysa niewiastka.
– Umysły waszych bogów są odmienne od ludzkich, potężniejsze i nieprzeniknione dla śmiertelnych. Jednakże łatwiej niż nasze zwracają się ku przeszłości. Być może dlatego, że pamiętają czasy, kiedy pod gwiazdami wędrowali Stworzyciele, a może dlatego, że, jak głoszą alchemicy, czas jest żmijem, który pożera własny ogon. Nie wiem. W każdym razie, myśli bogów ciążą ku minionemu tak dalece, że czasami starają się urabiać nas wedle tego, co pamiętają. Sądzę, że taka właśnie jest natura ciążącej nad tobą klątwy Zird Zekruna. Ludzie wiele gadają o Thornveiin. O tym, że masz przynieść Krainom Wewnętrznego Morza wojnę potworniejszą od wszystkich wcześniejszych i zagładę własnemu domowi. Ale ja myślę, że to sięga jeszcze dalej. Że Zird Zekrun próbuje poprowadzić cię ścieżką Irshii.
– Szalonej Ptaszniczki? – wyszeptała zmartwiałymi wargami Zarzyczka. – Bogowie, ona miała moje wspomnienia. Gobelin obszyty purpurową frędzlą, za którym ukrywaliśmy się z bratem. Opowieści o zwierzętach nocy…
– Tyle że to były jej wspomnienia – przerwała Szarka. – Och, nie odmawiam waszym bogom ani mocy, ani sprytu. Zdołali was spleść, połączyć w jakiś sposób przekraczający granice człowieczego rozumienia. Nie, nie jesteś Irshią. I gdyby nie rozbuchana moc zwierciadeł, nie spotkałybyście się w żadnym z miejsc. Myślałam – przygryzła wargę – że rozpoznaję wzór. Chciałam przywołać jej odbicie, jak czyniłam wiele razy w Zwierciadle Nekromantki, wtedy, w wieży Jill Thuer. I chciałam, żebyś patrzyła, księżniczko, bo wiedza bywa potrzebna. Omyliłam się. Powinnam była wiedzieć, że one tak czy inaczej zniweczą pęta. Kapłani, których zabiłam… Wiedziałam, że zastawili pułapkę, albo raczej wiele pułapek, jednak pomyliłam się co do ich natury. Myślałam, że to będzie żelazo, nie zwierciadła, i wierzyłam, że z pomocą obręczy dri deonema i jadziołka zdołam was osłonić. Pomyliłam się. Powinnam prosić o wybaczenie.
– Oni też się pomylili – rzekła wiedźma. – Kapłan Zird Zekruna bał się ciebie, księżniczko. Chciał, żebyś umarła. Nawet za cenę wpuszczenia jadziołka do wieży Nur Nemruta. Za cenę zniweczenia przepowiedni. Słyszałam go, kiedy zdychał. Krzyczał twoje imię.
– Czemu miałby się bać? – sprzeciwiła się gorzko Zarzyczka. – Jestem… jestem niczym.
Rudowłosa Zwajka spojrzała na nią uważnie. Bardzo uważnie.
– Chyba czas na opowieść o Irshii – powiedziała. – Nie o Szalonej Ptaszniczce, lecz Irshii, która żyła naprawdę, chociaż niezmiernie dawno, i nie za górami, za lasami, ale jeszcze dalej. To w istocie bardzo prosta historia. Kiedyś zastanawiałam się, czy naprawdę istnieje jedynie Irshia. I myślę, że jest częścią Szalonej Ptaszniczki, tą częścią, która odpowiada na moje wezwanie z powodu… Nieważne. Jej matka umarła, rodząc monstrum, garbatego, bezrozumnego brata Irshii. W kilka lat później jeden z panów wszczął bunt przeciwko władcy kraju, jej ojcu, zdobył donżon i zatknął jego głowę na ostrokole.
– Pan cytadeli? – Zarzyczka pobladła.
– Tak. Dzieci dawnego władcy oszczędzono – z różnych przyczyn – i wychowano w cytadeli. Nie rozwodząc się nadmiernie, kiedy granice najechali koczownicy, Irshia zdołała się wymknąć. Część możnych opowiedziała się za nią. Wojna domowa była krótka, ale krwawa, zaś zwycięstwo łatwe do wywróżenia. Jednakże, nieoczekiwanie, zwycięski pan cytadeli oszczędził główną przyczynę zamieszania. Ponoć już wtedy zamierzał ją poślubić. Przez przyzwoitość pozwolono, by wdowy donosiły żałobę po ubitych w domowych zamieszkach i rozesłano wieści o zaślubinach. Trzeba przyznać, że wszyscy się tego spodziewali. Wszyscy prócz garbatego brata Irshii. Był wiecznie zaślinionym pokurczem o bezmyślnych, rybich ślepiach. Irshia wyprosiła, aby go odesłano z cytadeli, zaś jej świeżo poślubiony małżonek nie opierał się zanadto. Tymczasem miało się okazać, że karzeł nie był ani tak nierozgarnięty, ani tak niegroźny, jak ludzie przywykli wierzyć. Z dala od cytadeli raptownie zmądrzał, ślinić też się przestał i rzucać po posadzce, za to bardzo przytomnym głosem a gromko obwołał się prawowitym dziedzicem tronu. Wielkie było zaskoczenie, a największe dla pana cytadeli, który nie potrafił pojąć, jak sobie taką żmiję na własnej piersi wyhodował. Irshia, oczywista, wiedziała o spisku, nawet obdarowała brata na pożegnanie ślubnymi klejnotami. Jej mąż wpadł w szał, tyle że po czasie, bo na południu szykowało się nowe powstanie. I to dalece rozleglejsze niż poprzednie, bo choćby i karzeł, książęcy syn znacznie bardziej dogadzał szlachcie niż zwyczajna dziewka.
– Co się z nią stało? – spytała mimo woli księżniczka.
– Urodziła syna. Jednak wcześniej wysłała pismo do władcy sąsiedniego kraju, prosząc, by przysłał jej za męża jednego ze swych synów. Nosiła już wtedy dziecko pana cytadeli. Po tym, jak list wyszedł na jaw, zamknięto ją w jednej z wież. Legenda głosi, że mąż nie dopuszczał do niej nikogo oprócz niemych służących. I gołębi, które gnieździły się przy oknach jej komnaty. Potem oszalała. Ponoć widywano ją przez wiele lat, jak wędruje w ciemności w lochach pod cytadelą. Wojna trwała jeszcze długo po jej śmierci.
– I co z tego?! – wybuchła księżniczka, którą ta opowieść napełniła niezrozumiałym przerażeniem. – I co z tego? Mało podobnych historii dziejopisowie w księgach położyli, a drugie tyle zmyślonych ludzie po gościńcu powtarzają? Zwykła rzecz. Mój ojciec takoż pierwszą żonę w ciemnicy zawarł i umorzył. A w Skalmierzu po wielokroć krwawsze gody gotowano i nikt o tym przepowiedni nie głosi. I co z tego, powtarzam? Po co Zird Zekrun miałby sobie zadawać tak wiele trudu? Po cóż grzebać po przepowiedniach, skoro może mnie zwyczajnie wtrącić do lochu? Każdego dnia.
– Czy mówiłam już – rudowłosa uśmiechnęła się gorzko – że bogowie kochają zagadki? Nie robią rzeczy w najprostszy sposób, żadnej z nich. Jedną częścią twojej zagadki, księżniczko, jest historia Thornveiin. Drugą: Irshia. Jeśli są jeszcze inne, ja ich nie znam.
– Boisz się – wiedźma popatrzyła z ukosa na Zarzyczkę. – To i dobrze, bo to są sprawy bogów, nieodgadnione. Ich się bać trzeba i z rozmysłem sobie poczynać.
– Nie boję się! – żachnęła się księżniczka. – Niby czemu mam się bać? Że Zird Zekrun zeswata mnie Wężymordowi? Osłuchałam się tego do znudzenia. I tyle wam jeszcze powiem, że jeśli istotnie tego zapragnie, to ani ja, ani wy oprzeć się nie zdołacie.
– To obojętne – Szarka ucięła dalszą kłótnię. – Myślę, że wasi bogowie nie mogą tworzyć własnego przeznaczenia. Być może częściowo potrafią zmieniać bieg rzeczy i nadawać im pożądany kształt, ale nie są wystarczająco potężni, by zawładnąć wszystkim. Mogą pchnąć cię w jakąś koleinę, czemu nie? Mogą nadać swojej woli pozory przeznaczenia, ale ono pozostanie ułomne, fałszywe. Gdyż zawsze może się trafić jakiś kamyk zdolny proroctwo wykoleić… – urwała, niezdecydowana. – Powiadają, że przeznaczenia nie można zmienić, ale można je oszukać. Podobnie, jak można odgadnąć zagadkę. Jeśli Zird Zekrun istotnie zdołał naznaczyć cię tamtej nocy, kiedy płonęła rdestnicka cytadela, musi też istnieć sposób, aby odwrócić klątwę.
– Żywa woda – dopowiedziała wiedźma. – Ze żmijowego źródła, het na północy, na samym najdalszym krańcu ziemi. Jeśli kto ze szczerego serca ratunku szukał, a nie dla korzyści, nie dla zysku nikczemnego…