Wszędzie było bardzo cicho. Jedynie podkute buty Szarki podzwaniały lekko.
– A gadają, że wszystkie drogi prowadzą do Nur Nemruta – zaśmiał się piskliwie karzeł.
– Zgubimy się – płaczliwie oznajmiła wiedźma. – Na zawsze się zgubimy. Będziemy łazić po wieży, póki nie osłabniemy z głodu, a potem przyjdą po nas stworzenia zwierciadeł. Słyszałam w opactwie Jałmużnika, że tym sposobem Nur Nemrut niejednego grzesznika umorzył…
– Pomnę, że pół tuzina lat temu – ożywił się niziołek – znalazło się paru śmiałków, co postanowili wynieść skarby z wieży Śniącego. Było o tym swego czasu głośno po gospodach. Ciemną nocką zakradli się do wieży, a trzeba wam wiedzieć, że Servenedyjki nawet za bardzo nie pilnują wejścia, boć wiadomo, że się bóstwo samo potrafi obronić. No, weszli do środka, a potem słuch o nich zaginął. Dobry miesiąc przeszedł, nim ich kapłani przypadkiem odnaleźli. Ze szczętem nieżywych, ale nie z tego najgorsza groza po ludziach poszła – łypnął ku niewiastom, by sprawdzić, czy opowieść budzi należyty postrach. – Bo jak ich ci kapłani znaleźli, to jeno pół człeka w korytarzu leżało. Reszta, znaczy się, głowa cała i ramiona, ledwie majaczyła po drugiej strome zwierciadła. A jak ich wyciągnąć chcieli, to się te trupy na dwa kawałki rozpadły. Sztywne nogi popod murem kapłani zagrzebali, a tamte kadłubki w głąb luster coś pociągnęło. Ale długo jeszcze potem nocami płacz z wieży okrutny słychać było, jak ich zwierciadlane stwory dręczyły a prześladowały za świętokradztwo.
Spod obsuniętej na nos peruki wiedźmy dobiegło zduszone chlipanie. Szydło wykrzywił się z ukontentowaniem. Wiedźmie przerażenie wielce mu schlebiało.
– Nie zgubimy się – twardo oznajmiła Szarka. – Nie zgubimy się, bo nas jadziołek wiedzie. A opowieści o zwierciadlanych stworach niezawodnie sami kapłani rozpuszczają, żeby się tu nikt po nocy nie pętał a dobytku nie tłukł. Tyle, że teraz nie nocka, a myśmy się za wejście opłacili. Nic nam nie będzie. I nie rycz, wiedźmo, bo jeszcze nie ma nad czym.
– One tylko wydają się proste – powiedziała powoli księżniczka. – Korytarze. Tak naprawdę, zwierciadła są… – urwała, szukając właściwego słowa – zwichrowane. Kąty. Coś jest nie tak z kątami.
– Byłam ciekawa, kiedy zauważysz – uśmiechnęła się Szarka, a kilkanaście rudowłosych wojowniczek uśmiechnęło się w tej samej chwili w zwierciadłach. – Powała się wznosi lekko i zakrzywia co parę tuzinów kroków. A lustra w korytarzach… z nimi dzieje się coś innego…
– Tafle – podpowiedziała Zarzyczka, przypatrując się odbiciu kobiety w brunatnym płaszczu: jej twarz była skurczona od strachu. – Tafle załamują się do środka…
Jest jeszcze coś, pomyślała niespokojnie, zaś palce wiedźmy drgnęły w jej dłoni niczym przerażone zwierzątko. Cisza. Dlaczego jest tak cicho?
– Gdzie są kapłani? – Zdziwiła ją nagła piskliwość własnego głosu.
Szarka znów uśmiechnęła się przelotnie. Jakby karciła niesforne dziecko.
– Patrzą na nas – z przekonaniem odezwał się karzeł. – Nie puściliby nas samopas, nie strzeżonych. Wyście zanadto znaczne osoby. I nie zabyliby o wiedźmie, która snadnie może wieszczyć. A bogowie jedni wiedzą, co ona w tych zwierciadłach zobaczy…
– Nie boję się kapłanów – rudowłosa potrząsnęła głową. – Zdziwiłabym się, gdyby nie próbowali położyć rąk na obręczy dri deonema. Jednak na razie chcę się przekonać, czym jest Nur Nemrut. I zwierciadła.
– Po co więc ciągniecie nas za sobą? – spytała księżniczka. – Co z tego, że was szukają, skoro i nami nie pogardzą? A zeszłej nocy zbyt wiele stosów rozniecono w Spichrzy.
– Tego nie możesz wiedzieć, księżniczko – odparła Szarka, a jadziołek na jej ramieniu zaświergotał niespokojnie. – Nie możesz wiedzieć, kto i kogo szuka. Nie możesz nawet wiedzieć, dlaczego za mną poszłaś. Z własnej woli, bo nikt nie wypychał cię za bramy cytadeli. Być może… być może potrafiłabym to wyjaśnić… – zawahała się – ale lepiej będzie, jeśli przekonasz się na własne oczy.
– To zwierciadła! – wybuchła wiedźma. – Nur Nemrut nas przywabił! Na zatracenie!
– Nikt go nigdy nie widział, prawda? – spokojnie ciągnęła Szarka. – Nur Nemruta, pana snów i przyszłości. Który objawia się jedynie we wnętrzu zwierciadeł. Boga, który śni świat. Którego sen jest zakładnikiem Krain Wewnętrznego Morza… a może to one są zakładnikiem jego snu? Pamiętasz przecież tę przepowiednię, księżniczko, o końcu świata i odchodzących bogach. O powrocie Annyonne i przebudzeniu Nur Nemruta…
Jadziołek zaskrzeczał głośniej, załopotał skrzydłami.
– Czego ty chcesz? – spytała cicho Zarzyczka.
– Zajrzeć przepowiedni w twarz. Nie obchodzi mnie przyszłość. Moja przyszłość.
– A przyszłość Krain Wewnętrznego Morza? – z nieoczekiwaną powagą spytał niziołek.
– Nie, karle – rudowłosa przymrużyła oczy. – Zbyt daleko od domu zawędrowałam, żeby na to odpowiedzieć. Odpowiedzieć cokolwiek.
– Ja chciałabym wiedzieć – wyszeptała Zarzyczka. – I więcej jeszcze. Chciałabym, żeby wszystko było jak kiedyś. Zwyczajnie. Jak należy. Żeby powrócili żmijowie.
– Więc przypatruj się zwierciadłom, księżniczko – cierpko odparła Szarka. – Choć to, co w nich zobaczysz, może nie przypaść ci do smaku.
– A ja wcale nie jestem ciekawa – wiedźma poprawiła perukę. – Po co tę przyszłość wydłubywać? Żeby nam w oczy gołym czerepem zaświeciła? Lżej to niby komu od tego, że własny los zawczasu zna? Radośniej?
– Nie, nie radośniej – mruknął posępnie Szydło. – Ale użyteczniej. Bo podobna wiedza to nie tylko imiona kochanków, które głupie dziewki zimową porą z wosku wróżą. Z wiedzy można zawczasu oręż wykuć przeciwko złu, które nadejdzie.
– Nie, nie można! – zaprzeczyła z niezrozumiałą złością Szarka. – Bo ta przyszłość i ta przepowiednia… Obie po równo zwichrowane, żeby je nagła zaraza zeżarła!
O czym oni rozprawiają?, z paniką pomyślała księżniczka. Nie rozumiem, o czym rozprawiają.
– Przecież sama mówiłaś… – zaczęła ze zdziwieniem wiedźma.
– Głupio, że mówiłam! – przerwała rudowłosa. – A jeszcze głupiej w tym miejscu powtarzać, co mówiłam.
– Ja zaś radbym usłyszeć. Ja prosty trefniś jestem, skąd mnie się w podobnych rzeczach wyznawać? – nalegał karzeł. – Ale wyście wielka pani, w świecie bywała. Tedy radbym od was usłyszeć o zwichrowanych przepowiedniach.
Zarzyczka pomyślała nagle, że pod przymilnym głosem dworskiego pochlebcy czai się coś więcej. Szyderstwo. Niepokój. I jeszcze coś, czego nie potrafiła rozpoznać.
To nie jest zwykły wesołek, pomyślała z przestrachem. Tu nic nie jest tym, czym się zdaje. Ani on, ani wiedźma, ani kobieta w obręczy dri deonema. Jesteśmy cieniami we wnętrzu zwierciadeł. A ja… – dziewczyna o bladej twarzy znów spojrzała na nią ze zmętniałego lustra – ja nie jestem nawet cieniem. Jakby tego poranka owionął mnie duszny sen…
Siedziałam przed zwierciadłem, przypomniała sobie. Siedziałam przed wielkim srebrnym zwierciadłem, które przyniesiono z komnat pani Jasenki. I nie potrafiłam ode – gnać myśli, że jeszcze poprzedniego wieczoru wpatrywała się w tę samą taflę książęca nałożnica, która próbowała mnie zabić. I miałam uczucie, jakby spoglądała ku mnie spoza gładkiej, srebrzystej powierzchni. Jakby się gdzieś tam wciąż jeszcze kołatał jej obraz – wraz z odbiciem zakrzywionego ofiarnego noża.
Potem w drzwiach stanął Szydło. Dworski wesołek. Ledwo pamiętałam go z uczty wyprawionej owego wieczora, gdy zjechaliśmy do cytadeli. Dziwny, mały człowieczek w żółtych rajtuzach, który fikał koziołki przed naszym stołem i śpiewał sprośne kuplety. Zdziwiłam się, czego może chcieć w mojej komnacie. Dlaczego służebne pozwoliły mu wejść. Dlaczego nikt mnie nie uprzedził.
Moja ręka wpół drogi do dzwonka na służbę… A potem Szydło powiedział takim… dziwnym głosem: „Chodź za mną, księżniczko…”
Puzderko ze skalmierskim pudrem, dar księżnej Egrenne, spadło i rozprysło się na posadzce, kiedy odsunęłam krzesło. Chmura mlecznego pyłu między mną a odbiciem w lustrze.