Zatchnęło mnie nieco. Wygłupić się do reszty…? To naprawdę może być tylko mój prywatny wymysł…

– I teraz róbcie z tym, co chcecie. Nie jestem angielskim dżentelmenem – oznajmiłam z godnością i poszłam po koniak.

Jak wiadomo, angielski dżentelmen nie używa alkoholu przed piątą po południu. Nie będąc nikim takim, mogłam mieć odmienne obyczaje. W obliczu obrzydliwości całej afery, głównie z powodu wizji tych cholernych pijawek przed oczami, nielubiany koniak wciąż wydawał mi się napojem najwłaściwszym.

– Jednak tych słów, które mnie dławią, pani nie wymówiła – uczynił mi wyrzut Wierzbicki. – Jeszcze ta ostateczna konkluzja…

– Ja też nie jestem angielskim dżentelmenem – przerwała energicznie Magda. – I Adam prowadzi. Poproszę wzmacniającego napoju. I poproszę o te dławiące słowa.

Spełniłam tylko płynną połowę jej życzeń.

– Jestem głęboko zainteresowany – odezwał się Piotruś Pan. – Z Ewą spotkałem się raz w życiu, we wczesnym dzieciństwie, na pogrzebie mojego dziadka ze strony ojca. Prawie tego nie pamiętam, ale w końcu… moja matka… już też nie mieli, komu mnie wetknąć przy chrzcie, tylko akurat temu facetowi! Chcecie powiedzieć, że wymordował ich wszystkich ojciec Ewy?! Bo tak mi wychodzi z tego waszego jąkania, najmocniej przepraszam, nie chciałem być niegrzeczny…

Wszyscy wpatrzyli się w niego, a potem popatrzyli na siebie wzajemnie. Ni z tego, ni z owego przypomniałam sobie nagle o jego uczuleniu na koty i zaniepokoiłam się, czy przypadkiem któryś nie śpi gdzieś w zakamarkach domu. Nie, chyba nie, bo Piotruś Pan już by się dusił, ale muszę uważać…

– Przydałby się tu chyba inspektor Górski – mruknął pod nosem Ostrowski.

– Niewiarygodne – zaopiniowała Magda.

Mecenas Wierzbicki głęboko odetchnął.

– Wolałem tego nie mówić, dziękuję bardzo, że mnie pan wyręczył. Istnieje jeszcze możliwość, że po prostu współdziałał z kimś…

– I z grzeczności wyjął mu z ręki narzędzie zbrodni – podsunęłam zgryźliwie. – I zaniósł pani Peter. I w dodatku był wtedy w Busku – Zdroju.

– Toteż dlatego Górski…

– I powiem wam, że stawiałabym na tatusia wszystkie pieniądze, gdyby nie Poręcz – ciągnęłam, doznawszy wyraźnej ulgi, bo w końcu nie ja to powiedziałam, tylko Piotruś Pan. – Poręcz Ewę zdołował artystycznie, cud, że z tego wyszła, więc dla tatusia był cennym sprzymierzeńcem. Sprzymierzeńca kropnął? Pogięło go do reszty? Wściekle mi ten Poręcz nie pasuje.

Całe towarzystwo energicznie pokiwało głowami, tylko Wierzbicki uczynił jakiś dodatkowy ruch kręcenia.

– Chyba powinienem tu coś dołożyć – rzekł z wahaniem.

– Niech pan dokłada, na co pan czeka?

– Ewa Marsz coś powiedziała! – zgadła Magda w nagłym natchnieniu i z Ostrowskiego wyraźnie strzeliło ku niej uwielbienie.

– Przeszkadzają mi naleciałości zawodowe – westchnął Wierzbicki. – Ujawnianie zwierzeń klienta, mam opory, a Ewa, pomijając związki osobiste, jest zarazem moją klientką. Powiedziała, że ojciec nie przebaczał oszustwa.

– A w ogóle cokolwiek przebaczał…?

– Z tego, co ja wiem, to chyba nigdy nic… – mruknął Piotruś Pan.

– Musiał nagle stwierdzić, że Poręcz robi go już nawet nie w konia, a w skończonego osła…

Wierzbicki kontynuował, a z wysiłkiem przełamywany opór prawie w nim trzeszczał.

– Nigdy nie lubiła o tym mówić wyraźnie, musiałem się domyślać, dopiero teraz, w tej ostatniej rozmowie, wybuchła w niej szczerość, jakby coś pękło…

– Pogadała od serca z Lalką! – wyrwało mi się odkrywczo.

Wierzbicki łypnął na mnie okiem.

– Możliwe. Przyznała, że zawziętość ojca nie miała granic, każdy sprzeciw, każdy protest, każde nieposłuszeństwo musiały zostać ukarane i czyhał na to niekiedy przez całe lata. Odwetowi poświęcał wszystkie siły. Zawsze kochał walkę. Celem jego życia było postawić na swoim i zniszczyć wroga, ona zaś ośmieliła się wyłamać i wymknąć mu z rąk. Małżeństwo jej pomogło…

Słuchaliśmy z szalonym zainteresowaniem.

– Dziwne, że do niego dopuścił – zauważyła Magda.

– Była pełnoletnia, wzięli ślub w tajemnicy. Nic już nie mógł zrobić. A Siedlak nie należy do miękkich i uległych, znałem go, spokojny, przyzwoity facet, świetny lekarz, ale twardy jak skała. Uparty, nie do ugryzienia. No i o inteligencji na znacznie wyższym poziomie.

– Jednak częściowo podobny do tatusia – wytknął Piotruś Pan, wciąż w doskonałym stanie.

Rzuciłam okiem na taras, pojawił się tam jeden kot i zaczął się przeciągać. Ale Piotruś Pan siedział tyłem do niego, nabrałam nadziei, że nie zauważy zwierzątka i taka na przykład autosugestia nie zadziała.

– Toteż, dlatego małżeństwo się rozpadło – kontynuował Wierzbicki. – O rezygnacji ze Szwajcarii nie chciał słyszeć, cel życiowy, gwiazda przewodnia, do tego zdrowie dziecka, kwestia leczenia… Ewa się poddała.

– Jeśli chciała zachować własną osobowość… – zaczął Ostrowski.

– Otóż to! Zdawała sobie z tego sprawę. Największym jej błędem było dopuścić do znajomości ojca z Poręczem, ale w owym momencie nie przewidywała jeszcze działalności Poręcza, jeszcze miała, jak sama to określiła, głupie złudzenia. Potem było za późno, bo i Poręcz zapragnął zemsty, z tym, że dla niego to była zarazem ucieszna rozrywka. Korzystna przy okazji. Charakter ojca zlekceważył, nie docenił go, ale przecież pan Wystrzyk nie jest głuchym paralitykiem, stykał się z ludźmi, jakieś echa go dobiegały i budziły cień wątpliwości. Wierzył Poręczowi, ponieważ chciał wierzyć, podobał mu się taki układ, potulna, mało zdolna Ewa, łatwa do prowadzenia w górę i w dół, a rozzłościł go cudzy udział. I cudze korzyści. W górę, proszę bardzo, pod warunkiem, że panuje nad tym on sam, a nie ktoś inny, bo w grę wchodzi jego własność. Miał wielkie nadzieje pokierować tymi strumieniami powodzenia albo klęski, kiedy nagle okazało się, że zmierzające do tego ryzykowne zagrania nie miały sensu, bo został podstępnie oszukany. Potwierdziły się wątpliwości…

– No proszę! – wykrzyknęła nagle Magda. – Słuchajcie, to chyba on właśnie podwędził te kasety! Obejrzał filmy… Niemożliwe, żeby mu się spodobały!

Poruszenie zapanowało przy salonowym stole, wszyscy jej przyklasnęli. Zaginiony przedmiot znalazł miejsce dla siebie.

– O tym akurat Ewa nie mówiła – zastrzegł się Wierzbicki. – Skoro już powtarzam, staram się o ścisłość. W rezultacie sama przyznała się do obaw, że sprawcą tych zabójstw jest jej własny ojciec i zażądała ode mnie wyjaśnienia sprawy. Ostrzegam pana – zwrócił się nagle do Ostrowskiego – że tą pańską kasetą zawładnę nawet, gdybym to musiał uczynić przemocą. Nagranie całej naszej rozmowy może się okazać nad wyraz użyteczne, ale równie dobrze nad wyraz szkodliwe. Uparcie wierzę, że nie ma wśród państwa żadnego wroga Ewy Marsz i że padną teraz jakieś wyjaśnienia, informacje i wnioski. Propozycje. Co właściwie możemy teraz zrobić?

Ostrowski najpierw z lekkim powątpiewaniem ocenił posturę mecenasa Wierzbickiego, potem zahaczył wzrokiem o Magdę, potem westchnął. Piotruś Pan przyjrzał się im obu z wielkim zainteresowaniem. Magda wykazała się szczytowym intelektem prawdziwej kobiety.

– Jestem za Ewą i osobiście wydrę ci tę kasetę dla mecenasa – oznajmiła buntowniczo. – Podstępem, jeśli nie zdołam inaczej. Dziennikarz i adwokat to dwa przeciwne sobie zawody, może przypadkiem ktoś z was to zauważył, jeden musi rozgłaszać, drugi musi ukrywać, chwilowo bardziej podoba mi się ukrywanie.

Doznałam ulgi, nie będą musieli się pobić i żadnemu nie grozi kompromitacja i zdaje się, że nie byłam w tym gronie jedyną osobą zadowoloną z pokojowego rozwiązania sprawy. Ruszyłam ciąg dalszy.

– Psychologicznie mamy całą aferę rozwikłaną i w dodatku ku mojej prywatnej, wielkiej satysfakcji, bo cały czas myślałam podobnie i samej sobie nie chciałam uwierzyć. Pani Wiśniewska… mówiłam wam przecież o sąsiadce Wiśniewskiej…? No, może nie, nie ma znaczenia, teraz mówię, mieszka piętro niżej, pod tatusiem. Otóż pani Wiśniewska dostarcza obfitego materiału, o cechach charakteru ojca Ewy mówi to samo, mściwy, uparty despota i tyran, pomylony na tle władzy nad córką. Był w Busku, potajemnie przyjeżdżał do Warszawy cudzym samochodem…