Изменить стиль страницы

– Rozumiem. A może pan to udowodnić? Te swoje propozycje.

– Pani jest jak prokurator. Mogę. Wysyłałem takie kwity do ich stowarzyszenia, że mam dla nich pracę. Podziękowali. Nie opłaca im się.

– Może mają za małe kutry?

– No pewnie. Mają o połowę mniejsze ładownie niż Duńczycy. Chciałem im umożliwić zdawanie ryby w morzu, żeby nie musieli wracać z łowiska. Też podziękowali. Chciałem budować mączkarnię u nas, ale sprzeciwili się ochroniarze środowiska z bożej łaski. To teraz łowię Duńczykami i sprzedaję do duńskiej mączkami. I przestrzegam przepisów, proszę pani, bo nie chcę mieć żadnych pierepałów z żadnymi kontrolami. Bo nie lubię się podkładać. Bo nie jestem kretyn!

– Kretyn nie, ale podobno gangster.

Znowu zachichotał…

– Gangster? Dlaczego?

– No, gangster. Mafioso. Rodzinna mafia, wykańcza pan konkurentów, wyciska krwawy pot z czoła klasy robotniczej, a sam siedzi w willi, jeździ mercedesem, żonę ma dygnitarską…

Chichot się wzmógł.

– Ach, żona dygnitarska… Nawiasem mówiąc, widzi tu pani jakąś żonę?

– Nie i właśnie chciałam pana spytać, gdzie ją pan zadołował?

– Kupiłem jej ładne mieszkanie w centrum Szczecina i tam ją wysłałem.

– Żeby mieć przedstawicielstwo w Szczecinie?

– Nie, żeby mieć spokój… Och, ja panią jeszcze raz przepraszam, robię się zbyt frywolny, ale to pani mnie rozśmiesza.

– No tak, to ja pana przepraszam, rozmawiamy o poważnych sprawach, a ja się wygłupiam.

– Boże, jak to dobrze rozmawiać z kimś ludzkim językiem. Niech się pani dalej wygłupia, bardzo proszę, pani redaktor. To o czym mam teraz mówić? Może skończymy temat dygnitarskiej żony?

– Tak. Kończmy żonę, proszę, niech pan mówi dalej.

– Z żoną jesteśmy od dwóch lat w separacji, nie rozwiedliśmy się jeszcze, bo oboje jesteśmy leniwi i nie chce nam się latać po sądach. Nadal pozostajemy w przyjaźni, pod warunkiem, że jesteśmy daleko od siebie. Razem nam już do tego stopnia nie wychodziło, że nie mogliśmy wytrzymać dnia bez kłótni. A ponieważ ona przez cały czas naszego małżeństwa tęskniła za dużym miastem, więc kupiłem jej to mieszkanie. Mówi, że jest szczęśliwa, ja też nie narzekam, kontaktujemy się przez telefon.

– A skąd pan miał forsę na mieszkanie tak z nagła?

– To wcale nie było z nagła. Żarliśmy się… och, przepraszam… z pięć lat. Więc od jakiegoś czasu zarabiałem jej na to mieszkanie.

– Ona nie miała własnej forsy?

– Nie, nie miała. Tatuś rzeczywiście był swego czasu szychą, ale nie wyposażyła go Bozia w zmysł praktyczny, nie pomyślał o zabezpieczeniu sobie i rodzinie przyszłości. Więc jak go już odsunęli, został z kolekcją medali państwowych, którymi dzisiaj może się wypchać. A ja początkowo pracowałem u jednego takiego rybaka, potem kupiłem sobie kuter i zatrudniłem pomocnika, potem zarobiłem na następny i zatrudniłem kolejnych ludzi. Mam skończony Wydział Rybactwa Morskiego. A w międzyczasie, kiedy tak sobie pływałem i łowiłem, kończyłem różne kursy, nawet na trochę pojechałem do Anglii, na kurs zarządzania w rybołówstwie. No więc jestem, proszę pani redaktor, kompetentnym armatorem rybackim.

– Ale sam pan już nie pływa?

– A mnie się już nie chce samemu pływać po Bałtyku i nabawiać się reumatyzmu. Robiłem za szypra ładnych parę lat i wystarczy. Teraz jestem krwiopijcą, jak to byli uprzejmi określić pani koledzy z prasy. I wyciskam ten krwawy pot… i tak dalej.

– Czegoś tu nie rozumiem. Pływał pan u kogoś, teraz u siebie, blablabla, ci inni rybacy robią to samo. Pan się dorobił, a oni nie. Pan ma firmę, a oni dalej łowią jednym byle jakim kuterkiem. No to coś mi tu nie gra. Skąd pan brał forsę na to wszystko?

– Chyba pani nie myśli, że ja tak wszystko kupowałem za gotówkę? Wyciągałem ze skarpety i ciach! nowy kuterek? Brałem kredyty, proszę pani.

– Brał pan kredyty? A oni nie mogli?

– Oni też brali. Nie w Polsce, oczywiście. U nas są za wysokie procenty. Na Bornholmie braliśmy wszyscy. Tylko że ja spłacałem w terminie, a oni nie. I teraz ja tam mogę wziąć kredyt dowolnej wielkości, a niektórzy moi koledzy boją się płynąć na wyspę. I biorę te kredyty nadal, proszę pani redaktor, i inwestuję. A niektórzy moi przeciwnicy chlają wódeczkę zamiast pracować, czego, niestety, już nie mogę pani udowodnić.

On nie mógł udowodnić, ale ja mogłam uwierzyć. W końcu robię te programy od paru lat. Wywiady z rybakami też robiłam, często na kei, na kutrach, w bazach. No i naprawdę niektórzy z nich zawsze byli na bani. Nie przeszkadzało mi to na ogół, bo taki na bani bywał bardziej kontaktowy, a dzięki temu bardziej malowniczy, ale fakt pozostaje faktem.

Zadzwonił telefon. Gangster przeprosił i odebrał, po czym wdał się w dłuższą rozmowę po angielsku. Oczywiście podsłuchiwałam. Rozmawiał chyba z szyprem duńskiego kutra, a w każdym razie z kimś z tych Duńczyków. Przyjmował do wiadomości, że prawdopodobnie sami zejdą z łowiska.

Ależ… on mi się podoba! Okrutnie męski typ. Sama energia. Oczy ciskają błyskawice. Pewnie dlatego, że jest wściekły. Och, a jakie ma ładne ręce. Gdzie takie ręce u rybaka! Prawda, przecież mówił, że od kilku lat już sam nie pływa. Miał czas na wypielęgnowanie rączek kremami. Oraz na manikiur.

Czego ta jego żona od niego chciała? Czy tylko mieszkanie na prowincji jej nie odpowiadało? A może on jest na przykład ukryty smutas? Nie, smutas – niemożliwe. Wykazuje poczucie humoru i łatwo się śmieje, chociaż okoliczności są nie do śmiechu. Więc może kryptosadysta?

Też nie wygląda, chociaż tego nie można wiedzieć na pewno, zanim się z nim nie pójdzie do łóżka.

– O czym pani tak intensywnie myśli? – Pytanie trzasnęło we mnie jak grom z jasnego nieba. Przestał już rozmawiać przez telefon i patrzył na mnie ciekawie. – Bo najpierw pani słuchała, o czym mówię z moim duńskim szyprem, a potem pani gdzieś odleciała.

Niebieskie oczy. Ciemnoniebieskie. Rzadko spotykane. I kurze łapki. O, znowu ma ochotę się śmiać.

Przecież mu nie powiem, o czym naprawdę myślałam, na Boga!

– Przepraszam – powiedziałam z godnością. – Mam takie swoje całkiem prywatne problemy, czasami trochę mi przeszkadzają w pracy. Możemy wrócić do tematu?

Wróciliśmy. I rozmawialiśmy jeszcze bite półtorej godziny na temat szprotek, połowów, limitów, mączki rybnej, pojemności kutrów i innych podobnie fascynujących rzeczy.

Oraz godzinę na tematy ogólne.

Poza tym wydusiłam z niego te wszystkie dyplomy, świadectwa, umowy, propozycje, podstawy prawne i wyliczenia ekonomiczne.

Wyszło na to, że mówił z sensem.

Na pewno zrobię ten reportaż. Zajmie mi z połowę magazynu. Prawdopodobnie potwierdzi się, że facet jest w porządku. Byłby to wcale nietypowy reportaż – zamiast stanąć po stronie prostych rybaków, co na pewno byłoby lepiej przyjęte i bardziej efektowne, będę bronić takiego glancusia, co ma zrobiony manikiur na łapkach.

Patrzcie państwo, do czego to doszło! Kiedyś to mężczyźni stawali w obronie dam. Dzisiaj dama zastanawia się, czy nie rzucić się na pomoc facetowi.

Ale bo też facet wydaje się sensowny, porządny, no i tak naprawdę nie jest wcale glancusiem. I nie jeździ mercedesem, tylko vectrą. Mercedeska oddał żonie.

Ach, czego się jeszcze dowiedziałam z tematów zasadniczych: nie mieli dzieci. Jakoś nie dążyli do prokreacji – tak powiedział. To znaczy, on dążył do kapuchy, zmieniając te kutry jak rękawiczki i biorąc kredyty w bankach na Bornholmie, a ona bałwaniła się w willi pod lasem. I nawet jej się nie chciało kwiatków w ogródku zaprowadzić. Tylko krzewy i trawa, a trawę na pewno przychodził regularnie kosić jakiś wynajęty człowiek. Ale może mu za to gotowała uczciwe obiady. Nie temu od koszenia, tylko mężowi.

Albo była wegetarianką i kazała mu jeść same rośliny. Podobno to służy figurze, a on ma znakomitą.

Ale może właśnie dlatego się pokłócili?

Swoją drogą ciekawe, kto mu teraz odkurza chałupę i obiadki gotuje? Bo on nie wygląda na takiego, co by się odżywiał w fast foodach.