Изменить стиль страницы

Bardzośmy ją wszyscy pokochali, ale wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy. Bo to już tak jest – kiedy robię reportaż o kimś, kto mi się podoba, zaprzyjaźniam się z nim, staram się jak najwięcej dowiedzieć; wszystko po to, żeby to moje kino było jak najciekawsze, jak najprawdziwsze. Potem robimy zdjęcia, montujemy – przez cały czas żyję życiem moich bohaterów. Potem materiał idzie, a ja zapominam. No, może nie o wszystkich, niektórzy mi zostają na całe życie, jak na przykład babcia Felcia właśnie, albo, jak przewiduję, kamieniarka. Ale o większości – zwłaszcza jeśli to są jakieś okazjonalne materiały, bo coś się akurat stało – zapominam.

– Przeżuwasz i wypluwasz – powiedział kiedyś mój ojciec.

– Bardzo nieapetyczne skojarzenie, tato – powiedziałam – i kompletnie bez sensu. Zawsze mi coś zostaje. Jakaś suma doświadczeń i wiedzy o życiu.

– Ale ty ich oszukujesz – kontynuował ojciec. – Oni myślą, że zyskali w tobie przyjaciela, a tobie chodzi tylko o jak najlepszy efekt antenowy.

– Bo ja pracuję dla anteny. A przyjacielem jestem, jak najbardziej. Na czas kręcenia materiału, a niekiedy nawet na zawsze. Zrozum, tato, ja nie mogę utrzymywać przyjacielskich kontaktów ze wszystkimi, o których robiłam programy, bo by mi nie starczyło czasu na życie.

– Przecież ty nie masz żadnego życia – powiedział bezlitośnie ojciec – Żyjesz cudzym. Żerujesz na cudzym. Przeżuwasz i wypluwasz.

Kontakty z moim ojcem nie kończą się awanturą wyłącznie kiedy poświęcamy się grze w szachy. Staram się zresztą unikać jakichkolwiek rozmów z nim na tematy pozaszachowe, ale czasem zahaczamy o sprawy egzystencjalne. Awanturę zazwyczaj wywołuję ja, kiedy mam dość poglądów mojego tatunia na swoją młodszą córkę. Starsza nie budzi jego dezaprobaty, przynajmniej w takim stopniu jak ja. Aczkolwiek też daje jej popalić. Ale Amelia ma w domu generalnie lepiej. Wyszła za mąż w stosownym czasie, a ponieważ złapała męża uroczego i z dużym poczuciem humoru, więc wsparta na jego silnym ramieniu radzi sobie jakoś z naszym apodyktycznym rodzicielem. Raz tylko, przed laty, straciła cierpliwość, kiedy ojciec stanowczo domagał się wnuczki. Tłumaczyła mu, że po urodzeniu Bartka miała poważne komplikacje, że lekarze nie radzą jej ryzykować, ale ojciec wiedział swoje.

– Co to za dom bez córeczki? Co to za rodzina z jedynakiem? – powtarzał do znudzenia. – Powinniście jeszcze mieć córkę. Ostatecznie medycyna poszła naprzód.

W końcu zeźlona Mela huknęła:

– Jak tato tak koniecznie chce mieć w domu małą dziewczynkę, to może niech ją tato sam zrobi! Ostatecznie medycyna poszła naprzód, a późne rodzicielstwo jest dzisiaj w modzie! A jakby się tak od razu nie udało, to można in vitro!

Po czym wykorzystała chwilowe zatchnięcie się ojca i wyszła, trzaskając drzwiami. Dał jej spokój, przerzucając się na mnie, niestety.

No więc dostanie dzisiaj pożywkę do kolejnych dyskusji o niczym.

Czerwone róże od pana Janeczka zapewniły mi efektowne entree.

– Coś takiego, a ja myślałam, że zapomniałaś – zdumiała się mama z ledwie dostrzegalnym odcieniem żalu w głosie (nie będzie mi można wypominać). – Nic nie dałaś po sobie poznać, kiedy u ciebie byłam rano.

– Jak mogłabym zapomnieć – powiedziałam bezczelnie. Kątem oka dostrzegłam podniesione brwi mojego ulubionego siostrzeńca. – To co, rozumiem, że siadamy do stołu?

Obiadzik był stosowny do okoliczności. Żadna tam fasolka po bretońsku. Same smakołyki, ukochane przez rodzinę. A ponieważ rodzina miała gusta urozmaicone, toteż obiad wyglądał nieco nietypowo. Na przystawkę były grzybki leśne zapiekane w kokilkach. Mama uwielbia grzybki. Tatuś z kolei kocha pomidorówkę z makaronem świderki. Była. Amelia przepada za smażonym łososiem. Mama usmażyła łososia. Krzyś – choć przyżeniony, jednak też już rodzina – uhonorowany został jarzynką w postaci kalafiora z masełkiem i tartą bułką. Na moją cześć były lody, a na cześć Bartłomieja solidne ciasto drożdżowe z kruszonką.

Żaden porządny kuchmajster nie ośmieliłby się tak skomponować menu jubileuszowego, było nie było, obiadu. My jednak byliśmy zachwyceni.

Przy tym cieście, kawie i tokaju zdecydowałam się wygłosić swoją rewelację. Ponieważ tokaj zawsze dobrze wpływał na moje samopoczucie, nadałam komunikat w tonacji dość beztroskiej.

– Kochana rodzino – powiedziałam, podnosząc w górę kieliszek węgrzyna. – Piliśmy już zdrowie czcigodnych jubilatów i zdrowie progenitury, ale nie wiem, czy w tych toastach za progeniturę uwzględnialiśmy progeniturę potencjalną. A właściwie nie potencjalną, ale jeszcze niedokładnie znaną, bo nie wiem, czy to będzie córka czy syn. Możemy?

I chlupnęłam sobie łyczek. Twoje zdrowie, dzidzia, obojętne jakiej płci.

Rodzina, zamiast pójść w moje ślady, zastygła nad resztkami jubileuszowej uczty. Pierwszy odblokował się Krzysio.

– Co ja słyszę, szwagierko! Będziesz miała dziecko, jak wnioskuję z twojego toastu! No to wszystkiego najlepszego, gratuluję, zdrowie dzidziusia!!

I też sobie chlupnął.

Bartek był drugi.

– Ciociu, świetnie! To ja będę wujkiem?

– Niestety, nie. Kuzynem albo czymś w tym rodzaju. Wujkiem będzie twój tato, a mama ciocią.

W tym momencie odblokowało resztę i trzy pytania padły jednocześnie.

– Wychodzisz za mąż? – Ojciec.

– Który miesiąc?! – Mama.

– Z kim?! – Siostra.

– Po kolei proszę – powiedziałam z godnością. – Najpierw odpowiem mamie, bo to najłatwiejsze pytanie. Trzeci miesiąc. Ciąża przebiega prawidłowo, dziękuję bardzo. Teraz tobie, tato. Nie wiem, czy wychodzę, ale raczej nie. Raczej zdecydowanie nie. Meluś, nie powiem ci z kim. Wam zresztą też nie powiem, bo skoro za niego nie wyjdę, a są przesłanki do tego, by sądzić, że również on się ze mną nie ożeni, ta sprawa wydaje się pozbawiona znaczenia. Jeżeli rozumiesz, co mam na myśli.

Amelii iskrzyły się oczka.

– Znamy go? – próbowała drążyć.

– Raczej nie. Ale jest sympatyczny, więc dziecko też może być sympatyczne. Zwłaszcza zważywszy na anielski charakter mamusi.

Mama była wyraźnie zatroskana.

– Ale jeśli za niego nie wyjdziesz, to on ci chyba będzie płacił na to dziecko? A czy da mu nazwisko?

– Sądzę, że wątpię. W obydwu wypadkach, mamciu. Ani forsy, ani nazwiska. Zresztą nasze jest dużo ładniejsze. Sokołowski. Czuję, że to chłopak.

Siostrzyczka dołożyła swoje:

– On cię nie chce, czy ty jego nie chcesz? On nie chce – domyśliła się od razu. – Ciekawe czemu? Żonaty?

Wreszcie i ojciec odzyskał na dobre trzeźwość umysłu i natychmiast wsiadł na swojego ulubionego konia.

– Moja droga, jak ty to sobie wyobrażasz? Może w twoim środowisku takie historie są normalne, ale przecież musisz sobie zdawać sprawę z tego, że dziecku potrzebny jest ojciec.

– Moje będzie musiało zadowolić się mamusią. Oraz ciocią, wujkiem, dziadkami i ukochanym kuzynkiem Bartkiem. To jest całkiem duża rodzina. I mam nadzieję, że będzie kochająca.

Krzysio, człowiek życzliwy i spontaniczny, jak zwykle wyrwał się przed orkiestrę.

– Jak możesz podawać to w wątpliwość! Będziemy szczeniaka uwielbiać. Ja mu sprawdzę bioderka, chcesz? Za darmo!

Krzyś jako ortopeda miał doświadczenie w sprawie niemowlęcych bioderek, dorabiał sobie bowiem w przychodni spondyliatrycznej.

Bartek poszedł za ojcem jak w dym.

– Ja z nim będę grał w nogę – obiecał. – I nauczę go jeździć na rowerze, deskorolce, hulajnodze, wrotkach oraz samochodem tatusia. Mojego – dodał uściślająco.

– A jeśli to będzie dziewczynka? – zapytałam.

– Ciocia mówiła, że czuje chłopaka. Ale jeżeli dziewczynka… To nie wiem. Ale coś wymyślę. Bycie starszym kuzynem zobowiązuje.

– No widzicie – powiedziałam nieopatrznie do rodziców – tatuś jest zbędny. Mężczyźni są w naszej rodzinie.

Tym niewinnym żarcikiem rozwścieczyłam własnego pryncypialnego tatusia.

– Moja droga! Ja ciebie zupełnie nie rozumiem! Dziecię to jest Obowiązek – powiedział to wielką literą – a nie przyjemność. Nie rozrywka. To jest Odpowiedzialność. Nie poradzisz sobie sama. Nie wychowasz go właściwie. Żądam od ciebie, żebyś nam powiedziała, kto jest ojcem twojego dziecka, a ja z nim porozmawiam. Nie będzie się wymigiwał od odpowiedzialności. Nawet jeżeli moja własna córka nie ma jej w ilości wystarczającej.