Zresztą wystarczali sami sobie. Mogli rozmawiać godzinami i nigdy się nic nudzili. Patrzył na Marię z taką samą miłością, przez te wszystkie lata. Zmarszczki koło ust i oczu pogłębiały się, ale dla niego będzie zawsze tą dziewczyną w zaparowanych okularach. Jej chabrowe oczy bladły, ale nie przestawał jej kochać. I ona o tym wiedziała. Nie pracowała, to prawda. Lecz zapewnił jej byt na odpowiednim poziomie. Nigdy nie musiała wypatrywać pierwszego lub prosić go o sukienkę czy buty. Miała wszystko, czego pragnęła. A co najważniejsze, była rozsądna w swoich pragnieniach. I jest dobrze zabezpieczona, gdyby, nie daj Boże, on…
Miał zresztą w cichości ducha nadzieję, że odejdzie przed Marią. Ale jest ubezpieczony dodatkowo na życie i Maria nie będzie się musiała martwić, gdyby została sama. Pomyślał o wszystkim. Mężczyzna musi być odpowiedzialny za swoją kobietę.
Maria… Łagodna i dobra Maria… Dopasowali się do siebie prawie od razu. Maria zresztą była podatna na wpływy. Głupi melodramat potrafił z niej wycisnąć morze łez. Tłumaczył, że ludzie na pewnym poziomie nie powinni emocjonować się bzdurami. W końcu nawet w telewizji jest sporo lepszych programów z dziedziny psychologii. Pomagał jej zrozumieć i rozpoznawać świat. Maria stała się bardziej zrównoważona dzięki niemu. Przywrócił jej pogodę ducha.
Nigdy też w ich domu nie było śladu nieporządku. Wytłumaczył jej, jakie to dla niego ważne, żeby budzić się w mieszkaniu, w którym w zlewie nie leżą brudne od wczoraj szklanki. I nigdy damska garderoba nie walała się po kątach. Pożądanie można było wyrazić w inny sposób, niż zrywając z kobiety ubranie w najmniej spodziewanym momencie.
Tak, te szklanki… Ale przecież wystarczy raz złamać zasady, żeby potem nie móc się pozbierać. Jednego dnia szklanka, drugiego już dwie, a trzeciego naczynia po obiedzie… To tak jak z tymi szkodliwymi filmami. Niby nic, a jednak wsącza się do mózgu jakąś truciznę. Jakąś iluzję. Życie jest o wiele ciekawsze. A filmy? Potem traci się kontakt z najbliższą osobą, diabli biorą wspólną płaszczyznę porozumienia. I Maria to zrozumiała. Coraz mniej ich dzieliło.
Jak wyglądało ich życie? Ksiądz, który udzielał im ślubu, powiedział: „niech piękno dobrej żony”… Tak było. Maria była dobra. Była bez wątpienia najlepszą rzeczą, jaka zdarzyła mu się w życiu. Choć na początku, musiał to przyznać obiektywnie, daleko jej było do pełnego wdzięku umiaru, którego potem tak bardzo zazdrościli mu przyjaciele. Przyjaciele. No cóż. Dom jest twierdzą i trzeba go chronić przed złymi wpływami. Niektórzy się powykruszali, niektórzy założyli nowe rodziny. Poglądy jego i Marii w tych sprawach były jednakowo tradycyjne. Stałość – to było to, o co im w życiu najbardziej chodziło.
Jeśli się chce ocalić swój dom, trzeba go chronić i pilnować przed światem. Tyle zła dookoła. Wystarczyło obejrzeć dziennik albo otworzyć gazetę. Małżeństwo będzie dobre, jeśli będzie otoczone dobrymi związkami. A ile ich było, tak dobrych jak jego związek? Czyż go nie ocalił od rozpadu?
Kawa wystygła. Tak zatopił się w myślach, że zapomniał o niej, a przecież nie znosił zimnej kawy. Czy coś się między nimi popsuło? I kiedy?
Przeżyli też wspólnie trudne chwile. Kiedy Maria powiedziała, że jest w ciąży, próbował się cieszyć, choć widział, co dzieci robią z małżeństwem. Jak kobiety przestają być żonami, a stają się wyłącznie matkami. Ale Maria była taka szczęśliwa.
Kiedy znalazł ją na podłodze w kuchni nieprzytomną i zakrwawioną, obok jeszcze wilgotnej białej firanki i przewróconego stołka, myślał, że oszaleje z bólu. Ale był przy niej cały czas, w karetce i w szpitalu. Wszędzie. Z wyjątkiem sali operacyjnej, na którą zawieźli Marię natychmiast.
Marii trudno było wrócić do normalnego życia. Pogodzić się z faktem, że już nigdy nie będą mieli dzieci. Płakała całymi dniami. Dopiero jak jej wytłumaczył, że on się nie martwi, właściwie to się nawet cieszy, Maria przestała płakać. A on nie oddałby jej za żadne najcudowniejsze na świecie dziecko, nawet za chłopca, który nosiłby jego nazwisko. Nigdy więcej nie widział Marii płaczącej. Czy to nie dziwne, że dopiero teraz to sobie uświadomił?
Pamięta tamten swój strach o Marię. Stojąc pod salą operacyjną, modlił się o Marię, nie o nie. Ono. Minęło tyle lat, a nie potrafił myśleć o nim inaczej. Ono umarło. Nie chciał mieć więcej dzieci. Kiedy wyszedł do niego lekarz i powiedział, że musi podpisać zgodę na operację, że ciąża zaczęła się zachowywać jak nowotwór, zaśniad groniasty – bez chwili wahania podpisał. Zrobiłby wszystko, żeby ratować życie Marii. I w karetce bezradnie szeptał: „Mario, nie, proszę, zaczekaj”. To był jedyny moment, kiedy stracił panowanie nad sobą.
Jego miłość była wieczna jak trawa. Nie opierała się na ulotnej namiętności czy pożądaniu. Była potrzebą serca i o tym nigdy nie zapominał. Oczywiście, była też namiętność między nimi. Kochali się przecież, choć ani on, ani Maria nie należeli do tych, co to dyszą w sposób nieprzyzwoity czy wydają z siebie jęki. A jednak dłonie Marii były delikatne jak tajemnica jej wnętrza, pod wpływem jej dotyku jego serce topniało i zapadał się w niebyt. Całował ją delikatnie i oplatał sobą w miłosnym rytmie, pilnując, aby jej zawsze było dobrze.
Mieli przecież udane życie. Byli dobrym małżeństwem. Najlepszym, jakie znał. Ich znajomi rozchodzili się i schodzili, zdradzali i wybaczali, kłócili i godzili – oni jedni trwali nieprzerwanie przez te wszystkie lata.
Ale rzeczywiście, coś było nie w porządku. To, że Marii nie ma dzisiaj, to nie przypadek. Może coś mu chce dać do zrozumienia? Tylko że przecież mogli o tym porozmawiać. Przekonał ją wiele lat temu, że tylko rozmowa… Że ich związek przetrwa, jeśli będzie poza wszelką manipulacją. Ale… Maria rzeczywiście ostatnio była inna. Coś się w niej zmieniało. Może nie dość jej okazywał uczuć? Może się boi, że mąż już jej tak nie kocha? Postarzeli się oboje, ale przecież najpiękniejsze chwile mogą być jeszcze przed nimi. Teraz będą mieli mnóstwo czasu dla siebie. Wyjadą gdzieś… Od dawna odkładany wyjazd będzie możliwy. Musiał coś przeoczyć… Zawsze czekała na niego z ciepłym obiadem, potem… No właśnie, potem ona zmywała, on odpoczywał po pracy, a potem… Zawsze było coś do zrobienia w domu, zresztą często przynosił do domu robotę. Przepisy tak szybko się zmieniały, trzeba być na bieżąco. Dziś księgowość to nie to, co kiedyś… Zresztą najważniejsze było utrzymanie domu na pewnym poziomie. Żeby Maria miała zawsze to, co chce…
No więc, kiedy coś się zmieniło? Prowadzili dość samotne życie, ale przecież mieli siebie. I Maria się z tym zgodziła. Więc? Na pewno nie chodzi o dzieci, dzieci już by wyfrunęły z gniazda, też byliby już dwojgiem samotnych starzejących się ludzi… Po ślubie? Po ślubie określili swoje priorytety i trzymali się tego przez następne lata… A może. Może nie powinien się godzić na… Tak! Nigdy nie powinien był się zgodzić, żeby Maria była, tak jak chciała, Marią. W tym nie było czułości ani intymności, a przecież to właśnie chciał dać Marii. To się musi zmienić. Wszystko będzie inaczej. Ileż razy miał ochotę powiedzieć Marysiu, Marylko, Marysieńko, ale pamiętał jej ton „Jestem Maria, nie Mania, Marysia, Majka. Maria”. Jak mógł sobie na to pozwolić? To jej zdanie wpłynęło tak naprawdę na ich życie!
Wylał zimną kawę i przepłukał filiżankę. Sięgnął po ściereczkę, dokładnie wytarł i odstawił do szafki. Nawet przestał myśleć o jedzeniu.
Musi odpocząć.
Wszedł do sypialni.
Pod kocem, odwrócona do niego tyłem, leżała Maria. Serce podskoczyło mu w piersiach. Bał się, że zemdleje. Maria! Boże, ona nie żyje!
Przypadł do łóżka i chrapliwym szeptem zaczął żarliwie powtarzać:
– Boże, nie, Bożenie!
Maria poruszyła się i podniosła rękę do czoła.
– Zasnęłam? – zapytała, a jej głos rozniósł się po pokoju zapachem konwalii. Bogu niech będą dzięki!