Wsypała na drobną dłoń kobiety pieniądze za bilet.
– Proszę pani, mogę skasować? – Chłopiec patrzył na nią usłużnym spojrzeniem. Czarne oczy i w środku jasne iskry, choć w kolejce ciemno, lampy po jednej stronie się nie paliły.
– Bardzo proszę. – Podała mu bilet i iskry rozjarzyły się.
Chłopiec już był przy kasowniku, pobiegł do niego, rozchlapując maź, która pokrywała podłogę wagonu. No tak, już jesień.
– Patryk, Patryk – podniosła głos kobieta – co ja z nim mam, nieusłuchany taki, nie z tego świata, bardzo panią przepraszam, Patryk, chodź no tu, Boguś, dlaczego ty nic nie mówisz, no? – zwróciła się z pretensją do męża.
Mężczyzna nasunął czapkę na oczy i wzruszył ramionami.
Pociąg szarpnął i zatrzymał się. Kolejna stacja.
Chłopiec podał jej bilet i usiadł na ławeczce koło matki, już nie przy oknie. Drzwi rozsunęły się. Czterech mężczyzn zajęło miejsca pośrodku wagonika. No, to już nie usiądzie tam, gdzie chciała, z dala od tej dziwnej pary i ich synka. Tamci na pewno są po wódce, kto o tej porze jeździ, niech lepiej myślą, że jedzie wspólnie z tymi tutaj. Zawsze tak bezpieczniej.
Poczuła gorąco na policzkach. Jak on mógł ją zostawić? W ogóle nigdy jej nie rozumiał. Jak mogła tego przez tyle czasu nie wiedzieć?
– Dziękuję pani. – Zdobyła się na uśmiech, a postaci kobiety, mężczyzny i dziecka rozmazywały się coraz bardziej.
Przeszła koło kasownika i usiadła tyłem do tamtych mężczyzn, tak żeby nikt nie widział jej łez. Przed sobą miała plecy kobiety i mężczyzny, naprzeciwko chłopca, ale on i tak patrzył w podłogę.
Spuściła głowę, kręciła bilet w palcach, a nos robił się coraz bardziej zatkany. I dusiło ją w gardle. Pod gardłem. Da sobie z tym radę. Nie szkodzi.
Jak mógł powiedzieć, że ma dosyć? Tak powiedział? Nie, inaczej. Powiedział, że nie może jednocześnie prowadzić i zastanawiać się nad ich przyszłością. Że trzeba się zastanowić, jak to wszystko urządzić, bo kredyt, bo niespłacony samochód… trzeba usiąść spokojnie i obliczyć… Obliczyć co? Ilość zainwestowanego uczucia? Spotykali się przez ostatnie dwa lata i ona nie widziała obok siebie liczydła?… Była ślepa, czy co? Nigdy już nie będzie ślepa.
– Mamusiu!
Podniosła oczy. Głos Patryka był wysoki, może dlatego, że starał się krzyknąć szeptem.
– No co, Boguś, on od dawna powinien być w łóżku, do ciebie mówię, Boguś, ostatni raz, mówię, ostatni raz tak późno wracamy, takich rzeczy nie załatwia się od razu, wiadomo było, a teraz on jest zmęczony!
– Mamusiu, mamusiu, zobacz – głos chłopca stał się natarczywy.
Mężczyzna ani drgnął. Uspokoi się ten dzieciak wreszcie czy nie?
– Uspokój się w tej chwili, nie widzisz, że z ojcem rozmawiam! Boguś, do ciebie mówię!
Dlaczego ona tak na niego krzyczy? Dokładnie takim samym tonem on mówił! Kiedy nagle zaczął liczyć. A jak powiedziała, że nie rozumie, nie rozumie, co to ma do rzeczy, to powiedział, że buja w obłokach, a ktoś musi stać na ziemi i nie mówić dużymi literami. Ona mówi dużymi literami? Bez przerwy. A wszystko to zupełnie inaczej wygląda.
O, dobrze zrozumiała, co zupełnie inaczej wygląda. Prawda objawiła się w całej pełni. W prawdziwości. W gruncie rzeczy nigdy mu na niej nie zależało. Zapewne zawsze w duchu podśmiewał się z jej patrzenia w gwiazdy. Na ziemi jest przecież tyle ciekawszych rzeczy, doprawdy. Kredyty, i obliczanie, na co można sobie pozwolić, a na co nie. O nie! Nigdy więcej! Dobrze, że przejrzała na oczy. I z takim człowiekiem chciała być przez całe życie? Kochać go? Nie, nie, nie.
– Mamusiu, proszę, popatrz!
– Boguś, czy ty nie możesz mu czegoś powiedzieć, dlaczego zawsze wszystko na mnie spada, ja już naprawdę nie mam siły do tego dzieciaka, a mówiłam, wyjedźmy wcześniej, dlaczego myśmy tak późno wyjechali, przecież nic się nie da załatwić od ręki, to było wiadomo, czy nam to potrzebne było, chociaż jakbyśmy…
– Mamusiu, ale zobacz!
– I dlaczego on tak marudzi? Marudzi, bo zmęczony, zaraz wysiadamy, już daj spokój z tym mamusiu zobacz, nie wstawaj, nie wstawaj mówię, gdzie ty się wybierasz. Boguś, Boguś ty śpisz?
Wytarła nos i spojrzała na chłopca. Siedział dziwnie wyprężony i wpatrywał się w podłogę wagonu.
Spojrzała również. Nic, oprócz błotnego szlamu, nanoszonego cały dzień przez tysiące osób.
– Mamo, ale popatrz – chłopiec prawie krzyknął i napięcie na jego buzi zmieniło się w czerwoną plamę.
Wlepiła wzrok w błoto. Nic, naprawdę nic. Może nie wszystko z nim w porządku? Nie jej sprawa ostatecznie. Ale to przedziwne, żeby widzieć coś, co nie jest. Nic. Zmięty kawałek torebki po czipsach pod siedzeniem koło drzwi. Szlam. Mokry skasowany bilet przylepiony żałośnie do pierwszego stopnia. Ciemne kałuże błotnistej wody.
Drzwi otworzyły się i zamknęły.
Następna stacja.
No, dobrze. Dobrze jest tak, jak jest. Lepiej teraz niż później. Rozczarowanie i złość ogarnęły ją niespodziewanie silnie. Dlaczego nie nauczy się widzieć wszystkiego rozsądnie?
Może i miał rację z tym błądzeniem w chmurach, skoro tak bardzo nie widziała go takim, jakim jest. Tylko wymyślonego. Nierealnego wspaniałego faceta. Zacisnęła pięści, paznokcie boleśnie wbiły się w dłoń.
– Co mi możesz pokazać?
– Sztuczkę?
– Nie. Pytam, jaką część twojego ciała możesz mi pokazać.
– Żartujesz chyba.
– Nie, nie żartuję. Pokaż mi, proszę, swoją rękę. Powiedz: chcę, żebyś zobaczył moją dłoń. Bliżej, bliżej, proszę. Nie bój się, to tylko ręka. Teraz dobrze…
– …Chcę ci pokazać moją rękę. Zobacz, proszę. Mam ładne dłonie, nie nie, jeszcze raz. Chcę ci pokazać moją rękę. Moje dłonie. Każda ma pięć palców. Kończą się paznokciami. Są pomalowane, te paznokcie.
– Widzę, są bardzo ładne.
– A tutaj mnie podrapał kot. Ale już się zagoiło.
– Mogę cię pocałować w to zadrapanie?
– A tu mam bliznę, bo kiedyś umówiłam się z jednym chłopakiem, że będziemy do siebie pisać codziennie o dwudziestej listy. On mieszkał w innym mieście. Przy świeczce do siebie będziemy pisać, o tej samej porze, i to będzie tak, jakbyśmy na tę chwilę byli razem. Miałam taki plastikowy długopis…
– Jaki?
– Taniutki, ale z bardzo miękkim fajnym wkładem.
– I co?
– I ten długopis włożyłam w świeczkę, zapalił się i pisałam taką płonącą pochodnią. To było bardzo romantyczne pisać czymś, co się na końcu pali. Ale ten plastik się roztopił i upadł mi gorącą kroplą w zagłębienie między środkowym a serdecznym palcem…
– Tutaj? Mogę dotknąć?
– …I dalej się palił. Pomyślałam sobie, że to dobra pieczęć, na zawsze, tak siedziałam z tym płonącym palcem i nawet nie krzyknęłam. Ten kawałek plastiku zastygł i odpadł, ale skóra pod nim się też roztopiła i została taka gorejąca bruzda. Wgłębienie w moim ciele. Goiło się długo i został ślad jak po obrączce. Jak ten chłopak miał na imię, do którego wtedy pisałam? Długopis był niebiesko-szary, zakręcany i dość krótki…
– A tutaj?
– To pieprzyk.
– Jak nazywają się te palce, ten i ten, i ten?
– Te palce to kciuk, wskazujący, środkowy, serdeczny, w lewej ręce to spod serdecznego palca idzie żyła prosto do serca. Dlatego się nosi pierścionek zaręczynowy…
– Mogę dotknąć twojego serdecznego palca? To tak jakbym dotykał twojego serca.
– Nie wiem…
– Chciałbym dotknąć, ale nie zrobię nic bez twojego pozwolenia. Proszę.
– Tak… możesz…
– Czujesz? Dotykam twojego serca.
– Tak. A tutaj się skaleczyłam.
– Nie bój się.
– Jak trzymam tak moją dłoń i pokazuję tobie, taką otwartą, to się czuję obnażona…
– Jakie są twoje ręce?
– Jak obejmują i przytulają? Są wtedy ciepłe.
– Czy mogę potrzymać twoją dłoń? Może razem będą cieplejsze, zrobimy tak? Czujesz? Razem są cieplejsze…