Изменить стиль страницы

Iwona posłusznie się odsuwa, a Marta wprawnym ruchem składa kolorowy patchwork w kostkę.

– Nie przypominam sobie, żebym cię specjalnie zmuszała do ich zarobienia, siostro. Ale dwadzieścia tysięcy to niezła suma za dwanaście godzin, o ile orientuję się w tutejszych cenach.

– I owszem. Masz tę swoją nędzną satysfakcję. – Głos Marty jest jadowity. – Może liczysz na to, że się obrażę? Powiem, że mam je…

– …w dupie? – W kpiącym głosie Iwony jest nadzieja, że oto ona zniży się do jej poziomu. Nie.

– …gdzieś! Że mam je gdzieś! Ale ja tego nie powiem. Poproszę czek, zgodnie z umową.

Iwona podnosi się w kierunku szafki, w której szuflada się zacina, wyjmuje długopis i książeczkę czekową. Opiera się na łokciu.

– Proszę bardzo, siostro.

Marcie trzęsą się ze zdenerwowania ręce.

– Dziękuję bardzo. – Brzmi to tak obraźliwie, że Iwona kurczy się na łóżku.

– Przyjdziesz jeszcze do mnie na płatny dyżur, siostro?

Marta jest gotowa do wyjścia. Jej dyżur się skończył. Próbuje upchnąć dywanik do torby, która jest duża i pełna, jak po podróży. Kilim na pewno nie wejdzie. Marta czuje, jak policzki zaczynają ją piec.

– Samo zło! Oto, czym jesteś! Duszę się w jednym pokoju z tobą. – Marta już nie panuje nad swoją wściekłością. – Duszę się, bo tak wielkie jest twoje pieprzone ego, nawet w takiej chwili!

– A w jakiejże to chwili ono jest tak wielkie?

Zawsze ten sam kpiarski ton. Boże, trzeba nad sobą zapanować. Jeśli wyjmie się butelki i dywanik schowa na sam spód, to może się wszystko zmieści. Ale się nie mieści. Butelka po szampanie toczy się pod zlew. Marta podnosi się z kolan i odwraca do Iwony. Ona nie ma prawa się śmiać! Trzeba jej to uświadomić.

– Bądź zadowolona, że masz forsę i możesz sobie kupować czyjąś obecność – mówi Marta. – Moją obecność! I opowiadać te głupie sentymentalne historyjki, od których ma się zmienić świat. Ale on się od tego nie zmieni! Tylko za pieniądze! Bo gdyby było inaczej, kazałabym ci się zamknąć po pierwszym zdaniu! To jest jedyna prawda o tobie, ot co! – Marta rozpędza się, jej słowa nabierają kształtu słów Iwony: – Moja siostra się zsikała… teraz to bym jej powiedziała… Moi rodzice umierali beze mnie… Tak mi było ciężko ruszyć dupę i przyjechać do mamusi i tatusia! Taką ciężką dupę miałam, że nie mogłam przyjechać! A co mnie obchodzi pani życiorys! Trzeba było sobie zamówić księdza i spowiadać się! Cała parafia robiłaby w majtki z radości za to! – Marta macha czekiem. – I kupić sobie rozgrzeszenie! Bo ja ci go nie dam! Ale wtedy nie byłoby tej przyjemności, prawda? – Głos Marty opada w profesjonalny ton grzecznej panny z okienka na poczcie. – A więc do widzenia i jeszcze raz serdecznie dziękuję za pieniążki.

Bierze torbę do ręki i tuż przy drzwiach dogania ją zdanie, w którym nie ma prośby.

– Chciałabym, żebyś przyszła wieczorem.

Klamka już naciśnięta, drzwi już otwarte, ale Marta nie może tak odejść. Jeszcze raz odwraca się i jej słowa są o wiele za ostre.

– Ale ja nie chcę. Kupisz moje chcenie? Wymień cenę, to się będę zastanawiać! A na dzisiaj koniec przedstawienia!

Trzask drzwi i oto Iwona zostaje sama w separatce. Opada na łóżko – biała poduszka, jasne włosy, zmęczona twarz. Przymyka oczy. Drzwi otwierają się, w oczach Iwony pojawia się nadzieja, ale Marta podchodzi do zlewu, podnosi butelkę po szampanie i wychodzi, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.

Iwona chwilę leży wyciągnięta jak struna, a potem odwraca się w kierunku okna, naciąga na siebie kołdrę i zwija się w kłębek. Za oknem rozległy kasztan zakwita pierwszymi promieniami słońca.

RANEK

Marta delikatnym ruchem dotyka ramienia Iwony. Biały fartuch, czepek, w dłoni termometr.

– Proszę. I chciałam przeprosić za tamto… Jednak umowa to umowa. Nie miałam prawa się złościć, skoro się zgodziłam.

Iwona przeciera oczy, bierze termometr i wkłada go sobie pod pachę.

– Miałam nadzieję, że jesteśmy zaprzyjaźnione.

Marta uklepuje poduszkę, Iwona lekko podnosi się w łóżku.

– Przecież tak naprawdę wcale się nie znamy. – W głosie Marty pobrzmiewa smutek.

Iwona przeczesuje ręką włosy, Marta zgarnia kubek po wczorajszej kawie, trzeba będzie zwrócić uwagę kuchenkowej, żeby zabierała brudne naczynia.

Iwona przypatruje się krzątaninie Marty.

– Przyjechał Saranowicz?

– Nie, coś mu się przedłużyło… – Pod palcami Marty i strumieniem wody puszcza w końcu ten ciemny pasek po kawie w kubku. Marta odstawia czysty kubek na szafkę koło łóżka.

– Coś? To musi być zadowolony…

Marta jest zażenowana. Trzeba jeszcze prześcielić łóżko, potem nie będzie czasu. Przesuwa delikatnie Iwonę.

– Podnieś pupę… Powoli, o tak, to minie… Na razie tak jest, bo… Lekarz mówi, że masz leżeć, możesz być osłabiona po ostatnich lekach, to takie częste pogorszenie związane ze zmianą na lepsze, takie przesilenie. Daj termometr… – Wyciąga rękę, ich dłonie znowu spotykają się na moment, dłoń Marty ucieka, Iwona niezgrabnie próbuje się podnieść. – Nie, nie wstawaj! – mówi Marta ostrzegawczo, i trzeba zaznaczyć jeszcze, jaka temperatura.

– Muszę do łazienki…

– Mowy nie ma! – głos Marty jest zdecydowany.

– Proszę, siostro. Zawieź mnie do łazienki, nie chcę basenu.

Iwona prosi! Marcie robi się przykro. Musi się jakoś wytłumaczyć. Iwonie nie wolno wstawać.

– Lekarz mnie zabije.

– Ale ja bardzo proszę…

A więc jest jednak furtka. Głos Iwony nabiera cieplejszych tonów. Gdzie ona nauczyła się tak prosić?

Marta wychodzi i po chwili wózek jest przy łóżku. Iwona wolno się podnosi, a ona przytrzymuje ją, schyla się, kładzie jej nogę na czarnej gumie skrzydełek wózka.

– Najpierw tę, powolutku, nie, nie opieraj się tak o łóżko, oprzyj się o mnie, nie bój się, będzie ci łatwiej… Dobrze, teraz tę nogę, o tak, a potem… Odpocznij chwilę… Potem dobrze, drugą. Gdybyś miała trzecią, to teraz byłaby trzecia, ale nie mamy trzeciej nogi. Wspaniale. Połóż tutaj, na tym, zimna ta podłoga, nie, nie pomagaj mi…

Iwona wspiera się na niej całym ciężarem.

– Do facetów też tak mówisz?

– Coś ty? – Marta jest oburzona.

– Myślisz, że w szpitalu im nie staje?

– Staje, staje. – Powiedziała, zanim pomyślała. Jaki wstyd! Ale Iwona uśmiecha się łobuzerskim uśmiechem, w jej oczach migają iskierki.

– Opowiadaj! Opowiadaj!

Teraz trzeba z wenflonu wyjąć kroplówkę. Kiedyś zapomniała i pociągnęła pacjentkę razem ze stojakiem do kroplówki. Marta delikatnie usuwa plastikową rurkę.

– Raz stanął. To znaczy jednemu stanął. Ale to było dawno, jeszcze na praktykach. Doktor nas wziął na cewnikowanie, mnie i Gośkę. No i cewnikowałyśmy jakiegoś staruszka… Ze czterdzieści lat miał…

– Nie mów! To mężczyźni żyją tak długo? – Iwona jest rozbawiona.

– No wiesz, nie zapominaj, że ja miałam wtedy dwadzieścia…

– No i?

– No i wkładamy z Gośką rękawiczki. Ten jego penis…

– Kutas – prostuje Iwona.

– …tak leży bezwładnie. – Marta nie zamierza zwracać uwagi na te prowokacje. – Malutkie toto, to biorę w dwa palce, policzki mnie palą, facet też czerwony jak burak, rurkę Gośka trzyma, a tu z takiego beleco robi się…

– Kutas! – radośnie krzyczy Iwona.

– I to jaki! Puściłam go, a facet bąka „przepraszam, siostro, przepraszam”…

– A za co? Głupek, gdyby nic, to rozumiem… Nie miał się czego wstydzić.

Udało się. Marta nie lubi przełączać kroplówki w trakcie działania.

– No, nie miał. Lekarz udaje, że nie widział, a widzę, że dusi się ze śmiechu, a ten…

– …kutas!

– …kurczy się. No to znowu biorę delikatnie, a to rośnie! Jak słowo daję, nigdy potem mi się to nie zdarzyło!

– Współczuję. – Iwona jest szybka jak karabin maszynowy.

– No wiesz, nigdy tak… Oj, nie chodzi mi o normalne życie!

– Może zacznij używać poza szpitalem rękawiczek! – Iwona poprawia się na wózku. Jest blada, niebieskie oczy bez makijażu patrzą tak niewinnie. Podnosi rękę do góry i zarzuca sobie włosy na plecy, przekrzywia zabawnie głowę i naśladuje falsetem domniemany ton głosu: – O Boże, i co ja mam z tym zrobić, ty babonie jeden, ty, fe!