Marta nie wytrzymuje.
– Wolałabym, żebyś nie paliła.
– Ty neofitko! Sama dymiłaś jak piec. A dlaczego to niby mam nie palić? Dostanę raka i umrę? Kochana, dlaczego mam nie palić? – Iwona robi się zła.
Marta opanowuje się w mgnieniu oka.
– Jak chcesz, to pal.
– Lepiej, lepiej, dużo lepiej. – Głos Iwony jest ostry. – Będę żyła długo i szczęśliwie. Dla ciebie zawsze butelka jest do połowy pusta. A u mnie do połowy pełna.
– Rób, co chcesz. – Marta czuje się urażona.
Iwona spogląda na nią, zaciąga się jeszcze raz, a potem gwałtownym ruchem gasi papierosa.
– Jestem wstrętna. Zobacz, gaszę. Tego już gaszę. Olewam. Robię to dla ciebie. No?
Pytanie jest wyraźne i Marta czuje się w obowiązku wytłumaczyć:
– Naprawdę palenie jest…
– …szkodliwe dla zdrowia, minister zdrowia i opieki społecznej i chuj mu w du…
O nie, tak nie można! Marta nie chce tego słuchać!
– Iwona! Jesteś wstrętna z tym przeklinaniem.
Ale Iwona jest zadowolona. Wyraźnie ją prowokuje.
– Nie bądź taka delikatna, siostro, od brzydkich wyrazów jeszcze nikt nie umarł. Ani od mówienia, ani od słuchania… Byłabym pierwszym wypadkiem… Upierdliwa jesteś jak… Takie słowo w ekstremalnych warunkach może uratować życie.
Marta wykrzywia z dezaprobatą usta.
– Eeee. Ty jak coś powiesz…
Niedobrze powiedziane. Iwona już się nie uśmiecha.
– Ja – przywołuje Martę do porządku – dzisiaj mogę mówić, co chcę.
Ciało Marty znowu napina się lekko.
– Tak.
Ale to nie wystarcza. Głos Iwony jest cieńszy niż zwykle.
– Może nie odzywaj się niepytana? – Iwona patrzy na Martę, widzi jej ramiona, które drgnęły przed chwilą w nieznacznym geście wzruszenia ramionami, czuje jej urazę i oświadcza: – Nie wolno ci się obrażać.
Marta jest zgodna:
– Okej. – Ale jej ramiona znowu się poruszają, urażone osobno, wbrew zgodzie ust.
Iwona nie chce kłótni.
– Nie wolno ci się obrażać. No, nie rób takiej minki, no, dziubasku… – Przymilny ton nie robi wrażenia na Marcie.
– Daj spokój.
Ale Iwona nie ma zamiaru rezygnować. Przechyla się w stronę Marty, podnosi wysoko brwi, nadaje oczom niewinny wyraz.
– Dziubasku-kutasku, popatrz na mnie! Szczygiełku, to ja twój burek-siurek, twój szczurek-pisiurek, zrób ładną minkę do grzecznej dziewczynki, grzeczne dziewczynki mają ładne minki, minetki nimfetki, to grzeczne…
Marta nie wytrzymuje, parska cichym śmiechem. Twarz Iwony również się rozjaśnia.
– No właśnie. Okej. Palimy, pijemy i sobie szalejemy. Otwieraj! – Podaje Marcie szampana.
Kryształowe kieliszki cicho dźwięczą przy stuknięciu.
A Marta odstawia na chwilę swój i zapala świecę.
Świeca daje inne światło. Bardziej okrągłe i przyjazne. Twarze kobiet wygładza, zmniejsza kanty mebli, ociepla wnętrze. Leżą obok siebie, na poduszce jasne włosy Iwony, te pszeniczne fale, balejaż robi swoje, i ciemniejsze włosy Marty, związane w koński ogon, niemodny ogon, ściągnięte mocno gumką frotte. Trzymają w dłoniach kieliszki, pusta butelka stoi przy łóżku, odsłonięte nogi unoszą wysoko w górze. Marta podciąga spódnicę i wyciąga nogi jeszcze wyżej.
Nogi Iwony są dłuższe i szczuplejsze.
– Zdecydowanie ja! – Iwona naciąga stopy jak tancerka.
– E, bo ty mierzysz nieuczciwie. – Marta nie pozwala się przekonać, zsuwa się niżej. – O, proszę, ja! Nie oszukuj!
Jej kieliszek drży, resztka szampana odbija się kręgiem od ścianek. Marta zsuwa się coraz bardziej i jej szampan wylewa się na piersi Iwony. Iwona odsuwa się z krzykiem, nogi Marty, samotnie wyciągnięte ku sufitowi, lekko się kołyszą.
– Jezu!
– No widzisz? Moje!
– To nieuczciwe! – Iwona wyciera sukienkę, zostaje na niej mokra plama.
Marta sięga po chusteczkę, wyciera dekolt Iwony i mówi przekornie:
– Prawda jak oliwa, zawsze na wierzch wypływa.
Znów kładą się obok siebie, Iwona dzieli swojego szampana na dwa kieliszki.
– Przez chwilę czułam się całkowicie zadbana… A tyle rzeczy zaniedbałam…
Marta grzecznościowo mruczy coś pod nosem, potakując, przechyla kieliszek i złocisty płyn spływa prosto do jej ust.
– Wiesz, kiedyś powiedziałam na podwórku, że moja młodsza siostra jeszcze sika w majtki. Dzieciaki się śmiały… – Iwona patrzy w sufit, nie może zauważyć, że twarz Marty tężeje. – Nie przerywaj! Ale potem przestały. A ona pobiegła do domu. Nie odzywała się do mnie. Przestała wychodzić na podwórko. Teraz bym jej powiedziała, że… Deszcz pada, słyszysz?
– Słyszę – mówi Marta drewnianym głosem.
– Nie wiedziałam, że to ją tak zaboli. Lubię spacery w deszczu… Poszłabym na spacer… Na takim spacerze idziesz w kaloszach i odgłos taki chłepczący… i słychać kaaap kaaap przez gałęzie… Pajęczyny całe w drobniuchnej mgiełce. Po deszczu widać, jak taki pająk się narobi… Tak precyzyjnie niteczka po niteczce zapierdala, żeby akurat na wysokości twojej twarzy to powiesić. Uee – wzdryga się.
– Przesadzasz.
Ale Iwona jakby jej nie słyszała.
– Bo w pogodny dzień nie masz szans, żeby to zobaczyć, a po deszczu widać… Chciałabym to zobaczyć…
Marta odstawia zdecydowanym ruchem kieliszek na szafkę.
– Myślisz, że lepiej by nam teraz było w zimnicy, z pajęczyną na gębie, z mokrymi nogami…
Iwona ma przymknięte oczy.
– A krople kaaap, kaaap jak z kroplówki…
– A krople sraaap, sraaap…
– Nienawidziłam chodzić na spacery. Trzy cztery, Ciapku! Teraz na spacerek! Jak do psa. Piotr był taki… zdrowowyznaniowy. Bo to zdrowo, Ciapku. A teraz podziwiaj, Ciapku! Na trzy cztery! Przed obiadkiem, bo to zdrowo na apetyt, Ciapku, po obiadku nażarty Ciapku, bo brzuszek musi strawić. Zdrowo! – Iwona prycha, a potem jej głos smutnieje. – A teraz bym poszła…
– Po nocy? – Marta jest realistką.
Iwona ożywia się.
– No! Kiedyś się założyłam… I poszłam. W nocy. Na cmentarz… Ciemno… Cyprysy jak ludzie. A pamiętasz, jak chłopcy pod Krakowem się założyli, że jeden z nich pójdzie o dwunastej w nocy na cmentarz i na dowód, że był, wbije gwóźdź w krzyż?
– Nie.
– No i wbił ten gwóźdź, odwrócił się, żeby szybko wiać, a tu jak go coś nie pociągnie… – Iwona nagle pociąga silnie za spódnicę Marty, Marta podskakuje, Iwona się zaśmiewa. – Tak samo on się przestraszył! I umarł ze strachu! A może to plotka… On kurtką o ten gwóźdź zaczepił…
– Rzeczywiście, strasznie zabawne. – Marta odsuwa się od Iwony.
– No i poszłam na ten cmentarz… – Iwona przeciąga się i zamyka powieki. – Powiem ci, że myślałam, że umrę ze strachu, chciałam wracać…
Na pewno nie chciała.
– Ty? – W głosie Marty brzmi wyzwanie. – Ty na pewno nie…
– Ale usłyszałam za sobą głosy… Sprawdzali mnie… I ja już wiedziałam, że nie jestem sama… A oni myśleli, że jestem odważna… Możesz zrobić coś z tym światłem?
Świeca zaczyna drżeć. Knot zapada w miękki wosk. Marta przechyla się i dwoma palcami próbuje podnieść palący się knot.
– Zgasić jeszcze mogę…
– Lubię świece… chciałabym, żeby było dużo świec… – Iwona jest senna, Marta oblizuje gorące palce. – No, twoja kolej, mów, na pewno miałaś coś strasznego, jak byłaś mała… o czym nie mówiłaś nikomu, no…
– Zeszliśmy kiedyś do kanału. Po „Kanale” Wajdy. Wiesz, koło Głównego?
Iwona ożywia się.
– Wiem.
– No i zeszliśmy, z Grześkiem. A głupi Kotwa zasunął płytę i powiedział, że nas nie wypuści. I że nas szczury zjedzą, jak nie damy dwóch dych.
– W życiu bym nie zeszła do kanału.
– A potem Kotwa odsunął ten właz. Bez tych dwóch dych. Najedliśmy się strachu! Ale człowiek jak młody to głupi…
Iwona obraca twarz w kierunku Marty.
– Wiesz, do kurwy nędzy…
– Czy ty naprawdę aż tak musisz… To niesmaczne… – Marta wykrzywia usta.
– A tak. Do kurwy nędzy, to życie jest doprawdy bardzo krótkie… I tyle rzeczy robi się niepotrzebnych i głupich…