Изменить стиль страницы

– Skąd, na litość boską, to wszystko wiesz?!

– Skądś tam wiem, domyślam się, to łatwo było wydedukować…

Przyjrzałam mu się, wielce zdegustowana i oburzona. Łatwo wydedukować, rzeczywiście…

– Pewnie, a najłatwiejszy do odgadnięcia był ten worek mąki. Kradzież mąki z młyna ma zawsze takie skutki, wsio normalne. Ty mnie chyba do grobu wpędzisz… Słuchaj, a po co oni właściwie wymienili się na nas? Do czego im to było tak naprawdę potrzebne?

– Jak to, nie domyślasz się sama? Omal mnie nie zatchnęło.

– Słuchaj no, skarbie jedyny – powiedziałam złym głosem. – Gdyby to tak każdy wszystkiego się sam domyślał, na świecie nie byłoby tajemnic i niespodzianek. Zbędna byłaby wszelka informacja, podupadłaby prasa i radio. Przestań mnie denerwować! Owszem, domyślam się, oni też się domyślali, że gliny ich mają na oku i postanowili zniknąć w sposób niezauważalny. Proszę bardzo, tyle wiem! Ale po co?!

– Co, po co?

– Zniknąć! Po co?! Co chcieli zrobić przez ten czas, kiedy ich nie było, coś przecież chcieli, nikt już we mnie nie wmówi, że zamknęli się w leśniczówce i romansowali we troje! Zniknąwszy uprzednio, żeby nie gorszyć co młodszych milicjantów…!!!

– No nie, istotnie, niezupełnie o to im. chodziło… Jak ci się zdaje, no pomyśl, jaki mogli mieć cel?

Ze złości doznałam przypływu natchnienia.

– Wykopywali w lesie ukryte skarby – oświadczyłam z irytacją. – Spotykali się z przemytnikami na byle której granicy. Własnoręcznie w ukryciu malowali bohomazy. Zamordowali kogoś. Włamali się do muzeum. Nie wiem, co jeszcze. Załatwiali interesy.

– Owszem, bardzo blisko jesteś. Właśnie załatwiali interesy. Zastanów się, jeżeli mieli na oku jakieś transakcje, chcieli coś kupić, ewentualnie ukraść… Ewentualnie wymienić jakieś obrazy, oryginał na kopię, może w jakimś kościele albo coś w tym rodzaju…

– No tak, nie mogli tego zrobić, wiedząc, że są śledzeni. Dobrze, niech ci będzie, domyślam się, że dokonywali korzystnych zakupów, spokojnie i bez przeszkód. Rzeczywiście to było takie ważne i takie intratne, żeby aż wykombinować tę szopkę z zamianą?

– A jeżeli mieli napiętych kilka interesów? Jeżeli przez ostatnie miesiące ich działalność była utrudniona, jeżeli bali się milicji i nie mieli swobody i jeżeli nagromadziło im się tyle tego dobrego, że nie mogli znieść myśli o stracie…?

– Rozumiem, miliony leżą odłogiem i nie sposób ich dopaść. Jeżeli nawet coś kupią, nie przemycą tego, bo są pilnowani, nie zaniosą kacykowi, nic w ogóle nie zrobią. A nie mógł tych transakcji załatwiać kto inny? Musieli oni?

– Każdy liczył się z tym, że jest śledzony. Ktoś musiał mieć swobodę działania, no i właśnie oni ją zyskali. Dzięki temu mogli wreszcie, po miesiącach pertraktacji, zobaczyć się z różnymi osobami, odebrać od nich rozmaite cenne rzeczy, zwerbować nowych, nie podejrzanych ludzi, jadących za granice…

– A…! Ktokolwiek się z nimi zobaczył, już był trefny i kontrolowany?

– Właśnie. A im zależało na tym, żeby przepchnąć hurtem całą resztę mienia, bo zamierzali zlikwidować przedsiębiorstwo. Pojęcia nie masz, jacy byli ruchliwi, objechali całą Polskę…

– Musieli unikać hoteli i samolotów, żeby nie podawać nazwiska – zauważyłam. – Pewnie nocowali prywatnie. W Krakowie nabyli obrazek, w Poznaniu namówili kogoś, żeby zabrał do Paryża paczuszkę…

– Mniej więcej tak było. Tylko pomnóż to jeszcze przez dziesięć. No i rzecz najważniejsza, musieli się spotkać z tym kimś, kto pilnował reszty skarbów barona i to spotkać tak, żeby on sam nie podpadł. A zatem w tajemnicy.

– No to rzeczywiście nawet nieźle zgadłam. Za drugim razem chcieli robić to samo?

– A jak ci się zdaje?

– Osobiście jestem zdania, że raczej chcieli prysnąć. Odpracować jeszcze trochę i już nie wracać do domu, tylko zmyć się w siną dal. Ciągle pewni, że nikt się nimi nie zajmuje, a milicja siedzi w zaroślach i gapi się na fałszywego męża i fałszywą żonę. Tak było?

– No widzisz, jak to łatwo się domyślać, jak się człowiek przez chwilę zastanowi…

– Czekaj. Znów mi zaczyna nie pasować. Czy ja się dobrze domyślam, że ich komoda ma jakiś związek z mitycznym szefem?

– Możliwe, że dobrze.

– A mityczny szef ma związek z zaginionymi brylantami?

– Nie wiem, też możliwe.

– W takim razie coś tu jest bez sensu. Co ja w tym robię? Chyba, że to chodzi o ciebie. Jeżeli nie jesteś szefem, być może załatwiłeś wymianę brylantów. Przerażony ciążącym na mnie podejrzeniem, czym prędzej polecisz i przyznasz się, żeby mnie oczyścić. W każdą stronę wychodzi mi, że jesteś w to wszystko jakoś zamieszany i nie wiem, co ja tu mam stanowić, pułapkę, przynętę czy wyrzut sumienia.

– Może jeszcze coś innego? Na przykład doping.

– Jak to? Dla kogo?

– Dla ciebie. Doping do myślenia. Nie masz ochoty być podejrzana, zaczniesz się zastanawiać…

– I akurat dużo wymyślę, tyle, co kot napłakał. Tego, co do tej pory wymyśliłam, on jakoś pod uwagę nie bierze. Po jakiego diabła miałabym sama sobie podrzucać kluczyk do herbaty?

– Wyjęłaś go przecież i nikt go w tej herbacie nie widział.

– A, to dlatego kapitan tak się rozwścieczył?

– Możliwe…

– No dobrze, a włamywacz? Stali tam w końcu ludzie pod tym domem czy nie? Skoro stali, musieli go widzieć! Nie dość na tym, ten kluczyk do herbaty też musiał ktoś podrzucić, i to w ostatniej chwili, bo puszka była cały czas używana. Nie bez powodu kapitan zrobił mi awanturę za otwarte okno! Dlaczego nie było mowy o tym, czy ktoś przez to okno wlazł, czy nie? Przestali pilnować?

– Bardzo możliwe, że przestali. Nie o was przecież chodziło, tylko o prawdziwych Maciejaków.

– I to znaczy, że ja nie mam żadnego dowodu, że ktoś wlazł i podrzucił? I można mnie straszyć posądzeniami do upojenia?

– Owszem, można.

Zamilkłam na chwilę, starając się ochłonąć z wrażenia.

– No to ja się na to nie zgadzam – oświadczyłam stanowczo. – Wypraszam sobie. Zrób coś!

Marek zaczął się śmiać…

– No i sama popatrz, jak pięknie spełniłaś życzenie pułkownika, cały czas nie wiedząc, o co mu chodzi…

Wracając do miasta, pełna podejrzeń i wątpliwości, pełna żywej niechęci do wszelkich brylantów świata, ciężko urażona ustawicznym robieniem mnie w konia, powiedziałam:

– Jedźmy do tego Sopotu. Najlepiej jedźmy już pojutrze. Skoro pułkownik z takim zapałem udzielił mi zezwolenia, możliwe, że tam się coś przytrafi.

Do wypowiadania rozmaitych słów w złą godzinę zawsze byłam szczególnie utalentowana…

*

Sama wybrałam pokój od strony ulicy z uwagi na widok na morze. Kiedy przypomniałam sobie o hałasie, jaki robią w nocy samochody podjeżdżające naprzeciwko pod Grand Hotel i usiłowałam zamienić go na pokój w oficynie, okazało się, że wszystko zajęte. Przepadło zatem, musieliśmy pogodzić się z hałasem.

Dziewczynę, która mieszkała obok, ujrzałam pierwszy raz czwartego dnia sielanki wszechczasów. Znalazłam się na korytarzu w chwili, kiedy zamykała swoje drzwi. Zamknęła, spojrzała na mnie i oddaliła się ku schodom. Przyjrzałam się jej oczywiście i doznałam wyraźnej ulgi na myśl, że tym razem mam do czynienia nie z żadnym dziwkarzem, tylko z porządnym człowiekiem, dla którego sama uroda, to jeszcze nie wszystko.

Dziewczyna była bardzo piękna. Należałoby raczej określić ją mianem kobiety, bo mogła mieć nawet 35 lat, czego, rzecz jasna, nie było po niej widać i czego nie odgadłby żaden mężczyzna. Wyglądała na 25, miała kunsztowny maquillage i asymetryczne brwi, które dodawały jej wdzięku. Miała także piękne włosy i piękną figurę, była bardzo szczupła, giętka, jakaś szalenie zręczna i sprężysta. Doznałam wrażenia, że jest w niej coś znajomego, co mi nasuwa jakieś nieprzyjemne skojarzenia, chociaż z całą pewnością nie widziałam jej nigdy w życiu. Zostało mi jeszcze tyle oleju w głowie, żeby o niej nie mówić.

Ponownie zobaczyłam ją tego samego dnia wieczorem, kiedy schodziliśmy na kolację, jak zwykle nieco spóźnieni. Szła na górę i zetknęliśmy się z nią akurat na podeście klatki schodowej. Nie zhańbiłam się sprawdzaniem, jakie wrażenie zrobiła na Marku, wystarczyło mi wrażenie, jakie on zrobił na niej. Ten rzut oka na niego i od razu rzut oka na mnie… Nie ma na świecie kobiety, która by nie wiedziała, co to znaczy, i w środku zalęgły mi się mieszane uczucia.