Nic nie rozumiesz, Silny? – ona mi się jeszcze usiłuje wszystko wytłumaczyć i jeszcze się dziwi, że mnie jej zeschizowane horoskopy nie robią wrażenia, na żadne zbiórki do tej sekty przychodził nie będę i nie chcę ani mundurka, ani cukierka, co ona mi wciska, piersza dawka za darmo, mówi, to jest zajebisty drag, zdaje ci się, że niczego nie ma.

Ale ona dalej z tym swoim filmem: chyba nie wierzysz, że ten komisariat istnieje? Ja ci nie chcę nic mówić, ale on jest tu podstawiony. Ja też jestem tu podstawiona, a ten mundur, co mam na sobie – tu mi pokazuje, jak ma za duże rękawy o pół metra, co sięgają do kolan – to wszystko jest wypożyczona ścierna, włókno szklane, papier. A za oknem nie ma ani pogody, ani krajobrazu, tylko jest scenografia. Że jak mocniej uderzysz, to się rozleci i przewróci. To się nie dzieje naprawdę, tylko, rozumiesz, to jest napisane. W wykresach, w tabelach, w aktach, w dziennikach lekcyjnych…

Okej okej – ja mówię, i przesuwam swoje krzesło do tyłu, by mnie jeszcze ta psychiczna nie uderzyła ni stąd ni z owad jakimś prętem, nie dźgnęła długopisem dla podniesienia ekspresji – ja wszystko rozumiem. Nie ma mnie, nie ma ciebie, nie ma nas, to już ustalone. A teraz koniec porad na temat sens istnienia i istota wszechrzeczy, bo my tu gadu gadu, a Ruski się zbroją. Pytaj mnie, co tam trzeba, i ja stąd spierdalam, gdyż nie przyszłem tu na elektrowstrząsy psychiczne, tylko na uczciwe autentyczne zeznania. Albo zeznaję, albo koniec, ja na sekty nie idę, mam dość innych zainteresowań w czasie wolnym.

Masłoska już nabiera powietrza, by jeszcze coś powiedzieć mi i wytłumaczyć swoje urojenia,

Zaraz jest gotowa wyciągnąć planszę, wskaźnik i pokaże wzrost swojego urojenia w stosunku do ilości wypitej herbaty. Ilość herbaty wzrasta, to pojawiają się efekty dźwiękowe, świetlne, żurawie z origami latają jej przed oczami, pani już na dzisiaj podziękujemy, było miło, ale powinna pani się porządnie przespać. I ona o tym wie, odpuszcza sobie. I dobrze gdyż jeszcze jedne słowo i bym dzwonił z komórki po szpital, żeby tu przyjechali, przywieźli ze sobą cały budynek i ją natychmiastowo pod haloperidol podłączyli.

Ale ona rozumie chyba moje zaciekłe niewzruszone stanowisko, mówi, okej, Silny, okej, tematu nie było. To jak już chcesz, ja ci zostawiam wolną rękę. Mogłabym wszystko w twych zeznaniach ujawnić, twoje poglądy lewackie, a nawet posunąć się do tego, że bym ci wpisała do karty udział w związku wojujących bezbożników. Miałbyś przesrane w całym mieście. Ale nie, respekt, cokolwiek ty tam sobie masz za poglądy, ja ci tu wpisuję kategorię: radykalnie antyruski o tendencji prawicowej. W „osiągnięcia indywidualne na rzecz polskości” to damy… nieważne, coś wpiszę, działalność agitacyjną, propinację chłopów… zaraz pomyślę. A ty, jak chcesz, możesz już iść, jesteś zwolniony, wpadnij jeszcze kiedyś, to pogramy w warcaby, przepadam za warcabami.

Jasne – ja mówię na koniec w konwencji niby bardziej przyjacielskiej, gdyż generalnie była to dziewczyna miła, uczuciowa, choć na wskroś na wylot chyba pierdolnięta. Póki co jeszcze nic nie jest pewne, czy to nasze solo przeżyję, na razie tu stoję i przykładowo, nim zdążę wyjść, ona mnie może rzucić nożem lub strzałką wyjętą spod biurka. Temu ja nie zadzieram z nią i głośno mówię jej serdeczne życzenia na nową drogę życia, żeby dostała jakieś zupełnie nowe, wypasione literki do maszyny, co dotychczas takie nie istniały.

Czego i ja sobie życzę – wzdycha ona, przekładając papiery – bo już wariuję tutaj. Teraz ostatnio, pomyśl sam, są same sprawy o proruskość, kolaborację z wrogiem, sianie fermentu. Jedna, dosłownie jedna była o usiłowanie wymuszenia amfetaminy, co się ze szczęścia prawie posikałam, że jakieś nowe słowa prócz „proruski”, „antypolski” i „tak” mogę wpisywać. A tak to ciągle jakieś odpiłowanie łańcucha z barierki, jakieś poplamienie flagi, jakiś handel niepolską herbatą, już dostaję dosłownie filmu, że książkę tu o tym piszę.

– No jasne, pisz – mówię jej na koniec – najlepiej wspomnieniową. Pod tytułem „Byłam pierdolnięta”.

I to mówiąc nim ona zdąży mnie za to zabić, co jestem pewien, iż planuje, czmycham z pokoju w trybie fast forward, trzaskam drzwiami. Gdyż muszę się jeszcze wrócić po tą utraconą krótkofalę, co nie popuszczę, a ją odzyskam. Gdyż podobała mi się, fajna to była zabawa.

A jak wybiegam na podwórko przez nikogo nie zatrzymywany, to od razu chcę sprawdzić, czy to, co ona mówiła, to czy aby przypadkiem to nie jest jakaś niby prawda. I ja muszę to sprawdzić, bo inaczej wtem okaże się, iż wszyscy mnie tu ostro chujali. Podbiegam pod mur i wpierw leko w niego pukam puk puk. I istotnie ku memu zszokowaniu rozlega się dźwięk niczym bym nie stukał w mur, tylko bawił się w styropian przy rozpakowywaniu telewizora. Styropian tektura i wata szklana, oto z czego zbudowane jest to miasto, zdawało ci się, Andrzej, mówi moja matka znad kuchenki smażąc kiełbasę, zdawało ci się, że żyjesz, sam się sobie przyśniłeś, miałeś na swój temat sen erotyczny. Przecież nie myślisz chyba, że to się dzieje naprawdę, przecież to miasto jest papierowe, gdyż ja również jestem zrobiona z tektury i jeżdżę do pracy niby samochodem, a jak ty patrzysz przez okno, jak odjeżdżam, to nie kumasz, że to resorak zakupiony w kiosku. Tak tak, Andrzej, łudź się, współpracuj z fotomontażem, co Masłoska wysmażyła na twoje potrzeby, wsadzaj głowę w ten otwór.

A ja już takiego chorego filmu nie zniosę. Nie zniosę. Takiego chamstwa psychicznego, jakie oni na mnie praktykują, nieznani wrogowie zza drugiej strony rzeki, co pociągają w tym całym teatrze za żyłki, przeprowadzają na mnie eksperymenty na zwierzętach, z moich tkanek produkują kremy z elastyną i kolagenem, hodują mnie na buty i torebki. Nie wytrzymam tej niepewności, cały drżę z oburzenia, z rozpaczy. I jak się nie rozpędzę z niejakiej odległości, jak się nie rozbiegnę i nie pierdolnę w tę ścianę, ramieniem, całym ciałem włącznie z głową, jak nie walnę w ten cały interes. A wtedy to już nie wiem, co jest prawda a co jest papier. Znowu rozlega się ciemność.

* * *

A dalej już nie było tak lekko, jak to pokazują na animowanych kreskówkach o szmacianym piesku czerwonym w czarną kratkę. Że tralalala, piesek zapierdala po podłodze, pizdnie się w kant szafki i widzi gwiazdki, lajcik, zaraz wstanie, otrzepie się z tego, co mu odpadło i zapieprza dalej, fikając ogonkiem. I że jak on zbije wazon, to spoko, bo wazon zaraz sam się sklei, pan montażysta już zadba, by taśma poleciała do tyłu, wciśnie rev, zanim Ola łamane na Ela wróci ze szkoły i się wkurzy, coś narobił, głuptasku, co za nieporządek, istna stajnia Augiasza, jak mama wróci, to dopiero cię złaja.

Nie ma tak, w tym urządzeniu jest tylko jeden przycisk play, wciśnięty już na wieczność, wrośnięty w obudowę. I film leci. Lecz jednego jestem pewien, ta maszynka się panu popsuła, proszę pana. Jakiś elemencik, jakaś śrubka nie tego, taśma się zerwała i łopocze na wietrze.

Ostatecznie nie chcę być oskarżony, iż jakoby kłamię. Bo każdy powie: tak tak, Silny, do widzenia, idź się leczyć do przychodni rejonowej z mitomanii, a my ci jeszcze założymy kartę stałego pacjenta i za ciebie będziemy składki do ZUS-u płacić. Bo takie rzeczy się nie dzieją, powiedz sam, kto rzyga kamieniami, przez to jest z gruntu niemożliwe. Rozumiem, raz niby Kisiel się napił piwa z kipami, to połknął jeden, a wyrzygał dwa, ale to jest fizycznie możliwe. A natomiast ty tu coś kręcisz, coś ściemniasz grubo, a twój halun jest niewspółwymierny, masz blachy grupo pogięte, halun cynkowski, już nie odróżniasz człowieku, co się dzieje naprawdę od twych omamów. Tak tak, Silny, to wszystko fajnie się opowiada z twojej strony, my cię lubimy, szacunek na osiedlu, ale w to nie wierzymy, co to to nie i bądźmy dorośli.