Изменить стиль страницы

Skrzypnęły drzwi. Dźwięk był tak niecodzienny, że wszyscy czterej zerwali się z miejsc.

— Won! — zaryczał Dede Vargas. - Wynocha, dziadu! Żebraku! Śmierdzielu! Won, na dwór!

— Zostaw — machnął ręką znudzony Fripp. - Widzisz, dudy targa. Ta jeno dziad proszalny, pewnie stary żołnierz, co graniem i śpiewem po zajazdach zarabia. Na dworze słota i ziąb. Niech sobie siędzie…

— Byle dalej od nas — Yuz Jannowitz wskazał dziadowi, gdzie ma usiąść. - Bo nas wszy oblezą. Stąd widzę, jakie po nim łażą okazy. Myślałby kto, nie wszy to, a żółwie.

— Daj mu — władczo skinął Fripp Młodszy — jakiej strawy, gospodarzu! A nam gorzałki!

Dziad ściągnął z głowy wielką futrzaną czapę i dostojnie roztoczył wokół siebie smród.

— Dzięki niech wam będą, moiściewy wielmożni — przemówił. - Toż dziś wiglia Saovine, święto. W święto nie godzi się nikogo napędzać, by na dżdżu mókł a marzł. W święto godzi się poczęstować…

— Prawda — palnął się w czoło Rispat La Pointę. - Toż dziś wilia Saovine! Koniec października!

— Noc czarów — dziad siorbnął przyniesionej mu wodnistej polewki. - Noc duchów a strachów!

— Oho! — rzekł Yuz Jannowitz. - Dziadek, baczcie, zaraz nas tu dziadowską opowieścią uraczy!

— Niechże uraczy — ziewnął Dede Vargas. - Wszystko lepsze niż ta nuda!

— Saovine — powtórzył zasępiony Cyprian Fripp Młodszy. - Już pięć tygodni od Goworożca. A już dwa tygodnie, jak tu siedzimy. Dwa bite tygodnie! Saovine, ha!

— Noc dziwów — dziad oblizał łyżkę, palcem wybrał coś z dna miski i zjadł owo coś. - Noc strachów i czarów!

— A nie mówiłem? — wyszczerzył zęby Yuz Jannowitz.

— Będzie dziadowska gadka!

Dziad wyprostował się, podrapał i czknął.

— Wilia Saovme — zaczął z emfazą — ostatnia noc przed nastaniem listopadowego nowiu, jest to u elfów ostatnia noc starego roku. Gdy nowy dzień nastanie, to jest już u elfów rok nowy. Tedy jest u elfów zwyczaj, by w noc Saovine wszystkie ognie w domie i obejściu jedną szczapkę smolną podpalić, a resztę szczapki schować dobrze, aż do maja, i tąże samą ogień Belleteyn rozniecić, wtedy, mówią, będzie się wiodło a darzyło. Tak nie jeno elfy, nasi też niektórzy tak czynią. Żeby się od duchów złych uchronić…

— Duchów! — parsknął Yuz. - Słuchajcie jeno, co ten pierdoła gada!

— To noc Saovine! — oznajmił dziad przejętym głosem. - W taką noc duchy chodzą po ziemi! Duchy zmarłych pukają do okien, wpuśćcie nas, jęczą, wpuśćcie. Tedy im trzeba miodu dać a kaszy, a to wszystko wódką pokropić…

— Wódką to ja sobie samemu wolę gardło pokropić — zarechotał Rispat La Pointę. - A twoje duchy, stary, mogą mnie, o, tu pocałować.

— Oj, moiściewy, nie róbcie sobie z duchów żartów, posłyszeć gotowe, a mściwe są! Dziś wilia Saovine, noc strachów i czarów! Nadstawcie uszu, słyszycie, jak dookoła szuści coś i stuka? To umarli przychodzą z zaświatów, chcą wkraść się do domów, by ogrzać się przy ogniu i podjeść sobie suto. Tam, po ogołoconych rżyskach i bezlistnych lasach hula wicher i zamróz, biedne duchy ziębną, ciągną tedy ku domostwom, gdzie ogień i ciepło. Tedy nie zapomnieć wystawić im jadła w miseczce na próg, albo gdzie na gumno, bo jeśli tam zmory niczego nie najdą, po pómocku same do chałupy wejdą, by poszukać…

— O rety! — szepnęła głośno jedna ze służebnych dziewek i zaraz pisnęła, bo Fripp uszczypnął ją w tyłek.

— Niezła gadka! — powiedział. - Ale jeszcze jej do dobrej daleko! Nalejcie, gospodarzu, staremu kufel grzańca, może dobrą opowie! Dobrą opowieść o duchach, chłopcy, po tym poznacie, że dziewkom zasłuchanym możesz kuku zrobić, ani się spostrzegą!

Mężczyźni zarechotali, rozległy się piski obu dziewcząt, u których sprawdzano stopień zasłuchania. Dziad pociągał grzane piwo, siorbiąc głośno i bekając.

— Aby się tu nie uchlaj i nie uśnij! — ostrzegł groźnie Dede Vargas. - Darmo cię nie poim! Bajaj, śpiewaj, na dudach graj! Wesoło ma być!

Dziad otworzył gębę, w której pojedynczy ząb bielał niby słup milowy pośród ciemnego stepu.

— Toż to, moiściewy, Saovine! Jaka tu muzyka, jakie granie? Nie Iza! Muzyka Saovine to ten za oknem wicher! To wilkołaki wyją i wąpierze, mamuny zawodzą i jęczą, ghule zębami zgrzytają! Beann'shie skowyczy i krzyczy, a kto jej krzyk posłyszy, temu niezawodnie rychły zgon pisany. Wszelki zły duch opuszcza swe ukrycie, wiedźmy lecą na ostatni ich przed zimą zbór! Saovine jest noc strachów, dziwów a zwidów! W las nie chodzić, bo borowy zagryzie! Przez żalnik nie iść, bo umrzyk ucapi! W ogóle z chałupy lepiej nie wychodzić, a dla pewności w próg wbić nowy nóż żelazny, nad takim złe się przestąpić nie ośmieli. Babom zasię pilnie strzec dzieci, albowiem w noc Saovine może dziecko rusałka albo płaczka skraść, podłożyć obmierzłego odmieńca. A która baba brzemienna, niechajże lepiej nie wychodzi na dwór, bo może nocnica płód w łonie zauroczyć! Miast dzieciątka zrodzi się strzyga z żelaznymi zębami…

— O rety!

— Z żelaznymi zębami. Wpierw matce pierś obgryzie. Potem ręce obgryzie. Lico obgryzie… Uch, alem też zgłodniał…

— Naści kość, jest ci na niej jeszcze mięso. Więcej starym jeść niezdrowo, zatknąć się mogą i kopyrtnąć, ha, ha! A, niech tam, przynieś mu jeszcze piwa, dziewko. No, stary, gadaj nam o duchach jeszcze!

— Saovine, moiściewy, jest dla upiorów ostatnia noc, by sobie poswywolić. Później już zamróz siły im odbiera, schodzą więc do Otchłani, pod ziemię, skąd już całą zimę nosa nie wyściubią. Dlatego od Saovine aż do lutego, do święta Imbaelk, najlepszy jest czas na wyprawy do miejsc nawiedzonych, by skarbów tam szukać. Jeśli w ciepły czas, weźmy dla przykładu, przy wichtowym kurhanie gmerać, jak dwa a dwa cztery zbudzi się wicht, wyskoczy rozeźlony i gmeracza zji. A od Saovine do Imbaelk gmeraj a grzeb, ile sił starczy: wicht jak stary niedźwiedź mocno śpi.

— Ot, wydumał, stary piernik!

— Wżdy prawdę ja, moiściewy. Tak, tak. Czarodziejska jest noc Saovine, straszna, ale i zarazem najlepsza do wróżb i wieszczb wszelakich. W taką noc kabały warto stawiać i z kostek wróżyć, i z ręki, i z koguta białego, z cebuli, z sera, z króliczych bebechów, ze zgnitego nietopyrza…

— Tfu!

— Noc Saovine, noc strachów i upiorów… Lepiej po chałupach siedzieć. Całą rodziną… Przy ogniu…

— Całą rodziną — powtórzył Cyprian Fripp, szczerząc nagle drapieżnie zęby do kamratów. - Całą rodziną, miarkujecie? Wraz z tą, co się od tygodnia przed nami chytrze po jakichś komyszach kryje!

— Kowalówna! — domyślił się momentalnie Yuz Jannowitz. - Złotowłosa nadobnisia! Ty masz łeb, Fripp. Dzisiaj ją możem w chałupie przydybać! Co, chłopy? Naskoczymy na kowalową zagrodę?

— Uuuch, choćby zaraz — Dede Yargas przeciągnął się mocno. - Przed oczyma mam, powiadam wam, tę kowalównę przez wieś idącą, te cycuszki podskakujące, ten tyłeczek kręcący… Trza ją było już wtedy brać, nie czekać, ale Dacre Silifant, głupi służbista… No, ale nynie nie masz tu Silifanta, a kowalówna w chałupie! Czeka!

— Rozszczepiliśmy już w tej wsi sołtysa czekanem — skrzywił się Rispat. - Rozpruliśmy chama, co mu w sukurs szedł. Potrzeba nam więcej trupów? Kowal i syn jego chłopy są jak dęby. Strachem ich nie weźmiemy. Trza ich będzie…

— Pokaleczyć — dokończył spokojnie Fripp. - Tylko trochę pokaleczyć, więcej nic. Kończcie piwo, sposobim się i jedziem do wsi. Urządzimy sobie Saovine! Nadziejemy kożuchy włosem na wierzch, ryczeć będziemy i hałłakować, chamy pomyślą, że to diabły albo wichty!

— Weźmiemy kowalównę tu, na kwaterę, czy zabawimy się po naszemu, po gemmersku, u rodzinki na oczach?

— Jedno drugiego nie wyklucza — Fripp Młodszy wyjrzał w noc przez błony okna. - Ależ wiuga się zaczęła, psia mać! Aż się topole kłonią!

— O, ho, ho — powiedział znad kufla dziad. - To nie wiatr, moiściewy, nie wiuga to! To czarownice pędzą okrakiem na miotłach, niektóre zasię w moździerzach i stępach, ślady za sobą miotłami zamiatają. Nie wiada, gdy takowa człeku w lesie drogę przetnie i od tylca zachodzi, nie wiada, kiedy napadnie! A zęby ona, o, takie ma!