— Wasza Królewska Mość zniży się…
— Zniży, zniży. Dawaj pieniądze, Dijkstra. Mieć tysiąc i nie mieć tysiąca… — …to razem dwa tysiące. Wiem.
W odległym skrzydle Ensenady, w komnacie o znacznie mniejszych gabarytach, czarodziejka Sheala de Tancarville w skupieniu i z powagą wysłuchała relacji królowej Zuleyki.
— Doskonale — kiwnęła głową. - Doskonale, Wasza Królewska Wysokość.
— Zrobiłam wszystko tak, jak poleciłaś, pani Shealo.
— Dziękuję za to. I zapewniam raz jeszcze — działałyśmy w sprawie słusznej. Dla dobra kraju. I dynastii.
Królowa Zuleyka odchrząknęła, głos zmienił się jej lekko.
— A… A Tankred, pani Shealo?
— Dałam słowo — powiedziała zimno Sheala de Tancarville. - Dałam moje słowo, że za pomoc odwzajemnię się pomocą. Wasza Królewska Wysokość może spać spokojnie.
— Bardzo bym pragnęła — westchnęła Zuleyka. - Bardzo. Jeśli już jesteśmy przy snach… Król zaczyna coś podejrzewać. Te sny dziwią go, a król, gdy coś go dziwi, robi się podejrzliwy.
— Zaprzestanę zatem na czas jakiś zsyłać królowi sny — obiecała czarodziejka. - Wracając zaś do snu królowej, powtarzam, może on być spokojny. Królewicz Tankred rozstanie się ze złym towarzystwem. Nie będzie już bywał na zamku barona Surcratasse. Ani u pani de Lisemore. Ani u redańskiej ambasadorowej.
— Nie będzie już odwiedzał tych person? Nigdy?
— Persony, o których mowa — w ciemnych oczach Sheali de Tancaryille zapalił się dziwny błysk — nie odważą się już zapraszać i bałamucić królewicza Tankreda. Nie odważą się na to już nigdy. Będą bowiem świadome konsekwencji. Ręczę za to, co mówię. Ręczę też za to, że królewicz Tankred wznowi naukę i będzie pilnym uczniem, poważnym i statecznym młodzieńcem. Przestanie też uganiać się za spódniczkami. Straci zapał… do momentu, gdy przedstawimy mu Cirillę, księżniczkę Cintry.
— Ach, gdybym mogła w to uwierzyć — Zuleyka załamała ręce, wzniosła oczy. - Gdybym mogła w to uwierzyć!
— W potęgę magii — Sheala de Tancarville uśmiechnęła się, niespodziewanie nawet dla siebie — czasami trudno uwierzyć, Wasza Królewska Wysokość. I tak zresztą być powinno.
Filippa Eilhart poprawiła cieniutkie jak pajęczyna ramiączka przejrzystej nocnej koszuli, starła z dekoltu resztkę śladu szminki. Taka mądra kobieta, pomyślała z lekkim niesmakiem Sheala de Tancarville, a nie umie utrzymać hormonów na wodzy.
— Możemy rozmawiać?
Filippa otoczyła się sferą dyskrecji.
— Teraz tak.
— W Kovirze wszystko załatwione. Pozytywnie.
— Dziękuję. Dijkstra już odpłynął?
— Jeszcze nie.
— Dlaczego zwleka?
— Prowadzi długie konwersacje z Esteradem Thyssenem — skrzywiła wargi Sheala de Tancarville. - Dziwnie przypadli sobie do gustu, król i szpieg.
— Znasz te żarty o naszej pogodzie, Dijkstra? O tym, że w Kovirze są tylko dwie pory roku…
— Zima i sierpień. Znam.
— A wiesz, jak poznać, że w Kovirze już nastało lato?
— Nie. Jak?
— Deszcz robi się trochę cieplejszy.
— Ha, ha.
- Żarty żartami — rzekł poważnie Esterad Thyssen — ale te coraz to wcześniejsze i dłużej trwające zimy nieco mnie niepokoją. To było prorokowane. Czytałeś, jak mniemam, przepowiednię Itliny? Mówi się tam, że nadejdą dziesiątki lat nieustającego zimna. Niektórzy twierdzą, że to jakieś alegorie, ale ja trochę się obawiam. W Kovirze mieliśmy kiedyś cztery lata zimna, słoty i nieurodzaju. Gdyby nie potężny import żywności z Nilfgaardu, ludzie zaczęliby masowo umierać z głodu. Wyobrażasz to sobie?
— Szczerze mówiąc, nie.
— A ja tak. Oziębienie klimatu może nas wszystkich zagłodzić. Głód to wróg, z którym cholernie trudno walczyć.
Szpieg kiwnął głową, zamyślony.
— Dijkstra?
— Wasza Królewska Mość?
— Wewnątrz kraju masz już spokój?
— Nie bardzo. Ale staram się.
— Wiem, głośno o tym. Z tych, którzy zdradzili na Thanedd, żywy został tylko Vilgefortz.
— Po śmierci Yennefer, tak. Wiesz, królu, że Yennefer poniosła śmierć? Zginęła ostatniego dnia sierpnia, w zagadkowych okolicznościach, na osławionej Głębi Sedny, między Wyspami Skellige a przylądkiem Peixe de Mar.
— Yennefer z Vengerbergu — powiedział wolno Esterad — nie była zdrajczynią. Nie była wspólniczką Vilgefortza. Jeśli chcesz, dostarczę ci na to dowodów.
— Nie chcę — odparł po chwili milczenia Dykstra. - A może zechcę, ale nie teraz. Teraz wygodniejsza jest dla mnie jako zdrajczyni.
— Pojmuję. Nie ufaj czarodziejkom, Dijkstra. Filippie zwłaszcza.
— Nigdy jej nie ufałem. Ale musimy współpracować. Bez nas Redania pogrąży się w chaosie i zginie.
— To prawda. Ale jeśli mogę ci radzić, pofolguj nieco. Wiesz, o czym mówię. Szafoty i izby tortur w całym kraju, okrucieństwa popełniane na elfach… I ten straszny. fort, Drakenborg. Wiem, że robisz to z patriotyzmu. Ale budujesz sobie złą legendę. Jesteś w niej wilkolakiem, chłepcącym niewinną krew.
— Ktoś to musi robić.
— I na kimś musi się skrupić. Wiem, że starasz się być sprawiedliwy, ale przecież nie unikniesz pomyłek, bo nie da się ich uniknąć. Nie da się też pozostać czystym, babrając się we krwi. Wiem, żeś nigdy nie skrzywdził nikogo dla prywaty, ale kto w to uwierzy? Kto będzie chciał w to wierzyć? W dniu, gdy los się odwróci, przypiszą ci mordowanie niewinnych i czerpanie z tego korzyści. A kłamstwo lepi się do człowieka jak smoła.
— Wiem.
— Nie dadzą ci szansy na obronę. Takim jak ty nigdy nie daje się szansy. Oblepią cię smołą… później. Po fakcie. Strzeż się, Dijkstra.
— Strzegę się. Nie dostaną mnie.
— Dostali twego króla, Vizimira. Słyszałem, sztylet w bok aż po gardę…
— Króla łatwiej ugodzić niż szpiega. Mnie nie dostaną. Nigdy mnie nie dostaną.
— I nie powinni. A wiesz, dlaczego, Dijkstra? Bo na tym świecie musi być, kurwa, jakaś sprawiedliwość.
Przyszedł taki dzień, gdy przypomnieli sobie tę rozmowę. Obaj. Król i szpieg. Dijkstra przypomniał sobie słowa Esterada w Tretogorze, gdy nadsłuchiwał kroków morderców nadchodzących ze wszystkich stron, wszystkimi korytarzami zamku. Esterad przypomniał sobie słowa Dijkstry na reprezentacyjnych marmurowych schodach, wiodących z Ensenady do Wielkiego Kanału.
— Mógł walczyć — zamglone, niewidzące oczy Guiscarda Vermuellena patrzyły w otchłań wspomnień. - Zamachowców było tylko trzech, dziadek był silnym mężczyzną. Mógł walczyć, bronić się do chwili, gdy nadbiegłaby straż. Mógł też po prostu uciec. Ale była tam babka Zuleyka. Dziadek osłaniał i chronił Zuleykę, tylko Zuleykę, o siebie nie dbał. Gdy wreszcie przyszła pomoc, Zuleyka nie była nawet draśnięta. Esterad dostał ponad dwadzieścia pchnięć. Umarł po trzech godzinach, nie odzyskawszy przytomności.
— Czytałeś kiedy Dobrą Księgę, Dijkstra?
— Nie, Wasza Królewska Mość. Ale wiem, co tam jest napisane.
— Ja, Wyobraź sobie, wczoraj otworzyłem na chybił trafił. I trafiłem na takie zdanie: Na drodze do wieczności każdy stąpać będzie po swych własnych schodach, niosąc swoje własne brzemię. Co o tym myślisz?
— Czas na mnie, królu Esteradzie. Pora nieść własne brzemię.
— Bywaj w zdrowiu, szpiegu.
— Bywaj w zdrowiu, królu.