Изменить стиль страницы

— Wyłazić! - Rumaki rycerzy ryły podkowami ziemię wokół wozu. - Rzucić broń i wyłazić!

— Będziemy wisieć — mruknęła Milva. Mogła mieć rację.

— Ha, opryszki! — zaryczał brzękliwie jeden z rycerzy, noszący na tarczy czarną byczą głowę na srebrnym polu.

— Ha, łajdacy! Na honor, będziecie wisieć!

— Na honor! — zapiał młodzieńczym głosem drugi, z tarczą jednolicie błękitną. - Na miejscu ich rozsiekajmy!

— Hola, hola! Stać!

Z mgły wyłonił się na Bucefale Rycerz Szachownicy. Udało mu się wreszcie podnieść wykrzywioną zasłonę hełmu, spod której wyglądały teraz bujne płowe wąsy.

— Uwolnijcie ich co żywo! — zawołał. - To nie są grasanci, lecz prawi i uczciwi ludzie. Niewiasta mężnie stawała w obronie pielgrzymów. A ten kawaler to dobry rycerz!

— Dobry rycerz? — Bycza Głowa podniósł zasłonę hełmu, przyjrzał się Geraltowi nader niedowierzająco. - Na honor! Nie może to być!

— Na honor! — Rycerz Szachownicy walnął się w napierśnik pancerną pięścią. - Może to być, parol daję! Mężny ten kawaler życie mi zratował w opresji, gdym przez hultajów na ziemię był zwalon. Zwie się Geralt z Rivii.

— Herbu?

— Nie wolno mi wyjawiać — burknął Wiedźmin — ni prawdziwego imienia, ni klejnotu. Uczyniłem ślub rycerski. Jestem błędny Geralt.

— Ooo! — wrzasnął nagle znajomy bezczelny głos. - Popatrzcie, co też kot przyniósł! Ha, mówiłam ci, ciotka, że Wiedźmin przybędzie nam w sukurs!

— I w samą porę! - krzyknął nadchodzący z Angouleme i grupką przestraszonych pielgrzymów Jaskier, niosący lutnię i swój nieodłączny tubus. - Ni o sekundę za wcześnie. Masz dobre wyczucie dramatyzmu, Geralt. Powinieneś pisać sztuki dla teatrów!

Zamilkł nagle. Bycza Głowa pochylił się w siodle, oczy mu zabłysły.

— Wicehrabia Julian?

— Baron de Peyrac-Peyran?

Zza dębów wyłoniło się następnych dwóch rycerzy. Jeden, w gamczkowym hełmie ozdobionym wielce udatną podobizną białego łabędzia z rozłożonymi skrzydłami, prowadził na arkanie dwóch jeńców. Drugi rycerz, błędny, ale praktyczny, przygotowywał stryczki i wypatrywał dobrej gałęzi.

— Ani Słowik — Angouleme zauważyła spojrzenie wiedźmina — ani Schirru. Szkoda.

— Szkoda — przyznał Geralt. - Ale spróbujemy naprawić. Panie rycerzu…

Ale Bycza Głowa — czy raczej baron de Peyrac-Peyran — nie zwracał na niego uwagi. Widział, zdawałoby się, tylko Jaskra.

— Na honor — powiedział przeciągle. - Nie myli mnie wzrok! To pan wicehrabia Julian we własnej osobie. Ha! Ucieszy się księżna pani!

— Kto to jest wicehrabia Julian? — zaciekawił się Wiedźmin.

— To ja jestem — powiedział półgębkiem Jaskier. - Nie mieszaj się do tego, Geralt.

— Ucieszy się pani Anarietta — powtórzył baron de Peyrac-Peyran. - Ha, na honor! Zabieramy was wszystkich do zamku Beauclair. Tylko bez wymówek, wicehrabio, żadnym wymówkom ucha nie dam!

— Część grasantów zbiegła — Geralt pozwolił sobie na dość zimny ton. - Najpierw proponuję ich wyłapać. Potem pomyślimy, co robić z tak interesująco zaczętym dniem. Co wy na to, panie baronie?

— Na honor — rzekł Bycza Głowa — nie będzie z tego nic. Pościg jest niemożliwy. Przestępcy zbiegli za strumień, a nam za strumień nogą nawet stąpnąć nie lza, nawet skrawkiem kopyta. Tamta część Lasu Myrkyid jest nietykalnym sanktuarium, a to w myśl kompaktatów zawartych z druidami przez łaskawie panującą nad Toussaint jej miłość księżnę Annę Henriettę…

— Zbójcy tam uciekli, cholera! — przerwał Geralt, robiąc się wściekły. - Będą w tym nietykalnym sanktuarium mordować! A wy mi tu o jakichś kompaktatach…

— Daliśmy słowo rycerskie! — baronowi de Peyrac-Peyran, jak się okazywało, bardziej przystawałaby w tarczy barania, niż bycza głowa. - Nie wolno! Kompaktaty! Ani krokiem na druidzki teren!

— Komu nie wolno, temu nie wolno — parsknęła Angouleme, ciągnąc za frezie dwa zbójeckie konie. - Porzuć te puste gadki, wiedźminie. Jedziemy. Ja mam wciąż nie zamknięte rachunki ze Słowikiem, ty, jak mniemam, chciałbyś jeszcze pogawędzić z półelfem!

— Ja z wami — powiedziała Milva. - Zaraz sobie jakąś kobyłę wyszukam.

— Ja też — wybąkał Jaskier. - Ja też z wami…

— O, co to, to nie! — zawołał byczogłowy baron. - Na honor, pań wicehrabia Julian pojedzie z nami do zamku Beauclair. Księżna nie wybaczyłaby nam, gdybyśmy go spotkawszy nie przywiedli. Was nie zatrzymuję, wolniście w swych planach i zamysłach. Jako kompanionów wicehrabiego Juliana jej łaskawość pani Anarietta z chęcią podjęłaby was godnie i ugościła na zamku, ale cóż, jeśli gardzicie jej gościną…

— Nie gardzimy — przerwał Geralt, groźnym spojrzeniem mitygując Angouleme, która za plecami barona wykonywała zgiętym łokciem różne paskudne i obelżywe gesty. - Dalecy jesteśmy od tego, by gardzić. Nie omieszkamy pokłonić się księżnej i złożyć jej należny hołd. Pierwej jednak załatwimy to, co mamy do załatwienia. My też daliśmy słowo, można powiedzieć, że też zawarliśmy kompaktaty. Gdy się z nich wywiążemy, niezwłocznie skierujemy się do zamku Beauclair. Przybędziemy tam niezawodnie.

— Choćby tylko po to — dodał znacząco i z naciskiem — by dopilnować, by żadna ujma i dyshonor nie spotkały tam naszego druha Jaskra. To znaczy, tfu, Juliana.

— Na honor! — zaśmiał się nagłe baron. - Żadna ujma ni dyshonor nie spotkają wicehrabiego Juliana, parol na to dać gotowym! Bom przepomniał wam powiedzieć, wicehrabio, że książęciu Rajmundowi zmarło się dwa lata temu na apopleksję.

— Ha, ha! — zawołał Jaskier, promieniejąc gwałtownie. - Książę kipnął! A to dopiero wspaniała i radosna nowina! To znaczy, chciałem rzec, smutek i żal, szkoda i strata… Niech mu ziemia lekką będzie… Jeśli jednak tak jest, to jedźmy do Beauclair co żywiej, panowie rycerze! Geralt, Milva, Angouleme, do zobaczenia na zamku!

*****

Przebrodzili strumień, wpędzili konie w las, między rozłożyste dęby, w sięgające strzemion paprocie. Milva bez trudu znalazła trop uciekającej szajki. Pojechali tak szybko, jak było można — Geralt obawiał się o druidów. Bał się, że niedobitki bandy, poczuwszy się bezpieczne, zechcą wywrzeć na druidach zemstę za pogrom doznany od błędnych rycerzy z Toussaint.

— A to się Jaskrowi trafiło — powiedziała nagle Angouleme. - Gdy nas Słowikowi obiegli w tej chałupie, wyznał mi, przed czym miał w Toussaint stracha.

— Domyślałem się — odrzekł Wiedźmin. - Nie wiedziałem tylko, że tak wysoko wycelował. Księżna pani, ho, ho!

— To było ładnych parę lat temu. A książę Rajmund, ten, który wykitował, poprzysiągł podobno, że wyrwie poecie serce, każe je upiec, poda niewiernej księżnej na wieczerzę i zmusi, by zjadła. Ma Jaskier szczęście, że nie wpadł księciu w łapy, gdy jeszcze żył. My też mamy szczęście…

— To się dopiero pokaże.

— Jaskier twierdzi, że owa księżna Anarietta kocha go do szaleństwa.

— Jaskier zawsze tak twierdzi.

— Zawrzyjcie gęby! — warknęła Milva, ściągając wodze i sięgając po łuk.

Klucząc od dębu do dębu pędził w ich stronę zbójca, bez czapki, bez broni, na oślep. Biegł, przewracał się, wstawał, biegł znowu. I krzyczał. Cienko, przeraźliwie, okropnie.

— Co jest? — zdziwiła się Angouleme.

Milva w milczeniu napięła łuk. Nie strzelała, czekała, aż zbójca się przybliży, a ów pędził wprost na nich, jakby nie ich widział. Przebiegł między koniem wiedźmina i koniem Angouleme. Widzieli jego twarz, białą jak twaróg i wykrzywioną zgrozą, widzieli wybałuszone oczy.

— Ki diabeł? - powtórzyła Angouleme.

Milva otrząsnęła się ze zdumienia, odwróciła w siodle i posłała uciekającemu strzałę w krzyże. Zbój zaryczał i runął w paprocie.

Ziemia zatrzęsła się. Tak, że z pobliskiego dębu posypały się żołędzie.

— Ciekawe — powiedziała Angouleme — przed czym on tak wiał…

Ziemia zatrzęsła się znowu. Zaszeleściły krzaki, zatrzeszczały łamane gałęzie.

— Co to jest? — wyjąkała Milva, stając w strzemionach.

— Co to jest, wiedźminie?