Czarodziejka wyskubała z rękawa ostatni rzep. Zaraz o coś zapyta, pomyślała Ciri, słyszę, jak myśli. Znowu zapyta o coś, czego nie pamiętam. Albo o coś, czego nie chcę pamiętać. Nie, to nie ma sensu. Nie odpowiem. Tamto to przeszłość, do przeszłości nie ma powrotu. Sama kiedyś tak powiedziała…

— Opowiedz mi o twoich rodzicach, Ciri.

— Nie pamiętam ich, pani Yennefer…

— Przypomnij sobie. Proszę cię o to.

— Taty naprawdę nie pamiętam… — powiedziała cicho, ulegając rozkazowi. - Tylko… Prawie wcale. Mamę… Mamę tak. Miała długie włosy, o, takie… I zawsze była smutna… Pamiętam… Nie, niczego nie pamiętam…

— Przypomnij sobie, proszę.

— Nie pamiętam!

— Spójrz na moją gwiazdę.

Wrzeszczały mewy pikujące w dół, między łodzie rybaków, gdzie łapały odpadki i wyrzucany ze skrzyń rybi drobiazg. Wiatr lekko łopotał opuszczonymi żaglami drakkarów, nad przystanią snuł się dławiony mżawką dym. Do portu wpływały triremy z Cintry, lśniły złote lwy na błękitnych proporcach. Wuj Crach, który stał obok i trzymał na jej ramieniu dłoń wielką jak niedźwiedzia łapa, uklęknął nagle na jedno kolano. Ustawieni w szeregi wojownicy rytmicznie uderzali mieczami o tarcze.

Po pomoście szła ku nim królowa Calanthe. Jej babka. Ta, którą na Wyspach Skellige nazywano oficjalnie Ard Rhena, Najwyższa Królowa. Ale wuj Crach an Craite, Jarl Skellige, wciąż klęcząc z opuszczoną głową, powitał Lwicę z Cintry tytułem mniej oficjalnym, ale uznawanym przez wyspiarzy za pełniejszy czci.

— Bądź pozdrowiona, Modron.

— Księżniczko — powiedziała Calanthe głosem zimnym i władczym, w ogóle nie patrząc na jarla. - Chodź do mnie. Chodź tu do mnie, Ciri.

Dłoń babki była silna i twarda jak dłoń mężczyzny, pierścienie na niej lodowato zimne.

— Gdzie Eist?

— Król… — zająknął się Crach. - Jest na morzu, Modron. Szuka szczątków… I ciał. Od wczoraj…

— Dlaczego im na to zezwolił? - krzyknęła królowa. - Jak mógł do tego dopuścić? Jak ty mogłeś do tego dopuścić, Crach? Jesteś jarlem Skellige! Żaden drakkar nie ma prawa wyjść w morze bez twojego zezwolenia! Dlaczego zezwoliłeś, Crach?

Wuj jeszcze niżej opuścił rudą głowę.

— Konie! — powiedziała Calanthe. - Jedziemy do fortu. A jutro o świcie odpływam. Zabieram księżniczkę do Cintry. Nigdy nie pozwolę jej tu wrócić. A ty… Ty masz wobec mnie cholerny dług, Crach. Kiedyś zażądam, byś go spłacił.

— Wiem, Modron.

— Jeśli ja nie zdołam się upomnieć, zrobi to ona — Calanthe spojrzała na Ciri. - Jej spłacisz twój dług, jarlu. Wiesz, w jaki sposób.

Crach an Craite wstał, wyprostował się, rysy jego ogorzałej twarzy stwardniały. Szybkim ruchem wyciągnął z pochwy pozbawiony ozdób, prosty stalowy miecz, obnażył lewe przedramię, poznaczone zgrubiałymi białymi szramami.

— Bez teatralnych gestów — parsknęła królowa. - Oszczędzaj krew. Powiedziałam: kiedyś. Pamiętaj!

— Aen me Glaeddyv, zvaere a'Bloedgeas, Ard Rhena, Lionors aep Xintra! — Crach an Craite, Jarl Wysp Skellige, uniósł ręce, potrząsnął mieczem. Wojownicy ryknęli ochryple, walnęli bronią o tarcze.

— Przysięgę przyjęłam. Prowadź do fortu, jarlu. Ciri pamiętała powrót króla Eista, jego skamieniałą, pobladłą twarz. I milczenie królowej. Pamiętała ponurą, straszną ucztę, na której dzikie, brodate morskie wilki ze Skellige powoli upijały się wśród przerażającej ciszy. Pamiętała szepty. Geas Muire… Geas Muire!

Pamiętała strugi ciemnego piwa wylewanego na posadzkę, rogi roztrzaskiwane o kamienne ściany halli w wybuchach rozpaczliwego, bezsilnego, bezsensownego gniewu. Geas Muire! Pavetta!

Pavetta, królewna Cintry, i jej mąż, książę Duny. Rodzice Ciri. Przepadli. Zginęli. Zabiło ich Geas Muire, Przekleństwo Morza. Pochłonął ich sztorm, którego nikt nie przewidział. Sztorm, którego miało nie być…

Ciri odwróciła głowę, by Yennefer nie dostrzegła łez wypełniających jej oczy. Po co to wszystko, pomyślała. Po co te pytania, te wspomnienia? Do przeszłości nie ma powrotu. Nie mam już nikogo z nich. Ani taty, ani mamy, ani babki, tej, która była Ard Rheną, Lwicą z Cintry. Wuj Crach an Craite też pewnie zginął. Nie mam już nikogo i jestem kimś innym. Nie ma powrotu…

Czarodziejka milczała, zamyślona.

— Czy wtedy zaczęły się twoje sny? — spytała nagle.

— Nie — zastanowiła się Ciri. - Nie, nie wtedy. Dopiero później.

— Kiedy?

Dziewczynka zmarszczyła nos.

— Latem… Poprzednim… Bo następnego lata była już wojna…

— Aha. To znaczy, że sny zaczęły się po spotkaniu z Geraltem w Brokilonie?

Kiwnęła głową. Nie odpowiem na następne pytanie, postanowiła. Ale Yennefer nie zadała pytania. Wstała szybko, spojrzała na słońce.

— No, dość tego siedzenia, brzydulko. Robi się późno. Szukamy dalej. Ręka luźno przed siebie, nie naprężaj palców. Naprzód.

— Dokąd mam iść? W którą stronę?

— To obojętne.

- Żyły są wszędzie?

— Prawie. Nauczysz się, jak je wykrywać, znajdować w terenie, rozpoznawać takie punkty. Znaczą je uschłe drzewa, skarlałe roślinki, miejsca omijane przez wszystkie zwierzęta. Oprócz kotów.

— Kotów?

— Koty lubią spać i odpoczywać na intersekcjach. Wiele krąży opowieści o magicznych zwierzętach, ale tak naprawdę kot, oprócz smoka, jest jedynym stworzeniem umiejącym chłonąć moc. Nikt nie wie, po co kot ją chłonie i jak wykorzystuje… Co się stało?

— Oooo… Tam, w tamtym kierunku! Chyba coś tam jest! Za tamtym drzewem!

— Ciri, nie fantazjuj. Intersekcje wyczuwa się, stojąc nad nimi… Hmmm… Ciekawe. Powiedziałabym, niezwykłe. Naprawdę wyczuwasz ciąg?

— Naprawdę!

— Chodźmy więc. Ciekawe, ciekawe… No, lokalizuj. Pokaż gdzie.

— Tu! W tym miejscu!

— Brawo. Znakomicie. Czujesz lekkie skurcze palca serdecznego? Widzisz, jak wygina się w dół? Zapamiętaj, to jest sygnał.

— Czy mogę zaczerpnąć?

— Zaczekaj, sprawdzę.

— Pani Yennefer? Jak to jest, z tym czerpaniem? Jeśli nabiorę w siebie mocy, to jej przecież może zabraknąć tam, w dole. Czy tak wolno? Matka Nenneke uczyła nas, że niczego nie wolno zabierać ot tak, dla kaprysu. Nawet wiśni należy zostawić na drzewach, dla ptaków i żeby po prostu opadły.

Yennefer objęła ją, lekko pocałowała we włosy na skroni.

— Chciałabym — mruknęła — żeby to, co powiedziałaś, usłyszeli inni. Vilgefortz, Francesca, Terranova… Ci, którzy uważają, że mają do mocy wyłączne prawa i mogą z niej korzystać bez ograniczeń. Chciałabym, żeby posłuchali małej mądrej brzydulki ze świątyni Melitele. Nie obawiaj się, Ciri. Dobrze, że o tym myślisz, ale wierz mi, mocy jest dość. Nie zabraknie jej. To tak, jakbyś w wielkim sadzie zerwała jedną jedyną wisienkę.

— Czy już mogę czerpać?

— Zaczekaj. Oho, to diabelnie silne gniazdo. Potężnie tętni! Uważaj, brzydulko. Czerp ostrożnie i bardzo, bardzo powoli.

— Ja się nie boję! Pah-pah! Ja jestem Wiedźminką! Ha! Czuję ją! Czuję… Oooooch! Pani… Ye… nnnne… feeeeeer…

— Cholera! Ostrzegałam! Mówiłam! Głowa do góry! Do góry, mówię! Masz, przyłóż to do nosa, bo cała zachlapiesz się krwią! Spokojnie, spokojnie, malutka, tylko mi nie mdlej. Jestem przy tobie. Jestem przy tobie… córeczko. Trzymaj chustkę. Zaraz wyczaruję lód…

*****

O te trochę krwi z nosa była wielka awantura. Yennefer i Nenneke nie rozmawiały ze sobą przez tydzień.

Przez tydzień Ciri leniuchowała, czytała księgi i nudziła się, bo czarodziejka zawiesiła naukę. Dziewczynka nie widywała jej całymi dniami — Yennefer przepadała gdzieś o świcie, wracała wieczorem, patrzyła na nią dziwnie i była dziwnie małomówna.

Po tygodniu Ciri miała dość. Wieczorem, gdy czarodziejka wróciła, podeszła do niej bez słowa, przytuliła się mocno.

Yennefer milczała. Bardzo długo. Nie musiała mówić. Jej palce, zaciśnięte na ramionach dziewczynki, mówiły za nią.