Błysnęło. Zagrzmiało.

— Mów! Rozkazuję ci!

Krew. Usta Yennefer, pocięte i rozbite, poruszają się bezgłośnie, broczą krwią. Białe skaty migają w galopie. Koń rży. Skok. Przepaść, otchłań. Krzyk. Lot, nie kończący się lot. Otchłań…

W głębi otchłani dym. Schody prowadzące w dół. Va'esse deireadh aep eigean.. "Coś się kończy… Co? Elanie blath, Feainnewedd… Dziecko Starszej Krwi? Głos Yennefer wydaje się dobiegać z daleka, jest głuchy, budzi echa wśród ociekających wilgocią kamiennych ścian. Elaine blath…

— Mów!

Fiołkowe oczy błyszczą, palą się w wychudłej, skurczonej, poczerniałej od męki twarzy, przysłoniętej burzą zmierzwionych, brudnych czarnych włosów. Ciemność. Wilgoć. Smród. Przeraźliwe zimno kamiennych ścian. Zimno żelaza na przegubach rąk, na kostkach nóg…

Otchłań. Dym. Schody prowadzące w dół. Schody, którymi trzeba zejść. Trzeba, bo… Bo coś się kończy. Bo nadchodzi Tedd Deireadh, Czas Końca, Czas Wilczej Zamieci. Czas Białego Zimna i Białego Światła…

Lwiątko musi umrzeć! Racja stanu!

Idziemy, mówi Geralt. Schodami w dół. Musimy. Tak trzeba. Innej drogi nie ma. Tylko schody. W dół! Jego usta nie poruszają się. Są sine. Krew, wszędzie krew… Całe schody we krwi… Byle się nie pośliznąć… Bo wiedźmin potyka się tylko raz… Błysk klingi. Krzyk. Śmierć. W dół. Schodami w dół.

Dym. Ogień. Wściekły galop, łomot kopyt. Dookoła pożar. Trzymaj się! Trzymaj się, Lwiątko z Cintry!

Czarny koń rży, staje dęba. Trzymaj się!

Czarny koń tańczy. W szczelinie hełmu ozdobionego skrzydłami drapieżnego ptaka błyszczą i płoną bezlitosne oczy.

Szeroki miecz, odbijając blask pożaru, spada ze świstem. Unik, Ciri! Zwód! Piruet, parada! Unik! Unik! Za wolnooooo!!!

Uderzenie oślepia błyskiem oczy, wstrząsa całym ciałem, ból paraliżuje na moment, otępia, znieczula, a potem wybucha nagle z potworną siłą, wpija się w policzek okrutnymi ostrymi kłami, targa, przenika na wskroś, promieniuje na szyję, na kark, na pierś, na płuca…

— Ciri!

Czuła na plecach i tyle głowy chropawy, nieprzyjemnie nieruchomy chłód kamienia. Nie pamiętała, kiedy usiadła. Yennefer klęczała obok. Delikatnie, lecz zdecydowanie rozprostowała jej palce, oderwała dłoń od policzka. Policzek tętnił, pulsował bólem.

— Mamo… — jęknęła Ciri. - Mamo… Jak boli! Mamusiu…

Czarodziejka dotknęła jej twarzy. Rękę miała zimną jak lód. Ból ustał momentalnie.

— Widziałam… — szepnęła dziewczynka, zamykając oczy. - To, co w snach… Czarnego rycerza… Geralta… I jeszcze… Ciebie… Widziałam ciebie, pani Yennefer!

— Wiem.

— Widziałam cię… Widziałam, jak…

— Już nigdy więcej. Nigdy nie będziesz już tego widzieć. Nigdy nie będziesz już o tym śnić. Dam ci siłę, która odepchnie od ciebie te koszmary. Po to cię tu przyprowadziłam, Ciri, by ci tę siłę pokazać. Od jutra zacznę ci ją dawać.

Nastąpiły trudne, pracowite dni, dni wytężonej nauki, wyczerpującej pracy. Yennefer była stanowcza, wymagająca, często surowa, niekiedy władczo groźna. Ale nudna nie była nigdy. Dawniej Ciri z trudem powstrzymywała opadanie powiek w szkółce świątynnej, a zdarzało się jej i zadrzemać podczas lekcji, uśpionej monotonnym, łagodnym głosem Nenneke, Ioli Pierwszej, Zarzyczki lub innych kapłanek-nauczycielek. Z Yennefer to było niemożliwe. I nie tylko ze względu na tembr głosu czarodziejki, na używane przez nią krótkie, ostro akcentowane zdania. Najważniejsza była treść nauki. Nauki o magii. Nauki fascynującej, podniecającej, pochłaniającej.

Większość dnia Ciri spędzała z Yennefer. Wracała do dormitorium późną nocą, padała na łóżko jak kłoda, zasypiała natychmiast. Adeptki narzekały, że strasznie chrapie, próbowały ją budzić. Bezskutecznie.

Ciri spała twardo.

Bez snów.

*****

— O bogowie — Yennefer westchnęła z rezygnacją, oburącz rozburzyła czarne loki, opuściła głowę. - Przecież to takie proste! Jeżeli nie potrafisz opanować tego gestu, to co będzie z trudniejszymi?

Ciri odwróciła się, zaburczała, fuknęła, roztarła zesztywniałą dłoń. Czarodziejka westchnęła ponownie.

— Spójrz jeszcze raz na rycinę, zobacz, jak powinny być rozstawione palce. Zwróć uwagę na objaśniające strzałki i runy określające gest, jaki należy wykonać.

— Patrzyłam już na ten rysunek tysiąc razy! Runy rozumiem! Vort, caelme. Ys, veloe. Od siebie, wolno. W dół, szybko. Dłoń… o, tak?

— A mały palec?

— Nie da się go tak ustawić, nie zginając jednocześnie serdecznego!

— Daj mi rękę.

— Auuu!

— Ciszej, Ciri, bo Nenneke znów tu przybiegnie, myśląc, że obdzieram cię żywcem ze skóry albo smażę w oleju. Nie zmieniaj układu palców. A teraz wykonaj gest. Obrót, obrót nadgarstkiem! Dobrze. Teraz strzepnij dłonią, rozluźnij palce. I powtórz. No, nie! Czy wiesz, co zrobiłaś? Gdybyś w ten sposób rzuciła prawdziwe zaklęcie, przez miesiąc nosiłabyś rękę w łupkach! Czy ty masz dłonie z drewna?

— Mam rękę ćwiczoną do miecza! To przez to!

— Bzdura. Geralt całe życie machał mieczem, a palce ma zręczne i… hmmm… bardzo delikatne. Dalej, brzydulko, spróbuj jeszcze raz. No widzisz? Wystarczy chcieć. Wystarczy się postarać. Jeszcze raz. Dobrze. Strzepnij dłonią. I jeszcze raz. Dobrze. Zmęczyłaś się?

— Trochę…

— Pozwól, rozmasuję ci dłoń i przedramię. Ciri, dlaczego nie używasz maści, którą ci dałam? Łapki masz chropawe jak kormoran… A to co jest? Ślad po pierścionku, tak? Czy mi się zdaje, ale chyba zabroniłam ci nosić biżuterii?

— Ale ja ten pierścionek wygrałam od Myrrhy w baczka! I nosiłam go tylko pół dnia…

— O pół dnia za długo. Nie noś go więcej, proszę.

— Nie rozumiem, dlaczego nie wolno mi…

— Nie musisz rozumieć — ucięła czarodziejka, ale w jej głosie nie było gniewu. - Proszę, byś nie nosiła żadnych ozdób tego typu. Chcesz, to wepnij sobie kwiat we włosy. Upleć wianek. Ale żadnego metalu, żadnego kryształu, żadnego kamyka. To ważne, Ciri. Gdy przyjdzie czas, wyjaśnię ci dlaczego. Na razie zaufaj mi i zastosuj się do mojej prośby.

— Ty nosisz twoją gwiazdę, kolczyki i pierścienie! A mnie nie wolno? Czy to dlatego, że jestem… dziewicą?

— Brzydulko — Yennefer uśmiechnęła się, pogłaskała ją po głowie. - Czy ty masz obsesję na tym punkcie? Tłumaczyłam ci już, to nie ma żadnego znaczenia, jesteś czy nie jesteś. Żadnego. Jutro umyj włosy, bo już czas, widzę.

— Pani Yennefer?

— Słucham.

— Czy mogę… W ramach tej szczerości, którą mi obiecywałaś… Czy mogę cię o coś zapytać?

— Możesz. Ale, na bogów, byle nie o dziewictwo, proszę. Ciri przygryzła wargę i milczała długo.

— Trudno — westchnęła Yennefer. - Niech będzie. Pytaj.

— Bo widzisz… — Ciri zarumieniła się, oblizała wargi. - Dziewczęta w dormitorium ciągle plotkują i opowiadają różne historie… O święcie Belleteyn i inne takie… A na mnie mówią, że smarkata jestem i że jestem dziecko, bo już czas… Pani Yennefer, jak to naprawdę jest? Jak poznać, że już nadszedł czas…

— … by móc pójść z mężczyzną do łóżka?

Ciri oblała się rumieńcem. Milczała chwilę, potem uniosła oczy i kiwnęła głową.

— To łatwo stwierdzić — powiedziała swobodnie Yennefer. - Jeżeli zaczynasz się nad tym zastanawiać, to znak, że ten czas już nadszedł.

— A ja wcale nie chcę!

— To nie jest obowiązkowe. Nie chcesz, nie idziesz.

— Aha — Ciri znów przygryzła wargę. - A ten… No… Mężczyzna… Jak poznać, że to ten właściwy, z którym….

— … można pójść do łóżka?

— Mhm.

— Jeżeli w ogóle ma się wybór — czarodziejka skrzywiła wargi w uśmiechu — a nie ma się dużej wprawy, w pierwszej kolejności ocenia się nie mężczyznę, ale łóżko.

Szmaragdowe oczy Ciri nabrały kształtu i rozmiaru spodków.

— Jak to… łóżko?

— Właśnie tak. Tych, którzy łóżek w ogóle nie mają, eliminujesz z miejsca. Spośród pozostałych eliminujesz posiadaczy łóżek brudnych i niechlujnych. A gdy pozostaną już tylko tacy, którzy mają łóżka czyste i schludne, wybierasz tego, który najbardziej ci się podoba. Niestety, sposób nie jest stuprocentowo pewny. Można się cholernie pomylić.