- Żartujesz?

— Nie. Nie żartuję. Ciri, od jutra będziesz spać tu, ze mną. Przenieś tu twoje rzeczy. W dormitorium adeptek, jak słyszę, marnuje się na paplaninę za dużo czasu, który winien być przeznaczony na odpoczynek i sen.

*****

Po opanowaniu podstawowych układów dłoni, ruchów i gestów Ciri zaczęła się uczyć zaklęć i ich formuł. Formuły były łatwiejsze. Zapisane w Starszej Mowie, którą dziewczynka posługiwała się perfekcyjnie, łatwo zapadały w pamięć. Z konieczną przy ich wypowiadaniu, niekiedy dość skomplikowaną intonacją również nie miała problemów. Yennefer była wyraźnie zadowolona, z dnia na dzień robiła się coraz milsza i sympatyczniejsza. Coraz częściej, robiąc przerwy w nauce, obie plotkowały o byle czym, żartowały, obie nawet zaczęły znajdować rozrywkę w delikatnym podkpiwaniu z Nenneke, która często "wizytowała" wykłady i ćwiczenia, zjeżona i napuszona jak kwoka, gotowa brać Ciri pod opiekuńcze skrzydła, bronić i ratować przed wyimaginowaną surowością czarodziejki i "nieludzkimi torturami" edukacji.

Posłuszna poleceniu, Ciri przeprowadziła się do komnaty Yennefer. Teraz były już razem nie tylko w dzień, ale i w nocy. Niekiedy nauka również odbywała się nocą — niektórych gestów, formuł i zaklęć nie wolno było używać w świetle dnia.

Czarodziejka, zadowolona z postępów dziewczynki, zwolniła tempo edukacji. Miały więcej wolnego czasu. Wieczory spędzały na czytaniu ksiąg, razem lub oddzielnie. Ciri przebrnęła przez Dialogi o naturze magii Stammelforda, Mocarstwa żywiołów Giambattisty, przez Magię naturalną Richerta i Moncka. Wertowała też — bo przeczytać ich w całości nie zdołała — takie dzieła, jak świat niewidzialny Jana Bekkera czy Tajemnica tajemnic Agnes z Glanville. Zaglądała do pradawnego pożółkłego Kodeksu z Mirthe i do Ard Aercane, a nawet do słynnej, strasznej Dhu Dwimmermorc, pełnej budzących grozę grawiur.

Sięgała też po inne, nie dotyczące magii książki. Czytywała Historię świata i Traktat o życiu. Nie omijała i lżejszych pozycji ze świątynnej biblioteki. Z wypiekami na twarzy pochłonęła Igraszki markiza La Creahme i Królewskiej damy Anny Tiller. Czytała Niedole miłowania i Czas księżyca, zbiory poezji słynnego trubadura Jaskra. Popłakała się przy subtelnych, tchnących tajemnicą balladach Essi Daven, zebranych w małym, ślicznie oprawionym tomiku, noszącym tytuł Błękitna perła.

Często korzystała z przywileju i zadawała pytania. I otrzymywała odpowiedzi. Coraz częściej przychodziło jej jednak stawać się samej adresatką pytań. Yennefer początkowo zdawały się w ogóle nie interesować jej losy, ani dzieciństwo w Cintrze, ani późniejsze, wojenne wydarzenia. Ale potem pytania stawały się coraz konkretniejsze. Ciri musiała odpowiadać — czyniła to bardzo niechętnie, bo każde pytanie czarodziejki otwierało w jej pamięci drzwi, których obiecała sobie nigdy nie otwierać, które pragnęła pozostawić zamkniętymi raz na zawsze. Od czasu spotkania z Geraltem w Sodden uważała, że rozpoczęła "inne życie", że tamto, w Cintrze, zostało ostatecznie i nieodwołalnie wymazane. Wiedźmini w Kaer Morhen nigdy o nic nie pytali, a przed przyjazdem do świątyni Geralt wręcz wymógł na niej, by słowem nie zdradziła przed nikim, kim była. Nenneke, która oczywiście wiedziała o wszystkim, zadbała o to, by dla innych kapłanek i adeptek Ciri była najzwyklejszą w świecie nieślubną córką rycerza i wieśniaczki, dzieckiem, dla którego nie było miejsca ani w kasztelu ojca, ani w matczynej chałupinie. Połowa adeptek w świątyni Melitele była właśnie takimi dziećmi.

A Yennefer też znała tajemnicę. Była tą, której "można zaufać". Yennefer pytała. O tamto. O Cintrę.

— Jak wydostałaś się z miasta, Ciri? W jaki sposób udało ci się wymknąć Nilfgaardczykom?

Tego Ciri nie pamiętała. Wszystko urywało się, gubiło w mroku i dymie. Przypominała sobie oblężenie, pożegnanie z królową Calanthe, jej babką, pamiętała baronów i rycerzy, przemocą odciągających ją od łoża, na którym spoczywała ranna, umierająca Lwica z Cintry. Pamiętała szaleńczą ucieczkę przez płonące uliczki, krwawy bój i upadek z konia. Pamiętała czarnego jeźdźca w hełmie ozdobionym skrzydłami drapieżnego ptaka.

I nic więcej.

— Nie pamiętam. Naprawdę nie pamiętam, pani Yennefer.

Yennefer nie nalegała. Zadawała inne pytania. Robiła to delikatnie i taktownie, a Ciri stawała się coraz swobodniejsza. Wreszcie zaczęła mówić sama. Nie czekając na pytania, opowiadała o swych latach dziecięcych w Cintrze i na Wyspach Skellige. O tym, jak dowiedziała się o Prawie Niespodzianki i o tym, że wyrok losu uczynił ją przeznaczeniem Geralta z Rivii, Wiedźmina o białych włosach. Opowiedziała o wojnie. O tułaczce po lasach Zarzecza, o pobycie wśród druidów z Angrenu i o czasie spędzonym na wsi. O tym, jak Geralt ją tam odnalazł i zabrał do Kaer Morhen, do Wiedźmińskiego Siedliszcza, otwierając nowy rozdział w jej krótkim życiu.

Któregoś wieczora, nie pytana, z własnej inicjatywy, swobodnie, wesoło i mocno ubarwiając, opowiedziała czarodziejce o swym pierwszym spotkaniu z wiedźminem, w Lesie Brokilon, wśród driad, które ją porwały i chciały przemocą zatrzymać, przerobić na jedną ze swoich.

— Ha! — powiedziała Yennefer, wysłuchawszy opowieści. - Dałabym wiele, by móc to zobaczyć. Mówię o Geralcie. Staram sobie wyobrazić jego minę, wówczas, w Brokilonie, gdy zobaczył, jaką to Niespodziankę zrobiło mu przeznaczenie! Bo chyba musiał mieć cudowną minę, gdy dowiedział się, kim jesteś?

Ciri zachichotała, w jej szmaragdowych oczach zapaliły się diabelskie ogniki.

— Oj, tak! — parsknęła. - Miał minę! Jeszcze jaką! Chcesz zobaczyć? Pokażę ci. Spójrz na mnie!

Yennefer wybuchnęła śmiechem.

Ten śmiech, pomyślała Ciri, patrząc na lecące na wschód chmary czarnych ptaków. Ten śmiech, wspólny i szczery, zbliżył nas naprawdę, ją i mnie. Zrozumiałyśmy, i ona, i ja, że możemy się wspólnie śmiać, rozmawiając o nim. O Geralcie. Nagle stałyśmy się sobie bliskie, chociaż dobrze wiedziałam, że Geralt łączy nas i dzieli jednocześnie, i że zawsze tak będzie.

Zbliżył nas ten wspólny śmiech.

I to, co stało się dwa dni później. W lesie, na wzgórzach. Pokazywała mi wtedy, jak odnajdywać…

*****

— Nie rozumiem, dlaczego mam szukać tych… Znowu zapomniałam, jak to się nazywa…

— Intersekcje — podpowiedziała Yennefer, wyskubując rzepy, które wczepiły się jej w rękaw podczas przeprawy przez zarośla. - Pokazuję ci, jak je wykrywać, bo są to miejsca, z których można czerpać moc.

— Przecież ja już umiem czerpać moc! A sama uczyłaś mnie, że moc jest wszędzie. Po co więc łazimy po krzakach? W świątyni jest przecież pełno energii!

— Owszem, jest jej tam niemało. Dlatego właśnie wybudowano ją tam, a nie gdzie indziej. I dlatego też na terenie świątyni wydaje ci się, że czerpanie jest takie łatwe.

— Nogi mnie już bolą! Usiądźmy na chwilę, dobrze?

— Dobrze, brzydulko.

— Pani Yennefer?

— Słucham.

— Dlaczego zawsze czerpiemy moc z żył wodnych? Przecież energia magiczna jest wszędzie. Jest w ziemi, prawda? W powietrzu, w ogniu?

— Prawda.

— A ziemia… O, wszędzie tu dookoła pełno ziemi. Pod nogami. I wszędzie jest powietrze! A jeśli zechcemy ognia, to przecież wystarczy rozpalić ognisko i…

— Jesteś jeszcze za słaba, by wyciągnąć energię z ziemi. Za mało jeszcze wiesz, by udało ci się wydobyć coś z powietrza. A ogniem absolutnie zabraniam ci się bawić! Mówiłam już, pod żadnym pozorem nie wolno ci dotykać energii ognia!

— Nie krzycz. Pamiętam.

Siedziały w milczeniu na suchym zwalonym pniu, słuchając wiatru szumiącego w koronach drzew, słuchając dzięcioła, który zajadle tuktukał gdzieś w pobliżu. Ciri była głodna, a ślina gęstniała jej z pragnienia, lecz wiedziała, że skargi nie dadzą nic. Dawniej, przed miesiącem, Yennefer reagowała na takie żale suchym wykładem o sztuce panowania nad prymitywnymi instynktami, później już tylko zbywała je lekceważącym milczeniem. Protesty miały równie mało sensu i dawały równie mało skutku, jak dąsy o nazywanie "brzydulką".