Изменить стиль страницы

– Możesz się już ubrać – powiedział.

Spreparował wycinek i położył go pod obiektywem mikroskopu. Patrzył długo i uważnie. Tymczasem jego towarzysz przygotował kolejny. Zmienili szkiełka. Wpatrzyli się uważnie w błękitnawą tkankę. Była czysta, bez śladów sztabkowatych bakcyli.

– Jesteś zdrowa – powiedział Armauer. – Takie wrzody są faktycznie bardzo podobne do tych wywołanych przez trąd, ale powstają na skutek jedzenia chleba z brudnej mąki. Jeśli jest w niej dużo sporyszu, może się w ten sposób spaskudzić skóra.

– To mi wyskoczyło niedawno – rzekła. – Jakoś tak w zeszłym tygodniu.

– Gdy wrócisz do siebie na wieś, po kilku tygodniach znikną.

Uśmiechnęła się.

– Cudownie – szepnęła, a potem oczy rozjechały jej się tak, że przez chwilę patrzyła każdym w inną stronę, i osunęła się na ziemię.

Paweł podtrzymał ją z jednej strony, a Hansen z drugiej. Położyli ją na kozetce. Zaraz podali amoniak. Kichnęła i otworzyła oczy.

– Jestem zdrowa? – upewniła się.

– Tak.

– Chwała Bogu. Tylko jak ja się teraz dostanę do domu? – zaniepokoiła się.

– Gdzie mieszkasz?

– W Dale.

Hansen wyjął z kieszeni portfel i wydobył z niego kilka banknotów.

– Pawle. Wynajmiesz jej sanki, opłacisz z góry.

– Tak jest.

– Napiszę list do jej rodziców, bo ta wściekła baba z pewnością zaalarmuje całą okolicę – westchnął. – Nie zdziwię się, jeśli naukę to biedne dziecko będzie musiało kontynuować w Oslo.

Pożegnał niedoszłą pacjentkę, Skórzewski i Vanja wyszli.

– Dwa tysiące pięćset osiemdziesiąt sześć kroków – powiedziała w zadumie, gdy sadowiła się w sankach. – Ciekawe, dlaczego.

– Sam chciałbym wiedzieć. Szkoda, że w Bergen nie ma Żydów.

– Dlaczego?

Uśmiechnął się.

– Znawcy kabały potrafią z cyfr odczytać ukryte przeznaczenie lub wiadomości.

– Może cyfry mówią, żeby go zabić?

– Kogo?

– Koleżanki straszyły mnie, że po Bergen krąży demon choroby. To były głupie żarty – spoważniała.

– Nie istnieją demony choroby. Taki zły duch musiałby bez przerwy wędrować po świecie. – Postarał się, aby jego słowa zabrzmiały przekonująco.

Od zajazdu, gdzie wynajął sanki, do szpitala było o połowę bliżej niż na pensję, ale znowu naliczył dwa tysiące pięćset osiemdziesiąt sześć kroków.

***

– To jest szyfr – powiedział doktor Skórzewski. – Ale zbyt mało wiemy, aby go w całości odczytać. Dwójka odpowiada sefirocie Chochma, szóstka oznacza Tiferet.

– A co to znaczy po naszemu? – zaciekawił się Hansen.

– Chochma to mądrość, Tiferet – piękno. Niestety, nie pamiętam znaczenia pozostałych cyfr.

– Chyba nie tędy droga – westchnął Armauer. – A on znowu jest.

Na ulicy pojawiło się coś nieznacznie ciemniejszego od mroku. Gęsty kłąb, utkany ze śniegu i północnego wiatru…

– Duch Trądu, Dziadek Trąd – rzekł w zadumie Paweł.

Hansen otworzył szafkę i wyjął z niej kilka pudełek. Otworzył pierwsze i pokazał Skórzewskiemu wyrzeźbioną z ciężkiego, czarnego drewna maskę.

– To rzeźba z Madagaskaru – powiedział. – Przysłali mi ją w prezencie pracownicy tamtejszego leprozorium. A to rzeźba demona choroby z Beninu, krainy u ujścia rzeki Niger… – Podawał Pawłowi kolejne. – To polinezyjska, od doktora Mouritza z Hawajów. Tu jest drzeworyt, przedstawiający demona trądu z Chin, a tę płaskorzeźbę przysłała mi znajoma siostra zakonna, opiekująca się chorymi w Kalkucie.

– Wszystkie są takie same… A w każdym razie podobne. Jak gdyby zdejmowane z jednego pierwowzoru…

– I to dość niezwykłego. W przypadku zarażenia trądem częstym objawem jest tak zwana „lwia twarz”. Zgrubienia i opuchnięcia poważnie zniekształcają rysy… Tu natomiast widać rzadką odmianę choroby. Skóra została przeżarta i zapadł się nos… Zwróć uwagę jeszcze na to, że w przypadku zarażenia prawie zawsze wypadają brwi. Tu, z lewej strony została jedna, niewielka kępka włosów. Jeśli się nie mylę, identycznie umieszczona jest na wszystkich… eksponatach. Zawsze starałem się stać twardo na ziemi. Ale gdy walczy się z tak potworną zarazą, to w pewnej chwili czuje się, że ktoś za nią stoi. Nie zwalczam bakterii widocznych na szkiełku, ale obcy, wrogi umysł…

– Może ci ludzie mają rację? Może trzeba go odszukać i zabić…

– Jak zabić ducha? – Hansen nalał sobie kieliszek anyżówki. – Przecież się nie da.

– Da się – odpowiedział cicho Paweł. – Trzeba odlać kulę ze srebra, wyryć na niej krzyżyk, poświęcić i nabić broń. Tak bajali w moich rodzinnych stronach.

Hansen popatrzył mu prosto w oczy.

– Chcesz kruszcu?

Wyjął z kieszeni garść wytartych, wycofanych z obiegu srebrnych monet.

– Będę potrzebował też kawałek wosku i odrobinę gliny. Zrobię formę. – Paweł zacisnął dłoń na kupce „blaszek”.

***

Wróciła zima. Zadymka śnieżna zwaliła się na miasto razem z upiornym wyciem wichru i dwudziestostopniowym mrozem. Skórzewski drżał rankiem, jedząc śniadanie w towarzystwie obu lekarzy.

– Kuracja arszenikiem przynosi pewne efekty – powiedział w zadumie doktor Danielsen. – Bakterie trądu obumierają, jednak, jak wynika z analizy rozmazu, część z nich jakby nie do końca. Skurczyły się i stały ciemniejsze, ale nie zostały zniszczone do końca.

– Może zapadły w coś w rodzaju snu? – podsunął Paweł. – Biolodzy z Cesarskiej Akademii Nauk zauważyli, że w zimie żyjące w stawach mikroorganizmy kurczą się i zamierają, by wraz z powrotem lepszych warunków, ponownie zacząć żyć i się rozmnażać.

– To brzmi prawdopodobnie – zauważył Hansen. – Na razie będziemy kontynuowali iniekcje z arszeniku. Zobaczymy, może w końcu obumrą.

– Arszenik to niebezpieczne lekarstwo – mruknął stary doktor. – Uszkadza bardziej niż rtęć. Ale zastanówmy się, gdyby udało się osłabić jego negatywny wpływ na organizm…

– Zmniejszyć dawkę – podsunął Paweł.

– Dać większą, ale krócej – zaprotestował Armauer.

– A może użyć preparatów cynkowych, takich jak przy leczeniu owrzodzeń syfilisu? – zastanowił się Danielsen. – Problem.

– Pamięta pan ten przypadek sprzed dwu lat? – zapytał Hansen nieoczekiwanie. – Ten mały, jak mu było, Sigurd?

– Tak. Pamiętam. Niech pan posłucha, drogi gościu – zwrócił się do Skórzewskiego. – Przyprowadzono nam chłopca, lekkie zmiany na skórze, praktycznie niewidoczne, ale o sporej powierzchni. Zbadaliśmy je dokładnie, trąd. Bakcyle widać było pod mikroskopem, pożerały zewnętrzne warstwy skóry, ale nie weszły w głąb. Nie stracił też czucia w zaatakowanych partiach. Po sześciu miesiącach plamy zaczęły znikać. Po dalszych trzech nie zdołaliśmy znaleźć bakterii w preparatach robionych z jego krwi, skóry i mięśni.

– Przypuszczaliśmy wtedy, że lepra jakimś cudem nie osiągnęła tkanki nerwowej, a organizm zdołał odeprzeć jej ataki na głębsze warstwy ciała. Może wrodzona odporność, może słaby szczep bakterii? Faktem jest, że wrócił do zdrowia.

– Może tak jak przy wszystkich chorobach osłabiony organizm nie radzi sobie z bakcylami, a silny ma szansę je zwalczyć? – zamyślił się Polak.

***

Zmierzchało, gdy Paweł Skórzewski nabił rewolwer pięcioma srebrnymi kulami. Nie zostały poświęcone, w mieście nie było katolickiego księdza, a do „heretyków” nie zdecydował się pójść. Zszedł do laboratorium, gdzie Armauer zastanawiał się właśnie nad kolejnym lekiem. Może odrobina strychniny…? Nalał sobie jeszcze jedną szklankę wódki.

– Wymyśliłem, jak go odnaleźć – powiedział Skórzewski, pokazując mu broń.

– Chodźmy. – Lekarz dopił alkohol i wstał z fotela, odkładając kajet, gęsto zapisany wzorami chemicznymi. Paweł też wypił trochę, na rozgrzewkę i dla kurażu.

Wstali i wyszli. Wiatr wył niepokojąco, mróz się wzmagał. Trotuary nieoczekiwanie zrobiły się bardzo śliskie.