Изменить стиль страницы

– …zajmując w pasie przygranicznym ogromne składy broni, amunicji i surowców strategicznych, które Niemcy przygotowali przeciw Polakom – uzupełniłem znowu. – Tysiące czołgów, stojących na lawetach, samoloty na polowych pasach startowych… A wszystko to tylko częściowo obsadzone, bo ich załogi były dopiero w drodze na wyznaczone pozycje. Reszta musiała walczyć bez sztabu, bez wodza, pozbawiona zapasów strategicznych… Pierwszego września padł Berlin…

– A trzeciego września nad Renem Polacy po raz pierwszy trafili na próbę zorganizowanego oporu. Forpoczty Armii Poznań starły się z korpusem zmechanizowanym generała Guderiana i poniosły dość dotkliwe straty… Wtedy też do niewoli trafił podpułkownik Janek Michalski. – Generał skrzywił się, jakby zjadł cytrynę.

– Przebywał pan w niewoli kilkanaście dni. Dobrze pamiętam? – zaniepokoiłem się.

Kiwnął energicznie głową.

– Czwartego września Polska wypowiedziała wojnę Francji i Anglii, oskarżając je o niedotrzymanie umów sojuszniczych.

– Żabojady nie chciały umierać za Berlin – mruknąłem. – Za Paryż zresztą też im się nie bardzo chciało. Polska armia prawie nie natrafiła na opór.

– To zmieniło całą sytuację strategiczną, bo Francuzi pozwolili Niemcom wycofać niedobitki Wehrmachtu na swoje terytorium, chronione doskonale linią Maginota… Ale polskie wojska objechały umocnienia z jednej strony przez Belgię, z drugiej przez Szwajcarię i Guderian został rozbity w chwili, gdy usiłował wyprowadzić niedobitki swojej armii do Włoch – uzupełnił. – Może by i zdążył, ale Mussolini zaczął rozmowy pokojowe z Polakami i zamknął nam granicę przed nosem.

– I oswobodzono pana z niewoli.

– Wydawało im się, że uwalniają Michalskiego. – W oczach starca błysnął chłód. – Tymczasem on już dawno ziemię gryzł. W rzeczywistości to byłem ja, przebrany w jego mundur…

– I nikt się nie zorientował? – Uśmiechnąłem się pobłażliwie. – Oficer się odnalazł szczęśliwie, ale z niezrozumiałego powodu mówi wyłącznie po niemiecku…

– Znałem dobrze język polski, w młodości kilkanaście lat spędziłem w Gdańsku – odparował. – Chodziłem do szkoły z Polakami. Zresztą, wielu gdańszczan tak nie do końca wiedziało, jakiej są narodowości.

Milczałem przez chwilę, szukając luk. Już wcześniej słyszałem, że chorzy umysłowo potrafią być bardzo przekonujący…

– A niby po co Guderianowi byłaby potrzebna taka mistyfikacja? Powiesić Michalskiego – rozumiem, zamęczyć z czystej niemieckiej Schadenfreude, rozstrzelać. Ale po co pakować swojego agenta do polskiego sztabu generalnego w chwili, gdy wojna jest przegrana i nie ma żadnych szans na zwycięstwo?

– Część wojsk niemieckich i francuskich ewakuowała się przez port w Dunkierce na Wyspy Brytyjskie. Guderian wiedział o tym i liczył, że wcześniej czy później dojdzie do wojny z Wielką Brytanią albo Polska tak się uwikła na froncie wschodnim, że będzie można uderzyć z Włoch od południa, z północy dokonać desantu, otworzyć drugi front i… Wtedy, jako niemiecka wtyczka w polskim sztabie, mógłbym oddać nieocenione usługi swojej ojczyźnie. – Wyprężył pierś, a w jego oczach błysnęła duma.

– Tylko Churchill nie był taki głupi, by zadzierać z Polakami. Szczególnie po tym, jak na Londyn spadła ta bomba, która nie wybuchła. Internował wszystkich uchodźców, a potem podjął rozmowy pokojowe, więc w końcu nie doszło do desantu na Wyspy Brytyjskie.

– Tak więc nie mogłem im szkodzić, zwłaszcza że wojna na zachodnim theatrum się skończyła, a mnie wysłano na front wschodni. To co miałem robić? Przyznać się i iść do piachu, jak Michalski? Byłem oficerem, trwała wojna, walczyłem z bolszewikami. Może i po stronie Polaków, ale realizowałem plan naszego führera – ostateczne zniszczenie Związku Radzieckiego. Doszedłem do Irkucka, zanim mnie odwołano. Potem były misje w interesach Ligi Morskiej i Kolonialnej, wojna z Japończykami i francuskimi odwetowcami o Wietnam, korpus ekspedycyjny i tłumienie komunistycznej rewolty w Chinach, przewrót socjalistyczny w Etiopii… Jeździłem po całym świecie, gasząc nieustanne pożary. Aż starość dopadła mnie w Palestynie. Tam przynajmniej robota była taka, jaką sobie wymarzyłem: broniłem Palestyńczyków przed pogromami, polowałem na żydowskich terrorystów i pilnowałem, żeby nie zbudowali tam swojego wymarzonego Izraela. Robiłem to, co Hitler kazał, tyle tylko, że w polskim mundurze. A teraz… Cóż, Murzyn zrobił swoje, powinni pozwolić mi odejść. – Wpatrzył się apatycznie w przestrzeń.

– Mówi pan całkiem przekonująco. – Uśmiechnąłem się niepewnie. – Ale ta historia jest zupełnie nieprawdopodobna. Przecież to by się z miejsca rypło…

– Niby jak? W kotle nad Renem zginęła większość oficerów sztabowych Armii Poznań, generał Kutrzeba poległ, gdy próbował wyprowadzić oddziały z potrzasku. Resztę wymordowało SS. Nie przeżył nikt, z kim Michalski współpracował. A ja trafiłem na front wschodni, między ludzi, którzy kończyli inne uczelnie, tam nikt nie znał Michalskiego. I poradziłem sobie.

– Hm.

– Nie wierzysz mi – westchnął starzec. – Można sprawdzić. Moja metryka znajduje się w archiwach Koblencji, są zdjęcia ze szkoły, a generał Pawluk może zlecić badanie DNA. W Koblencji żyją moi krewni. Siostrzeniec i jego rodzina. Sprawdziłem.

– No dobra, wyślę maila, poproszę wujka, niech wydeleguje jakiegoś swojego agenta, można wykonać testy i przejrzeć archiwa. Zobaczy pan, że żaden Michalski nie figuruje w ich księgach…

– O żesz kurde! – Staruszek naprawdę się zdenerwował. – Czyś ty, chłopcze, zgłupiał? Jaki Michalski, ile razy mam powtarzać, że do piachu poszedł. Ile razy mam powtarzać, że jestem Niemcem?!

– I jak niby pan się nazywa?

– Kloss. Hans Kloss.

***

Spotkałem go ponownie po obiedzie. Stał w zadumie, patrząc na kaczki pływające po stawie. Podszedłem.

– Ach, to ty – mruknął.

– Słabo znam historię drugiej wojny światowej – powiedziałem. – Ale zastanawiała mnie zawsze głupota i sztuczność opisywanej w podręcznikach strategii agresywnego przejęcia.

– Chodzi ci o doktrynę wojenną z 1939 roku – westchnął. – I co o tym sądzisz?

– Propagandowy kit.

Spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko.

– Tak. Masz rację. Przeszkolić armię, ale nie produkować broni, nie inwestować w rozwijanie technik jej wytwarzania, nie inwestować nawet w infrastrukturę obronną… Niech zbrojenia odwali za nas przeciwnik, niech zarżnie gospodarkę, budując tysiące czołgów i samolotów. My siedzimy z założonymi rękami do ostatniego tygodnia. Uderzymy w przededniu wojny, przechwytując całe jego wyposażenie i zapasy strategiczne, podciągnięte na tereny przygraniczne. Nie sądzisz, że to śmiertelnie niebezpieczne? A jeśli pomylimy się o tydzień?

– Pewne ryzyko w tym jest – zgodziłem się. – I dlatego zawsze wydawało mi się, że to blef…

Milczał, a potem zapalił papierosa i zaciągnął się.

– Nie pomyślałeś nigdy, że prawda skrywa się jeszcze głębiej? Że wypadki z września 1939 są bardziej złożone niż ci się wydaje, a tajemnica posiada nie tylko drugie dno, ale jeszcze trzecie?

– To wiem. Udawali, że nic nie robią, ale zbudowali reaktor atomowy i wyprodukowali trzy bomby. Ta, którą zrzucili na Londyn, nie wybuchła…

Westchnął i strząsnął popiół.

– Nie było żadnej doktryny agresywnego przejęcia – powiedział. – Polska w żaden sposób nie przygotowała się do wojny. Owszem, odbywały się ćwiczenia, ale w gruncie rzeczy to wszystko była prowizorka. Broni atomowej też nie było…

– To co wybuchło w Berlinie, a potem w Moskwie? – zdumiałem się.

Popatrzył mi prosto w oczy.

– Mogę ci sprzedać jedną informację – powiedział. – Ale cena będzie wysoka.

– Nie mam pieniędzy…

– Nie o to mi chodzi. – Pokręcił głową. – Forsy mam jak lodu… Skończyłem dziewięćdziesiąt siedem lat. Wedle tego, co mówi lekarz, zostanę tu na zawsze. – Klepnął dłonią ławkę. – A ja chcę wrócić do domu. Do Koblencji.