Изменить стиль страницы

– Na przykład do Turcji. Albo na Krym. Mamy z nimi zatargi jeszcze z trzydziestego dziewiątego roku… A najpierw przetestujemy je w warunkach bojowych. Tam, dokąd umyślicie nas posłać…

Wujaszek uśmiechnął się, ale Michalski pozostał dziwnie ponury i zamyślony. Może szacował liczbę pojazdów i zastanawiał się, czy po pięćdziesięciu latach wymuszonych sojuszy nie staniemy wreszcie okoniem?

***

Urzędników było dwóch: jeden po cywilnemu, ubrany w markowy polski garnitur, drugi wojskowy, z dystynkcjami kapitana. Za oknami wisiał duszny sierpniowy upał. Kijów drzemał; wszystko, co żyło, ukryło się, by przeczekać najgorętszą porę dnia. Po niebie płynęły małe, białe obłoczki. Krzesło było wygodne, ale i tak siedziałem jak na szpilkach. Wojskowy studiował w zadumie wszystkie dwadzieścia siedem załączników, które musiałem złożyć wraz z podaniem. Wreszcie odłożył ostatni papier. Zdjął okulary i popatrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Dlaczego chcesz się uczyć właśnie we Lwowie?

– Z tego miasta pochodziła moja rodzina – wyjaśniłem. – Ostatnią wolą moich dziadków było…

Urzędnik, ten w cywilu, otarł czoło z potu.

– Ugoda Tarnopolska pozwala wam teoretycznie osiedlić się w dowolnie wybranym miejscu Rzeczypospolitej – powiedział – ale województwa lwowskie i stanisławowskie to dość specyficzny region. Staramy się utrzymywać tam równowagę etniczną, dlatego z niepokojem… – urwał w pół zdania i ziewnął.

– Mówisz dobrze po polsku – odezwał się oficer. – Jednak jesteś Ukraińcem.

– Mam jedną szesnastą krwi polskiej – pochwaliłem się. – Jednak nie zamierzam osiedlać się tam na stałe. Skończę liceum i wracam na studia do Kijowa.

– Wszyscy tak mówicie – mruknął.

– I w tym właśnie problem – westchnął gość w garniturze. – Czytałeś manifest Prokopiuka?

– Ten o pokojowym podboju waszych kresów wschodnich poprzez wzmożone osadnictwo Ukraińców na tych terenach?

Kiwnął głową.

– Owszem, znam jego treść. Był dość szeroko komentowany przez naszą prasę. Ale ja nie zamierzam osiadać na stałe we Lwowie. Zdobyłem stypendium polskiej fundacji i chcę z niego skorzystać – dodałem.

– Tak – potwierdził kapitan, znowu przeglądając papiery. – Ale sam rozumiesz, jeśli podłożysz tam bombę, to my będziemy odpowiadać za to, że wydaliśmy ci pozwolenie na pobyt.

– Czy ja wyglądam na terrorystę? – obruszyłem się.

– Żaden z was nie wygląda – mruknął cywil. – A potem ktoś nocami smaruje na murach napisy w rodzaju Znaj Lasze, szczo po San nasze. Albo bierze karabin snajperski i… W dodatku… hmmm… Twój wujaszek, generał Ihor Pawluk, mocno nam ostatnio podpadł.

– Walczy o szerszą autonomię, ale legalnymi metodami – powiedziałem ostrożnie. – Zresztą, prawie go nie znam – zełgałem.

Urzędnik wziął moje podanie i popatrzył mi w oczy. Wytrzymałem jego spojrzenie. Przystawił pieczątkę i podał swojemu towarzyszowi. Ten przybił swoją.

– Przez najbliższe trzy lata mamy prawo cię śledzić i kontrolować korespondencję – wyrecytował urzędową formułkę. – Zgoda na pobyt może być cofnięta w każdej chwili rutynową decyzją administracyjną. Jeśli coś zmalujesz, odpowiadasz według naszego kodeksu karnego. Po trzech latach nienagannego sprawowania możesz wystąpić o nadanie prawa stałego pobytu.

– Za trzy lata skończę naukę i wracam – zaoponowałem.

Westchnęli obaj ciężko jak na komendę.

***

Samum nadciągnął nieoczekiwanie. Nad rozpalonymi od słonecznego żaru skałami wyżyny Negev zawisła ciemna chmura. Piasek sieknął o przednie szyby czajki. Półmrok gęstniał z minuty na minutę.

– Nie ma sensu ciągnąć do obozu – powiedział generał Michalski, usiłując przebić wzrokiem wirujące tumany pyłu. – Prędzej się zgubimy na pustyni. Mamy tu w okolicy jakąś kryjówkę?

Głowy oficera i kierowcy pochyliły się nad mapą.

– Cztery kilometry stąd jest dobre miejsce – powiedział wreszcie adiutant.

– Jedźmy tam.

Uruchomił radiostację i nadał wiadomość dla pozostałych pojazdów. Niewielki konwój przyspieszył i po kilkunastu minutach przedzierania się niemal na oślep zatrzymał pod skalnym nawisem. Piętnastu ukraińskich komandosów wyskoczyło z transportera i sprawnie zbadało wszystkie kąty.

– Od miesięcy nikogo tu nie było – zameldował ich dowódca.

Generał, wspierając się na lasce, wysiadł ze swojego wozu. Tu, w jaskini, pyłu wirowało niewiele. W kącie pod ścianą leżał podarty śpiwór i kilka puszek po Lwowskim Eksportowym. Wyżej na ścianie ktoś wymalował gwiazdę Dawida. Saper właśnie badał legowisko.

– Wszystko w porządku – zameldował.

Michalski podszedł do ściany. Strasznie go korciło, żeby wziąć trochę farby antykorozyjnej i domalować do gwiazdy szubienicę, ale nie wypadało. Co innego wyłapywać żydowskich terrorystów z organizacji Masada, a co innego otwarcie chwalić się antysemityzmem.

Westchnął i popatrzył w stronę wąwozu. Niepotrzebnie. Dwaj żołnierze ustawiali właśnie wykrywacze podczerwieni. Nikt ich tu nie zaskoczy…

– Grupa pierwsza, warta do drugiej w nocy – rozkazał. – Grupa druga, zmiana i do szóstej rano.

Zasalutowali. Ktoś rozstawił składany fotel. Generał uśmiechnął się z wdzięcznością. Usiadł i postawił laskę w zasięgu ręki. Żołnierze sprawnie rozłożyli obozowisko. Michalski wyjął z teczki walizkowy komputer i, uruchomiwszy wbudowany nadajnik, wszedł do Sieci. Ściągnął aktualne wiadomości z serwisu informacyjnego sztabu generalnego. Długą chwilę patrzył w ekran, nie wierząc własnym oczom.

– Jak to? – wyszeptał zdumiony. – To przecież niemożliwe!

Parlament Rzeczypospolitej na specjalnej sesji podjął niemal jednogłośnie decyzję o zakończeniu okupacji Rzeszy Niemieckiej. Generał przeleciał wzrokiem treść raportu. Polskie garnizony w ciągu dwu miesięcy wycofają się z zajmowanych terenów, niemiecka Rada Regencyjna otrzyma pełnię władzy do czasu wyborów, które wyłonią pierwszy od dziesięcioleci Reichstag. Odbędzie się też referendum w sprawie restauracji monarchii lub utrzymania republiki…

Adiutant wyrósł jak spod ziemi. W ręce trzymał przenośne radyjko – widać słuchał serwisu.

– Cesarza im się zachciewa… – mruknął sędziwy generał.

– Radio Berlin podało, że pierwsze wyniki ankiety wskazują na przewagę monarchistów.

– Tylko kogo posadzą na tronie? – zafrasował się.

– Melduję, że najpoważniejszym kandydatem jest wnuk cara Włodzimierza Kiryłowicza, Grigorij Hohenzollern. Jest rozkaz z Warszawy, kod zielony. Odczytać?

– Za chwilę. – Skupił wzrok na ekranie.

Jak było do przewidzenia, Polska wycofała się jedynie z części terytorium. Granica na Odrze i Nysie Łużyckiej pozostawała bez zmian. Okręgi autonomiczne Chociebórz i Nowy Izrael uzyskały niepodległość. Wolne Miasto Szczecin miało pozostać przez kolejne dziesięć lat pod zarządem Ligi Narodów. Liga miała też zadbać, by Niemcy pozostały krajem zdemilitaryzowanym, natomiast zakazy rozwoju przemysłu ciężkiego zostały cofnięte.

– Jakie rozkazy? – oderwał wzrok od komputera.

Oficer przyboczny podał mu pasek papieru i odmeldował się. Michalski przeleciał wzrokiem kilkanaście linijek tekstu. Potem wstał i, opierając się na lasce, ruszył w stronę żołnierzy.

Adiutant, widząc jego minę, zarządził zbiórkę. Po chwili stali przed nim w karnym szeregu.

– Zgodnie z rozkazem prezydenta Rzeczypospolitej zostałem z dniem dzisiejszym awansowany na stopień marszałka polowego – powiedział Michalski. – Z uwagi na mój wiek zaproponowano mi także przejście w stan spoczynku. Zważywszy, że tydzień temu skończyłem dziewięćdziesiąt siedem lat, chyba skorzystam z tej propozycji.

W ich oczach wyczytał nieśmiały protest.

– Mam obowiązek wyznaczyć następcę. Bezpośrednie dowództwo okręgu wojskowego Daleka Rubież obejmie mój zastępca, pułkownik Rudenko. A wam, huncwoty, daję dwa tygodnie urlopu. – Rozjaśnił się lekko. – Wolno wiwatować – zażartował.