Mógł jednak zawęzić obszar poszukiwań. Znał dokładnie dzień, znał nawet przedział czasowy tego dnia. Zacznie od próby ustalenia punktu, w którym LuAnn mogła przekroczyć granicę. Najpierw skoncentruje się na samolotach, które przed dziesięciu laty w tym przedziale czasowym startowały z lotniska Kennedyego w rejsy międzynarodowe. Jeśli to nic nie da, prześledzi loty międzynarodowe z LaGuardii, a potem z Newark. Od czegoś trzeba zacząć. Lotów międzynarodowych jest znacznie mniej niż krajowych. Gdyby musiał sprawdzać loty krajowe, to chyba przyjąłby inną taktykę. Po prostu za dużo ich było. Brał się już do roboty, kiedy przyszła paczka od szeryfa Harveya.

Donovan zaszył się w swoim boksie i żując kanapkę zaczął przeglądać akta. Fotografie z autopsji, jak na tego rodzaju fotografie przystało, były makabryczne, ale nie odebrały apetytu staremu dziennikarzowi. W swojej trzydziestoletniej karierze widział już gorsze rzeczy. Po godzinie odłożył akta i zrobił kilka notatek. Jego zdaniem nie było dowodów na to, że LuAnn Tyler ponosi winę za to, za co chciał ją aresztować szeryf Harvey. Powęszył trochę na własną rękę w Rikersville. Duane Harvey miał tam opinię leniwego nicponia, którego życiowe ambicje ograniczały się do żłopania piwa, uganiania się za kobietami i niewnoszenia niczego wartościowego do dorobku cywilizacyjnego ludzkości. Z drugiej strony kilka osób, z którymi rozmawiał, opisało LuAnn Tyler jako ciężko pracującą, uczciwą kobietę i kochającą, troskliwą matkę. Osierocona wcześnie przez rodziców, radziła sobie w zaistniałych okolicznościach, jak mogła. Donovan widział ją na fotografiach, zdobył nawet kasetę wideo z konferencji prasowej sprzed dziesięciu lat, na której zaprezentowano ją jako zwyciężczynię loterii. Owszem, była atrakcyjna, ale pod tą urodą coś się kryło. Nie przebrnęłaby przez te lata tylko dzięki swoim fizycznym przymiotom.

Skończył kanapkę i pociągnął łyk kawy. Duane Harvey był strasznie pocięty. Drugi mężczyzna, Otis Burns, również zginął od ran zadanych nożem w klatkę piersiową. Poza tym stwierdzono u niego poważny, ale niezagrażający życiu uraz głowy i wyraźne ślady szamotaniny. Na roztrzaskanym aparacie telefonicznym zabezpieczono odciski palców LuAnn. Ale nie było w tym nic niezwykłego. Mieszkała tam przecież. Jedna osoba zeznała, że widziała ją tamtego ranka w samochodzie Otisa Burnsa. Z zebranych materiałów dowodowych Donovan wyciągnął wniosek zupełnie przeciwny do tego, co utrzymywał szeryf Harvey. Z tych dwojga to Duane handlował narkotykami i został przyłapany na jakiejś machlojce. Burns był prawdopodobnie jego dostawcą. Człowiek ten był wielokrotnie notowany w sąsiednim okręgu Gwinnett, za każdym razem w związku z narkotykami. Burns przyjechał pewnie wyrównać rachunki. Czy LuAnn wiedziała o procederze uprawianym przez Duane’a, trudno było zgadnąć. Pracowała w zajeździe dla ciężarówek aż do dnia, w którym wypełniła kupon loterii, a potem znikła, by pojawić się na krótko w Nowym Jorku. A więc jeśli nawet wiedziała, czym zajmuje się Duane, to nie czerpała z tego żadnych korzyści. Z ustaleń śledztwa nie wynikało niezbicie, czy była tamtego ranka w przyczepie i czy miała coś wspólnego ze śmiercią któregoś z mężczyzn. Zresztą Donovana jedno i drugie mało obchodziło. Nie widział powodu, dla którego miałby sympatyzować z Duane’em Harveyem albo Otisem Burnsem. Nie wiedział jeszcze, co myśleć o LuAnn Tyler. Wiedział tylko, że chce ją odnaleźć. Bardzo tego chce.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Jackson siedział w fotelu w ciemnym living roomie luksusowego apartamentu na dachu przedwojennego budynku, którego okna wychodziły na Central Park. Oczy miał zamknięte, ręce złożone na kolanach. Dobiegał już czterdziestki, ale zachował szczupłą i wysportowaną sylwetkę. Jego prawdziwa twarz, równie dobrze mogąca uchodzić za kobiecą, nieco się postarzała – wiek zdążył już wyżłobić drobniutkie zmarszczki wokół oczu i ust. Miał krótkie stylowo ostrzyżone włosy, ubrany był ze spokojną elegancją. Ale największą uwagę przykuwały jego oczy. Praca nad nimi podczas charakteryzowania się zabierała mu zawsze najwięcej czasu. Wstał i ruszył wolnym krokiem przez przestronny, eklektycznie urządzony apartament: angielskie, francuskie i hiszpańskie antyki sąsiadowały tu liberalnie z orientalną sztuką i rzeźbą.

Wszedł do pomieszczenia przypominającego garderobę gwiazd Broadwayu. Była to jego charakteryzatornia i warsztat zarazem – kasetonowe górne oświetlenie, na ścianach liczne lustra, każde ze specjalnymi lampkami neonowymi na obwodzie. Przed dwoma największymi lustrami stały obite skórą, regulowane fotele na kółkach. Do rozwieszonych na ścianach korkowych tablic przypięto mnóstwo fotografii. Jackson był zapalonym fotografem i wiele osób z tych zdjęć posłużyło mu za wzór dla wcieleń, które przybrał przez te lata. Wzdłuż jednej ściany, na specjalnych drucikach w bawełnianym oplocie, wisiały peruki, treski i tupeciki. W robionych na zamówienie ściennych szafach przechowywane były dziesiątki lateksowych czepków, rozmaitych sztucznych części ciała, akrylowych zębów, koronek i innych odlewów oraz materiały syntetyczne, modelina, wata, aceton, klej spirytusowy, pudry, materiały do makijażu; duże, średnie i małe szczotki o różnej twardości włosia; kolodium do imitowania blizn i wyprysków; sztuczne włosy do sporządzania bród, wąsów, a nawet brwi; kremy, żelatyna, palety do makijażu, gąbki i setki innych przyborów, materiałów i substancji służących do zmiany wyglądu. Na trzech wieszakach wisiały wszelkiego rodzaju stroje, a w wysokich lustrach można było ocenić jakość charakteryzacji. W specjalnej wieloszufladkowej komódce spoczywało pięćdziesiąt kompletów dokumentów tożsamości, dzięki którym Jackson mógł podróżować po całym świecie zarówno jako mężczyzna, jak i kobieta.

Jackson rozglądał się z uśmiechem po pomieszczeniu. Tu czuł się najlepiej. Z tworzenia kolejnych postaci czerpał największą w życiu satysfakcję. Jego drugą wielką pasją było granie wymyślonych przez siebie ról. Usiadł przy stole i przeciągnął dłonią po jego blacie. Patrzył w lustro, ale nie widział w nim siebie. Widział ciemną plamę twarzy, którą trzeba dopiero uformować, wyrzeźbić, pomalować, upudrować i wymasować, by stała się twarzą kogoś innego. Nie miał co prawda żadnych zastrzeżeń do swego intelektu i osobowości, ale dlaczego miał się przez całe życie ograniczać do jednej fizycznej postaci, skoro na świecie tyle było do przeżycia? Jechać, dokąd się chce, robić, co się chce. Powtarzał to każdemu z dwanaściorga swoich zwycięzców loterii. Swoim podopiecznym. I wszyscy to kupili, bez zastrzeżeń. Bo miał rację.

Przez ostatnie dziesięć lat zarobił setki milionów dolarów dla każdego ze swoich zwycięzców i miliardy dla siebie. Sam dorastał w dostatku. Jego rodzina była od pokoleń zamożna. Rodzice dawno już nie żyli. Ojca uważał za typowy przykład tych przedstawicieli wyższych sfer, którzy swoje majątki i pozycję nie tyle wypracowali, co odziedziczyli. Ojca Jacksona cechowały i arogancja, i beztroska. Przez wiele lat parał się polityką i obracał wśród waszyngtońskiej elity, wykorzystując, dopóki się dało, rodzinne koneksje, aż w końcu wyszedł na jaw jego zdecydowany brak kompetencji i niezbędnych w tej branży talentów, i winda przestała piąć się w górę. A wtedy ojciec zaczął trwonić rodzinny majątek na daremne próby ożywienia tego opadającego prądu. Z czasem pieniądze się skończyły. Jackson, najstarszy z rodzeństwa, często przyjmował na siebie główny impet frustracji ojca. Skończywszy osiemnaście lat odkrył, że pokaźny fundusz powierniczy, który ustanowił dla niego dziadek, był przez ojca tyle razy nielegalnie uszczuplany, że praktycznie nic z niego nie zostało. Kiedy poinformował ojca o swoim odkryciu, ten, ogarnięty furią, dopuścił się wobec niego rękoczynu, co wycisnęło na chłopcu trwałe piętno.

Sińce wygoiły się z czasem. Psychicznego urazu Jackson nie pozbył się do tej pory, a gniew, jaki się w nim tlił, zdawał się narastać z każdym rokiem, i niewiele już brakowałoby syn przewyższył pod tym względem ojca.

Jackson zdawał sobie sprawę, że innym cała sprawa mogła się wydawać banalna. Straciłeś fortunę? I co z tego? Pies z nią tańcował! Ale Jackson tak nie myślał. Tyle lat żył w przekonaniu, że czekają na niego pieniądze, które pozwolą mu się uwolnić spod tyranii ojca. Kiedy ta hołubiona długo nadzieja raptem prysła, coś w nim pękło. Ukradziono mu jego własność i zrobił to człowiek, po którym najmniej by się tego spodziewał, człowiek, który powinien kochać swego syna i życzyć mu jak najlepiej, szanować go, chronić. I nie dość że pozostał z ogołoconym kontem bankowym, to jeszcze spadł na niego grad przepełnionych nienawiścią razów szaleńca. Jackson przyjął te ciosy z podniesionym czołem. Nie uchylił się przed żadnym. Ale poprzysiągł sobie wtedy, że więcej nie pozwoli się już uderzyć.

Ojciec Jacksona zmarł nagle. Rodzice co dnia zabijają bez żadnego powodu swoje dzieci. Dzieci zaś uśmiercają rodziców bardzo rzadko, i to przeważnie z uzasadnionego powodu. Refleksja ta wywołała uśmiech na usta Jacksona. Był to rezultat jednego z jego pierwszych eksperymentów chemicznych. Preparat zaaplikowany w ukochanej szkockiej ojca wywołał pęknięcie tętniaka mózgu. I tak to się zaczęło.

Kiedy zbrodnię taką jak morderstwo popełnia ktoś o przeciętnym lub niższym od przeciętnego ilorazie inteligencji, czyni to zwykle nieporadnie, bez długofalowego planowania i stosownych przygotowań. Kończy się to zazwyczaj szybkim aresztowaniem i wyrokiem. Ludzie inteligentni popełniają poważne przestępstwa po ułożeniu szczegółowego planu, długich przygotowaniach, wielu sesjach umysłowej gimnastyki. Tutaj aresztowania należą do rzadkości, a jeszcze rzadziej zapadają wyroki skazujące. Jackson należał zdecydowanie do tej drugiej kategorii.

Na niego, jako najstarszego z rodzeństwa, spadał obowiązek odtworzenia roztrwonionej przez ojca fortuny. Najpierw ukończył z wyróżnieniem college, potem prestiżowy uniwersytet, uzyskał dyplom, a następnie mozolnie począł odgrzewać stare rodzinne koneksje, do wygaśnięcia bowiem tych tlących się jeszcze iskierek nie wolno było dopuścić, jeśli długofalowy plan Jacksona miał się powieść. Lata te poświęcił na rozwijanie rozmaitych umiejętności, zarówno fizycznych, jak i mentalnych, niezbędnych do urzeczywistnienia marzeń o bogactwie oraz władzy, którą ono daje. Ciało miał równie wyćwiczone i silne, jak umysł, oba zaś precyzyjnie zbalansowane. Żeby jednak nie pójść w ślady ojca, postawił sobie o wiele ambitniejszy cel! Będzie realizował swoje zamierzenia, pozostając przez cały czas w cieniu. Pomimo miłości do aktorstwa, w odróżnieniu od rozpolitykowanego ojca, będzie działał przy opuszczonej kurtynie. Widownia składająca się tylko z niego samego w zupełności go satysfakcjonowała.