Jest i dom! Był więc na miejscu. Poranne słońce odbijało się od czarnych, lakierowanych drzwi i błyszczącej tabliczki z mosiądzu, zaglądając w grube, ołowiowe szyby, tworzące szeroki, mieniący się na purpurowo i niebiesko pionowy rząd i podkreślając ozdobną wspaniałość szkła, ale nie jego odporność na strzał z karabinu o dużej mocy rażenia lub ciężkiej broni automatycznej. Był na miejscu – ten fakt usprawiedliwiał łzy, które pojawiły mu się w oczach, i ucisk w gardle. Nie potrafił określić emocji, których doznawał. Odczuwał niesamowite wrażenie powrotu do miejsca, z którym był równie silnie związany jak z własnym ciałem i tym, co pozostało mu w pamięci. Nie chodziło o sam dom – spoglądając na ten elegancki budynek na górnym Manhattanie, nie miał poczucia ulgi ani rozluźnienia. Było to przytłaczające wrażenie powrotu do źródła; początku zarówno rozstania, jak i stworzenia, czarnej nocy i wybuchającego świtu. Działo się z nim coś dziwnego. Mocniej zacisnął dłoń na nadgarstku, desperacko walcząc z nieodpartym impulsem, by wyskoczyć z taksówki i pobiec przez ulicę do tego tajemniczego, spokojnego budynku o ciemnoniebieskich szybach i elewacji z piaskowca. Chciał wbiec po schodach przeskakując stopnie i pięściami załomotać w ciężkie czarne drzwi.

Wpuśćcie mnie! Jestem tu! Musicie mnie wpuścić! Czy tego nie rozumiecie?

JESTEM JEDNYM Z WAS!

Przed oczami pojawiły mu się obrazy z przeszłości; zgrzytliwy dźwięk zaatakował jego uszy, w skroniach eksplodował dudniący, pulsujący ból. Znajdował się w zaciemnionym pokoju – w tamtym pokoju – wpatrując się w ekran, na którym pojawiały się i znikały w oślepiającym pośpiechu inne, jego własne obrazy.

Kto to? Szybko. Spóźniłeś się! Już jesteś trupem! Gdzie jest ta ulica? Z czym ci się ona kojarzy? Kogo tam spotkałeś? Co? Dobrze. Mów prostym językiem; najmniej jak się da. Masz tu listę; osiem nazwisk. Które mają kontakt? Szybko! A to inna lista. Sposoby zabijania. Który byś wybrał? Nie, nie, nie. Tak zrobiłby Delta, ale nie Kain! Nie jesteś Deltą, nie jesteś tym, za kogo się uważasz! Jesteś Kainem! Nazywasz się Bourne! Jason Bourne! Pomyliłeś się. Spróbuj jeszcze raz. Skoncentruj się! Wymaż wszystko inne! Zetrzyj przeszłość. Dla ciebie nie istnieje. Jesteś tylko tym, kim jesteś tutaj, kim stałeś się tutaj!

Och, Boże. To powiedziała Marie.

Może pamiętasz tylko to, co ci bez przerwy powtarzano. W kółko, w kółko i w kółko. Aż nie zostało nic innego… Rzeczy, które powtarzano ci bez końca… ale nie możesz ich przeżyć na nowo… bo nie należą do ciebie.

Po twarzy spływał mu szczypiący w oczy pot. Palcami wpił się w nadgarstek, starając się wyprzeć z umysłu ból, dźwięki i rozbłyski światła. Napisał do Carlosa, że wraca po ukryte dokumenty, stanowiące jego „ostateczne zabezpieczenie”. Wtedy to wyrażenie wydało mu się mało przekonywające; o mało go nie wykreślił, chcąc znaleźć istotniejszy powód do powrotu do Nowego Jorku. Jednak instynkt podpowiedział mu, żeby zostawić to tak, jak jest, bo to należało do jego przeszłości… nie wiadomo dlaczego. Teraz już wiedział. Swoją tożsamość mógł odnaleźć wewnątrz tego domu. Jego tożsamość, i bez względu na to, czy Carlos będzie go ścigać, czy nie, musi ja odzyskać. Musi!

Wszystko zaczęło nagle przybierać znamiona obłędu! Gwałtownie potrząsnął głową w przód i w tył, starając się stłumić nieodparty nakaz, uciszyć krzyki dobiegające ze wszystkich stron – jego własne krzyki, jego głos. Nie myśl o Carlosie. Nie myśl o pułapce. Wejdź do domu! To stało się tam; tam jest początek!

Przestań!

Była w tym jakaś makabryczna ironia. W tym domu nie znajdzie ostatecznego zabezpieczenia, lecz ostateczne wyjaśnienie własnej zagadki – a bez Carlosa nie miało ono znaczenia. Ci, którzy na niego polowali, wiedzieli o tym i nie przykładali do tego wagi; to był powód, dla którego chcieli go zabić. Ale znalazł się tak blisko… musiał znaleźć rozwiązanie. Było tam.

Bourne podniósł wzrok; długowłosy kierowca przyglądał mu się w lusterku.

– Migrena – wyjaśnił zwięźle Jason. – Niech pan objedzie ten kwartał dookoła, a potem wrócimy przed ten budynek. Stawiłem się na spotkanie trochę za wcześnie. Powiem panu, kiedy będę chciał wysiąść.

– To pan płaci.

Korzystając z przelotnego rozluźnienia na jezdni, szybko przejechali obok budynku z brunatnego piaskowca. Bourne obejrzał się i przez tylną szybę obrzucił spojrzeniem dom. Atak minął – obrazy i dźwięki będące oznaka paniki ustępowały; pozostał tylko ból, ale i on zniknie, wiedział o tym. To było niezwykłe kilka minut: priorytety zamieniły się miejscami, rozsądek został zastąpiony przez nieodparty impuls, a pokusa nieznanego przez chwilę była tak silna, że o mało nie stracił panowania nad sobą. Musiał ponownie obejrzeć ten dom, jeszcze raz dokładnie go zbadać. Miał cały dzień na opracowanie strategii i taktyki na noc, a jego zdolność oceny wróciła do normy. Inne, bardziej szczegółowe oceny pojawią się w ciągu dnia. Kameleon wkroczy do akcji.

Szesnaście minut potem to, co zamierzał zbadać, nie miało już znaczenia. Nagle wszystko uległo zmianie. Korek na jezdni zagęścił się; pojawiła się nowa przeszkoda dla ruchu samochodów. Przed domem z brunatnego piaskowca zatrzymała się ciężarówka firmy przewozowej. Obok niej stała grupka mężczyzn. Palili papierosy i pili kawę, starając się odwlec moment rozpoczęcia pracy. Ciężkie czarne drzwi były otwarte na oścież. W głębi domu dostrzegł mężczyznę w zielonej kurtce z emblematem firmy przewozowej ponad lewą kieszonką, który trzymał w ręku tabliczkę z zaciskiem na papiery. Ogołacają Treadstone! Za kilka godzin zostanie tylko opróżniona, pusta skorupka! Trzeba ich powstrzymać!

Jason nachylił się, trzymając w dłoni pieniądze. Ból głowy zniknął. Nadeszła chwila działania. Musi porozmawiać z Conklinem w Waszyngtonie. Natychmiast – nie czekając, aż wszystkie figury szachowe zostaną ustawione! Cała jego strategia działania opierała się na ciemnościach… zawsze na ciemnościach. Promień latarki przeskakuje z jednego zaułka w drugi, potem trafia na ciemne ściany i podnosi się do poziomu ciemnych okien. Umiejętnie kierowany, szybko przeskakuje z miejsca na miejsce. Morderca zostanie zwabiony do budynku w nocy. W nocy. To się stanie w nocy! Nie teraz!

– Hej, proszę pana! – wrzasnął przez otwarte okno samochodu taksówkarz.

Jason pochylił się.

– O co chodzi?

– Chciałem tylko podziękować! Dzięki…

Pac! Ponad barkiem! Zaraz potem odgłos kaszlu, przechodzącego w krzyk. Bourne wpatrywał się w taksówkarza, w strumień krwi, który wytrysnął sponad jego lewego ucha. Kierowca nie żył, trafiony przez kulę przeznaczoną dla pasażera. Ktoś strzelił z okna; gdzieś na tej ulicy.

Jason rzucił się na ziemię, a potem przeturlał w lewo do krawężnika. Dwa kolejne pacnięcia nastąpiły szybko po sobie. Pierwszy pocisk trafił w taksówkę, drugi zrobił wyrwę w asfalcie. To nie do wiary! Został wykryty, zanim jeszcze zaczęło się polowanie! Carlos już tu był! Czekał na niego! We właściwym miejscu! On albo jeden z jego ludzi czatował w którymś z górnych okien lub na dachu, skąd mógł obserwować całą ulicę. Ryzykowanie przypadkowej śmierci, spowodowanej przez zabójcę na dachu lub w oknie, wydawało się szaleństwem: zjawiłaby się policja, ulica zostałaby zablokowana; pułapka nie udałaby się! A Carlos nie był szaleńcem! To nie miało sensu. Bourne nie mógł tracić czasu na rozważania; musiał wydostać się z pułapki… pułapki zastawionej na myśliwego… i dostać się do telefonu! Carlos tu jest! U drzwi Treadstone! Ściągnął go tu z powrotem. Udało mu się go ściągnąć! Miał swój dowód!

Zerwał się na nogi i zaczął biec, wtapiając się w grupki przechodniów. Dobiegł do rogu ulicy i skręcił w prawo. Sześć metrów przed sobą zobaczył budkę, ale nie mógł z niej skorzystać. Stanowiła doskonały cel.

Po drugiej stronie dostrzegł delikatesy z małym prostokątnym napisem „Telefon” nad drzwiami. Zeskoczył z krawężnika i znów zaczął biec, lawirując między kołyszącymi się samochodami. Któryś z nich mógł niechcący wykonać robotę, którą zarezerwował dla siebie Carlos. W tym też była jakaś makabryczna ironia.

– Sir, Centralna Agencja Wywiadowcza jest instytucją zajmującą się głównie gromadzeniem danych – odpowiedział protekcjonalnie mężczyzna w słuchawce. – Takim rodzajem działalności, o której pan mówi, zajmujemy się niezmiernie rzadko i szczerze mówiąc, została ona rozdmuchana przez filmy oraz źle poinformowanych pisarzy.

– Do jasnej cholery, posłuchaj mnie! – krzyknął Jason, osłaniając dłonią mikrofon słuchawki; w zatłoczonych delikatesach panował gwar. – Powiedz mi tylko, gdzie jest Conklin. To sprawa życia lub śmierci!

– Otrzymał już pan odpowiedź z jego biura, sir. Pan Conklin wyjechał wczoraj po południu i wróci prawdopodobnie pod koniec tygodnia. Skoro utrzymuje pan, że zna pana Conklina, powinien pan wiedzieć, że w związku z odniesioną podczas służby kontuzją często wyjeżdża na zabiegi rehabilitacyjne…

– Przestaniesz wreszcie?! Dwa dni temu widziałem go w Paryżu, pod Paryżem. Przyleciał tam z Waszyngtonu na spotkanie ze mną.

– Jeżeli o to chodzi – przerwał mu rozmówca z Langley – to w czasie, kiedy łączono pana z tym wydziałem, już to sprawdziliśmy. Nie ma żadnych informacji o tym, że pan Conklin w ciągu ostatniego roku wyjeżdżał z kraju.

– W takim razie zostało to usunięte z rejestru! Był tam! Czekacie na jakieś hasła – powiedział zdesperowany Bourne. – Nie znam ich. Ale ktoś, kto pracuje z Conklinem, rozpozna te słowa. Meduza, Delta, Kain… Treadstone! Ktoś musi je znać!

– Nikt nie zna. Już panu o tym powiedziano.

– Powiedział ktoś, kto nie zna. Ale są tacy, co znają. Uwierz mi!

– Bardzo mi przykro, ale naprawdę…

– Nie odkładaj słuchawki! – Pozostawał jeszcze jeden sposób; sposób o wątpliwej skuteczności, ale nie było innego wyjścia. – Pięć lub sześć minut temu wysiadłem z taksówki przy Siedemdziesiątej Pierwszej ulicy. Dostrzeżono mnie i ktoś chciał mnie sprzątnąć.

– Sprzątnąć?

– Tak. Taksówkarz powiedział coś do mnie i nachyliłem się, żeby lepiej słyszeć. Ten ruch ocalił mi życie, ale kierowca nie żyje. Pocisk trafił go w głowę. Mówię prawdę i wiem, że macie sposoby, aby to sprawdzić. Jest tam już pewnie z pół tuzina radiowozów policyjnych. Niech pan to sprawdzi. To najlepsza wskazówka, jakiej mogę panu udzielić.