Изменить стиль страницы

– Dokładnie czterdzieści siedem, z czego każdy metr jest pilnie strzeżony. W wodzie są ukryte kratownice z magnezowych rur, umożliwiające jej swobodny przepływ, ale jeśli wpadnie na nie coś o wadze przekraczającej czterdzieści pięć kilogramów, natychmiast uruchamiają alarm. Tak samo specjalne płyty wkopane płytko pod ziemię na wschodnim brzegu. Nawet gdyby jakiemuś czterdziestokilogramowemu cudakowi udało się dotrzeć do ogrodzenia, pierwsze dotknięcie skończyłoby się ciężkim porażeniem prądem. Oczywiście, przewracające się drzewa i większe zwierzęta co jakiś czas powodują fałszywe alarmy, ale to nawet dobrze, bo dzięki temu strażnicy nie wychodzą z wprawy.

– Z tego wynika, że pozostają mu tylko tunele, prawda?

– Sam dostałeś się tutaj przez jeden z nich. Wszystko widziałeś, więc co więcej mogę ci powiedzieć? Może tylko to, że w razie najmniejszego nie bezpieczeństwa zatrzaskują się stalowe wrota, a tunele mogą zostać całkowicie zalane wodą.

– Carlos wie o tym wszystkim, bo przecież przeszedł tutaj szkolenie.

– Krupkin powiedział mi, że było to wiele lat temu.

– Zgadza się. – Jason skinął głową. – Ciekaw jestem, ile się przez ten czas zmieniło.

– Pod względem technologii bardzo dużo, szczególnie jeśli chodzi o łączność i poziom zabezpieczeń, ale zasada pozostała taka sama. Tunele i kratownice w rzece istnieją już od bardzo dawna, a jeśli chodzi o zmiany na samym terenie ośrodka, to na pewno było ich sporo, ale raczej niezbyt istotnych.

Nikt nie burzył domów ani nie przesuwał ulic. Łatwiej byłoby przebudować kilka normalnych miast niż jedno tutaj.

Dotarli do miniaturowego skrzyżowania, na którym zdegustowany kierowca chevroleta z początku lat siedemdziesiątych otrzymywał właśnie mandat od niezbyt uprzejmego policjanta.

– A to po co? – zapytał ze zdziwieniem Bourne.

– Chodzi o to, żeby zaszczepić naszym agentom zachowania, do jakich są zupełnie nie przyzwyczajeni. W Stanach często się zdarza, że kierowca kłóci się z policjantem. Tutaj jest to nie do pomyślenia.

– Chodzi o kwestionowanie autorytetów, prawda? Dokładnie taka sama sytuacja jak ze studentem przeciwstawiającym się profesorowi. Przypuszczam, że to również należy do rzadkości.

– To zupełnie inna sprawa.

– Skoro tak uważasz… – Jason usłyszał przytłumiony warkot i spojrzał w górę. Lekki, jednosilnikowy hydroplan sunął powoli po niebie wzdłuż rzeki. – Mój Boże, przecież może przylecieć… – wyszeptał, nie spuszczając wzroku z maszyny.

– Zapomnij o tym – poradził mu Beniamin. – To nasz… Poza tym, są tu tylko lądowiska dla helikopterów, a cały obszar powietrzny nad ośrodkiem jest pod stałą kontrolą radarową. Jeżeli w promieniu pięćdziesięciu kilometrów pojawi się jakiś nie zidentyfikowany samolot, z bazy w Biełopolu wystartują myśliwce i zestrzelą go w ciągu kilku minut. – Po drugiej stronie ulicy zebrał się tłumek gapiów, obserwujących sprzeczkę policjanta i kierowcy; kiedy ten ostatni z wściekłością rąbnął pięścią w dach chevroleta, rozległ się aprobujący pomruk. – Amerykanie bywają nieraz strasznie głupi – wymamrotał z zażenowaniem młody instruktor.

– W każdym razie, niektórzy tak właśnie ich sobie wyobrażają – odparł z uśmiechem Bourne.

– Chodźmy – powiedział Beniamin i ruszył przed siebie chodnikiem. – Kilka razy zwracałem kierownictwu uwagę, że to nie najlepszy pomysł, ale oni uparli się, że wyrobienie tego niepokornego nastawienia jest bardzo ważne.

– Przez brak pokory rozumiesz zapewne dyskusję studenta z profesorem i to, że zwykły obywatel odważa się skrytykować publicznie kogoś z Biura Politycznego. Musicie tego uczyć? Wydaje mi się, że każdy ma to we krwi, nie uważasz?

– Nie bądź taki zgryźliwy, Archie.

– Odpręż się, młody Leninie. Gdzie się podziało twoje amerykańskie podejście do życia?

– Zostawiłem je w Los Angeles.

– Chcę obejrzeć mapy. Wszystkie.

– Załatwiłem to. Są już przygotowane.

Siedzieli w sali konferencyjnej kwatery głównej dowództwa Nowogrodu przy dużym, prostokątnym stole usłanym mapami terenu ośrodka. Pomimo czterech godzin maksymalnej koncentracji Boume nie mógł się powstrzymać, żeby od czasu do czasu nie potrząsnąć ze zdumieniem głową. Miał do czynienia z czymś zakrojonym na większą skalę i bardziej skomplikowanym, niż kiedykolwiek byłby gotów przypuszczać. Uwaga Beniamina, że łatwiej byłoby przebudować kilka prawdziwych miast niż choć część treningowego kompleksu położonego nad rzeką Wołchow, nie była czczą przechwałką, tylko prostym stwierdzeniem faktu. Znajdowały się tu dokładne, choć zmniejszone repliki miast, osad, stoczni, portów lotniczych, instalacji wojskowych i przemysłowych od Morza Śródziemnego po Atlantyk na zachodzie i Zatokę Botnicką na pomocy, a także zminiaturyzowane kopie wielu amerykańskich miejscowości, budowli i zakładów przemysłowych. Wszystko to udało się pomieścić na wydartym gęstemu lasowi pasie gruntu długości czterdziestu kilku i szerokości od pięciu do ośmiu kilometrów.

– Egipt, Izrael, Włochy… – wyliczał powoli Jason, przechadzając się dookoła stołu i spoglądając na rozłożone mapy. – Grecja, Portugalia, Hiszpania, Francja, Wielka Brytania… – Dotarł do przeciwległego rogu, kiedy przerwał mu Beniamin, rozparty niedbale w jednym z foteli.

– Niemcy, Holandia i kraje skandynawskie – uzupełnił. – Jak już mówiłem, większość części dzieli się na dwa lub trzy segmenty, każdy przedstawiający jeden z sąsiadujących ze sobą krajów. Projektanci kierowali się chęcią podkreślenia kulturowych i geograficznych więzi, a przy okazji chcieli zaoszczędzić trochę miejsca. Mamy dziewięć głównych części, a więc dziewięć tuneli oddalonych od siebie przeciętnie o siedem kilometrów, zaczynając od tego tutaj i posuwając się na północ wzdłuż rzeki.

– Czyli następny tunel prowadzi do Wielkiej Brytanii, zgadza się?

– Tak, a kolejne do Francji, Hiszpanii wraz z Portugalią, Egiptu z Izraelem…

– Rozumiem – przerwał mu Jason, siadając przy stole i opierając na blacie splecione dłonie. – Zawiadomiłeś strażników, żeby wpuszczali każdego, kto wylegitymuje się papierami skradzionymi przez Carlosa, bez względu na to, kto to będzie?

– Nie.

– Jak to? – Bourne uniósł gwałtownie głowę i spojrzał ostro na młode go instruktora.

– Poprosiłem o to towarzysza Krupkina. Jest teraz w szpitalu w Moskwie, więc nie będą mogli go zamknąć z powodu przemęczenia służbą, jak to ład nie nazywają.

– W jaki sposób mogę przedostać się do sąsiedniej części? Zależy mi na tym, żeby to było możliwie szybko i bez żadnych problemów.

– Rozumiem, że jesteś zdecydowany wspiąć się na następny szczebel wtajemniczenia?

– Oczywiście. Z tych map już nic więcej się nie dowiem.

– W porządku. – Beniamin sięgnął do kieszeni i wyjął z niej nieduży czarny przedmiot zbliżony wielkością do karty kredytowej, ale nieznacznie od niej grubszy. Rzucił go Jasonowi, który złapał go w locie i zaczął mu się uważnie przyglądać. – Coś takiego mają tylko wyżsi oficerowie i urzędnicy. Jeżeli któryś zgubi to albo straci z oczu choćby na kilka minut, musi o tym natychmiast zameldować.

– Nie widzę żadnych napisów ani znaków…

– Wszystko jest w środku, odpowiednio zakodowane. W każdej bramie łączącej poszczególne części znajduje się specjalny zamek z czytnikiem. Wystarczy to wsunąć, a brama sama się otwiera. Oczywiście każde wejście i wyjście jest rejestrowane w centralnym komputerze.

– Cholernie sprytne jak na zacofanych marksistów.

– Pamiętam, że już cztery lata temu używali czegoś takiego w hotelu w Los Angeles… A teraz do rzeczy.

– Czyli na ten wyższy stopień?

– Krupkin nazwał to po prostu środkami bezpieczeństwa, przydatnymi zarówno nam, jak i tobie. Jeśli mam być szczery, to on raczej nie oczekuje, że wyjdziesz stąd żywy. Gdybyś zginął, kazał nam cię spalić, a popiół rozsypać na cztery wiatry.

– To miło z jego strony.

– Bardzo cię lubi, Bourne… To znaczy, Archie.

– Zdaje się, że chciałeś mi coś powiedzieć.

– Jeżeli chodzi o dowództwo ośrodka, to są przekonani, że jesteś inspektorem z Moskwy, specjalistą od spraw amerykańskich, który ma za zadanie skontrolować cały system zabezpieczeń. Wszyscy instruktorzy, pracownicy i kursanci otrzymali polecenie, żeby zapewnić ci wszelką możliwą pomoc, z dostarczeniem broni włącznie, ale nikomu nie wolno się do ciebie odzywać, chyba że ty zagadniesz go pierwszy. Ja, ze względu na moją przeszłość, zostałem twoim łącznikiem.

– Jestem ci bardzo zobowiązany.

– Ośmielam się w to wątpić – odparł Beniamin, uśmiechając się krzywo. – Mam chodzić za tobą krok w krok.

– To niemożliwe.

– Ale tak musi być.

– Wcale nie.

– Dlaczego?

– Dlatego że chcę mieć swobodę ruchów, a także dlatego że po wyjściu stąd mam zamiar pomóc matce pewnego człowieka, żeby jak najszybciej wróciła do Moskwy.

Młody Rosjanin umilkł i przez chwilę wpatrywał się w Bourne'a wzrokiem, w którym ból walczył o lepsze z nadzieją.

– Naprawdę myślisz, że uda ci się nam pomóc?

– Jestem tego pewien… Jeśli ty mi pomożesz. Proszę cię, dostosuj się do moich reguł gry, Beniaminie.

– Jesteś dziwnym człowiekiem.

– Przede wszystkim jestem głodnym człowiekiem. Możemy tu dostać coś do jedzenia? Przydałoby mi się też trochę bandaża. Jakiś czas temu zostałem trafiony i dziś rana znowu się odezwała.

Jason zdjął marynarkę; koszula na karku i ramionach była przesiąknięta krwią.

– Dobry Boże! Zaraz wezwę lekarza…

– Nikogo nie wezwiesz. Wystarczy pielęgniarka, żeby zmienić opatrunek. Pamiętaj, że obowiązują moje reguły gry, Ben.

– W porządku… Archie. Pójdziemy na ostatnie piętro, do apartamentu gościnnego. Zamówimy coś do jedzenia, a ja zadzwonię do ambulatorium po pielęgniarkę.

– Co prawda powiedziałem ci, że jestem głodny i dokucza mi rana, ale to nie są rzeczy, którymi bym się teraz najbardziej przejmował.

– Możesz być spokojny – odparł radziecki Kalifornijczyk. – Zawiadomią nas natychmiast, jak tylko coś się stanie. Zaczekaj chwilę, tylko zwinę mapy.

"Coś" stało się dokładnie dwie minuty po północy, zaraz po zmianie warty, pod osłoną najgłębszej ciemności. W apartamencie rozległ się przeraźliwy dzwonek telefonu, podrywając Beniamina z kanapy, na której się ułożył. Przesadziwszy trzema susami obszerny pokój, znalazł się przy aparacie i chwycił za słuchawkę.