– To wie tylko jeden Bóg, czyli nikt. Przypuszczam, że pragnie zostawić po sobie jakąś bolesną pamiątkę, żeby zemścić się na tych, którzy odtrącili go ponad trzydzieści lat temu, a także na tych, których zabił dziś rano na Wawiłowa… Ma przy sobie dokumenty naszego agenta, który przeszedł szkolenie w Nowogrodzie, i pewnie myśli, że go tam wpuszczą. Myli się. Zatrzymamy go, jak tylko się pojawi.
– Ani się ważcie! – wykrzyknął Bourne. – Poza tym, może wcale z nich nie skorzysta. Wszystko zależy od tego, co tam zobaczy i wyczuje. Nie potrzebuje żadnych dokumentów, żeby się tam dostać, tak samo jak ja, ale jeżeli coś mu się nie spodoba, zabije następnych kilku ludzi, a wy nic na to nie poradzicie.
– Do czego zmierzasz? – zapytał Krupkin ze znużeniem, przyglądając się temu dziwnemu Amerykaninowi sprawiającemu czasem wrażenie, jakby w jego ciele mieszkało dwóch zupełnie różnych ludzi.
– Wpuśćcie mnie tam przed nim, z dokładną mapą całego terenu i jakimś świstkiem, który zapewniłby mi swobodę poruszania się.
– Oszalałeś! – wykrzyknął słabym głosem Dymitr. – Amerykanin, poszukiwany przez policję całej Europy Zachodniej, w Nowogrodzie?!
– Niet, niet! – ryknął komisarz. – Ja wszystko dobrze rozumiem, okay? Ty jesteś wariat, okay?
– Chcecie zniszczyć Szakala?
– Oczywiście, ale nie za wszelką cenę!
– Nie interesuje mnie ani wasz Nowogród, ani to, co w nim robicie. Wydawało mi się, że już to do was dotarło. Nasze śmieszne, szpiegowskie zabawy mogą trwać bez końca, bo w gruncie rzeczy nie mają żadnego znaczenia. Tak jak powiedziałem: to tylko zabawy, nic więcej. Albo dogadamy się i będziemy razem żyć na tej planecie, albo rozwalimy ją na kawałki… Chodzi mi wyłącznie o Carlosa. Muszę go zabić, żebym mógł żyć.
– Osobiście zgadzam się z tym, co mówisz, choć chyba sam przyznasz, że te zabawy dają nam wcale nie najgorsze zajęcie… Ale nie widzę sposobu, w jaki mógłbym przekonać moich zwierzchników, zaczynając od tego, który teraz nade mną stoi.
– W porządku – odezwał się ze swojego stołu Conklin, nie zmieniając pozycji. – Możemy zawrzeć układ: jeśli wpuścicie go do Nowogrodu, możecie zatrzymać Ogilviego.
– My już go mamy, Aleksiej.
– Niezupełnie. Waszyngton wie, że on tu jest.
– A więc?
– A więc mogę im powiedzieć, że wam uciekł, a oni mi uwierzą. Wcisnę im bajeczkę, że zwiał wam sprzed nosa, a wy o mało się nie wściekliście, ale już nic nie mogliście zrobić, bo znalazł się pod opieką niezależnego państwa, członka Organizacji Narodów Zjednoczonych.
– Czy mógłbyś mi wyjaśnić, mój szanowny, wieloletni przeciwniku, jaką mielibyśmy z tego korzyść?
– Żadnych oskarżeń o ukrywanie amerykańskiego przestępcy, podziękowania za próbę jego ujęcia, przejęcie interesów "Meduzy" w Europie…
To ostatnie przy niebagatelnym udziale niejakiego Dymitra Krupkina, czującego się w kosmopolitycznym świecie Paryża jak ryba w wodzie. Znasz kogoś, kto by się lepiej do tego nadawał…? Pomyśl tylko, Kruppie, wszedłbyś do ścisłego grona najlepiej poinformowanych członków KC! Mógłbyś sprzedać tę nędzną budę nad Jeziorem Genewskim, a kupić ogromną posiadłość nad Morzem Czarnym!
– Muszę przyznać, że to bardzo sensowna i atrakcyjna propozycja – odparł Krupkin. – Znam dwóch lub trzech ludzi z Komitetu Centralnego, z którymi mogę się skontaktować w ciągu paru minut… W ścisłej tajemnicy, ma się rozumieć.
– Niet! – wrzasnął ponownie komisarz KGB, waląc pięścią w stół Krupkina. – Ja dobrze trochę rozumiem! Wy mówicie za bardzo szybko, ale ja rozumiem! Wariaci!
– Zamknij się, do cholery! – ryknął Dymitr. – Mówimy o sprawach, o których ty nie masz najmniejszego pojęcia!
– Szto…? – Komisarz zareagował niczym dziecko zbesztane przez dorosłego: jego zapuchnięte oczy otworzyły się szeroko, a na twarzy pojawił się wyraz zdumienia i niedowierzania, wywołany gniewnym wybuchem podwładnego.
– Daj szansę mojemu przyjacielowi, Kruppie – poprosił Aleks. – Nie macie nikogo lepszego. Tylko on może pokonać Szakala.
– Może również zginąć, Aleksiej.
– Wiele razy ocierał się o śmierć. Wierzę w niego.
– Wierzysz…! – szepnął rozpaczliwie Krupkin, wznosząc oczy ku sufitowi. – Dobrze, że jeszcze możesz sobie pozwolić na taki luksus. W porządku, zostaną wydane odpowiednie rozkazy, ma się rozumieć w całkowitej tajemnicy. Zawiozę cię do części amerykańskiej, żeby to miało choć pozory prawdopodobieństwa.
– Jak szybko mogę się tam dostać? – zapytał Bourne. – Będę potrzebował maksymalnie dużo czasu.
– Godzinę drogi stąd jest lotnisko, nad którym sprawujemy całkowitą kontrolę, ale najpierw muszę poczynić niezbędne przygotowania. Podaj mi telefon… Tak, ty, niedorozwinięty komisarzu! I ani słowa więcej, rozumiesz? Telefon!
Jeszcze niedawno wszechmocny i dumny, a teraz zbity z tropu i posłuszny zwierzchnik przyniósł pośpiesznie Krupkinowi aparat.
– Jeszcze jedno – powiedział Bourne. – Niech TASS opublikuje obszerny komunikat o tym, że znany terrorysta Jason Bourne zmarł w Moskwie od ran odniesionych podczas starcia z siłami bezpieczeństwa. Spróbujcie nadać temu możliwie duży rozgłos. Oczywiście żadnych szczegółów, ale wszystko musi mniej więcej odpowiadać prawdzie.
– To żaden problem. Agencja TASS jest posłusznym narzędziem władzy.
– Jeszcze nie skończyłem – mówił dalej Jason. – W tekście komunikatu musi się znaleźć wzmianka, że przy ciele Bourne'a znaleziono mapę drogową Brukseli i okolic z zaznaczonym czerwonym kółkiem Anderlechtem.
– Zamach na głównodowodzącego sił NATO… Bardzo przekonujące. Muszę jednak zwrócić pańską uwagę, panie Bourne, Webb, czy jak tam pan się nazywa, że ta historia w ciągu kilkunastu minut rozejdzie się po całym świecie.
– Wiem o tym.
– I jesteś na to przygotowany?
– Jestem.
– A co z twoją żoną? Nie uważasz, że powinieneś się z nią skontaktować, zanim świat dowie się o twojej śmierci?
– Nie. Nie wolno nam dopuścić do powstania przecieku.
– Boże! – wybuchnął Aleks. – Przecież mówisz o Marie, nie o jakimś obcym człowieku! Ona się załamie!
– Muszę podjąć to ryzyko – odparł lodowatym tonem Delta Jeden z "Meduzy".
– Ty sukinsynu!
– Niech i tak będzie – zgodził się kameleon.
John St. Jacques wszedł z komputerowym wydrukiem w dłoni do rozświetlonego słonecznymi promieniami pokoju w wiejskim, specjalnie strzeżonym domu w stanie Maryland. Czuł, że jeszcze chwila, a wzbierające mu w oczach łzy popłyną po policzkach. Jego siostra bawiła się z tryskającym zdrowiem Jamiem na podłodze obok kanapy, ułożywszy uprzednio do snu na piętrze maleńką Alison. Marie miała zmęczoną, wychudzoną twarz i sińce pod oczami; wycieńczyło ją zarówno ciągłe napięcie, jak i długa, idiotycznie zaplanowana podróż z Paryża do Waszyngtonu. Choć dotarła do domu zaledwie wczoraj późnym wieczorem, wstała z samego rana, żeby jak najdłużej być z dziećmi. Nie odwiodła jej od tego nawet matczyna, troskliwa perswazja pani Cooper. John gotów byłby zrezygnować z kilku lat życia, gdyby w zamian nie musiał przejść przez to, co go czekało za chwilę, ale zdawał sobie sprawę, że nie ma żadnego wyboru. Powinien być z siostrą, kiedy ona się o tym dowie.
– Jamie, pójdź poszukać pani Cooper, dobrze? – powiedział łagodnie. – Wydaje mi się, że jest w kuchni.
– Dlaczego, wujku?
– Chcę porozmawiać z twoją mamą.
– Ależ, Johnny… – zaprotestowała Marie.
– Proszę, siostrzyczko.
– Co się…
Chłopiec wyszedł, obrzuciwszy uprzednio swego wuja długim, smutnym spojrzeniem. Jak to często zdarza się dzieciom, wyczuwał, że jest świadkiem czegoś, co przekracza jego zdolność pojmowania. Marie zerwała się na równe nogi i utkwiła wzrok w bracie; po jej policzkach jedna za drugą zaczęły toczyć się łzy. Właściwie nie musiał nic mówić – okropna wiadomość została już przekazana.
– Nie…! – wyszeptała, blednąc jeszcze bardziej. – Dobry Boże, nie! – krzyknęła i zaczęła drżeć na całym ciele. – Nie! Nie!!!
– On nie żyje, siostrzyczko. Chciałem, żebyś dowiedziała się tego ode mnie, nie z radia albo z telewizora. Chcę być z tobą.
– To nieprawda, nieprawda! – zawyła rozpaczliwie Marie, rzucając się w jego stronę. Chwyciła go za koszulę na piersi i zacisnęła kurczowo materiał w dłoniach. – Przecież ma ochronę! Sam mi powiedział, że będą go chronić…!
– Właśnie dostałem to z Langley – powiedział jej brat, wskazując na wydruk z komputera. – Holland zadzwonił kilka minut temu i powiedział, że lada moment powinno do nas dotrzeć. Wiedział, że będziesz chciała to zobaczyć. Radio Moskwa nadało wiadomość dzisiaj w nocy. Rano powtórzą ją we wszystkich dziennikach.
– Pokaż!- krzyknęła buntowniczo.
St. Jacques podał jej kartkę i położył delikatnie dłonie na ramionach siostry, gotów w każdej chwili wziąć ją w objęcia i pocieszyć w takim stopniu, w jakim było to możliwe. Marie przeczytała szybko wiadomość, po czym strząsnęła jego ręce, zmarszczyła brwi, podeszła do kanapy i usiadła. Była niesamowicie skoncentrowana; położywszy wydruk na stoliku studiowała go z taką uwagą, jakby to był zwój staroegipskiego papirusu.
– On nie żyje, Marie. Nie mam pojęcia, co powiedzieć… Wiesz przecież, co do niego czułem.
– Wiem, Johnny. – Ku jego nieopisanemu zdumieniu uniosła głowę i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. – Mimo wszystko trochę za wcześnie na łzy, braciszku. On żyje. Jason Bourne żyje. To tylko podstęp, a to oznacza, że David również żyje i ma się dobrze.
Mój Boże, biedactwo nie może się z tym pogodzić, pomyślał John St. Jacques, podchodząc do kanapy. Ukląkł przy stoliku i wziął w dłonie ręce swojej siostry.
– Kochanie, nie jestem pewien, czy zrozumiałaś, co ci powiedziałem. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc, ale najpierw musisz mnie zrozumieć.
– Jesteś kochany, braciszku, ale to ty niczego nie rozumiesz. Nie przeczytałeś uważnie tej wiadomości. Jej treść tak cię przeraziła, że nie zwróciłeś uwagi na to, co jest w podtekście. My, ekonomiści, nazywamy to działaniami pozorującymi przeprowadzonymi za pomocą gęstego dymu i luster.