Był wyższy ode mnie, miał gęste, kasztanowe włosy i pewność siebie człowieka najgłębiej przekonanego o swej męskości. Pomyślałem, że wspaniale prezentowałby się na końskim grzbiecie, pędząc przez równiny i gnając przed sobą stada owiec. Uścisnął mi serdecznie dłoń, a drugą ręką, w koleżeńskim geście, siarczyście wyrżnął w ramię. Nie rozumiałem, dlaczego Helen uważała go za odrażającego typa, ale wyraźnie widziałem, że tak dokładnie go traktuje.

«Jutro wygłosi pan referat? To dla nas honor… – Urwał na chwilę. Mój angielski nie jest najlepszy. Może woli pan przejść na francuski lub niemiecki?»

«Jestem przekonany, że pański angielski jest znacznie lepszy niż mój francuski lub niemiecki» – odparłem szybko.

«Bardzo pan uprzejmy. – Jego uśmiech przypominał ukwieconą łąkę. – Rozumiem, że pańskie zainteresowania koncentrują się wokół dominacji Osmanów w Karpatach?»

Wieści rozchodzą się tu równie szybko jak u nas – pomyślałem.

«To prawda – przyznałem. – Niemniej jestem pewien, że na waszej uczelni pogłębię swoją wiedzę».

«Na pewno nie – mruknął uprzejmie. – Ale ja studiowałem trochę ten temat i z największą chęcią przedyskutuję z panem kilka kwestii».

«Profesor Geza ma bardzo szerokie zainteresowania» – włączyła się nieoczekiwanie do rozmowy Helen.

Ton jej głosu mógłby zmrozić w żyłach krew. Cała sytuacja stanowiła dla mnie zagadkę i dopiero po chwili uprzytomniłem sobie, że na wszystkich uniwersyteckich wydziałach trwała między pracownikami nieustanna, podziemna wojna, a budapeszteńska uczelnia nie stanowiła w tym wypadku wyjątku. Zanim wymyśliłem jakąś dyplomatyczną odpowiedź, Helen gwałtownie odwróciła się w moją stronę.

«Profesorze, czeka nas jeszcze kolejne spotkanie» – powiedziała, a ja przez chwilę nie miałem pojęcia, o czym mówi. Ujęła mnie energicznie pod ramię.

«Rozumiem, jesteście państwo bardzo zajęci – oświadczył z wyraźnym żalem profesor Geza. – Porozmawiamy zatem o kwestiach tureckich innym razem. Z największą chęcią oprowadziłbym pana po naszym mieście, profesorze. Moglibyśmy razem zjeść lunch…»

«Profesor będzie bez reszty zajęty sprawami związanymi z konferencją» – odrzekła Helen.

Uścisnąłem rękę mężczyzny na tyle ciepło, na ile pozwalał mi lodowaty wzrok Helen. Następnie profesor Geza ujął jej dłoń.

«Z jaką radością znów cię widzę w ojczyźnie» – oświadczył, nisko się skłonił i pocałował ją w dłoń.

Helen szybko cofnęła rękę, a na jej twarzy pojawił się dziwaczny grymas. W jakiś sposób gest mężczyzny poruszył ją do głębi – pomyślałem i w jednej chwili straciłem całą sympatię do czarującego, węgierskiego historyka. Helen ponownie zaprowadziła mnie do profesora Sandora, gdzie przeprosiliśmy, że musimy wcześniej opuścić spotkanie, wyrażając jednocześnie wielką radość z uczestnictwa w konferencji następnego dnia.

«A my z niecierpliwością będziemy oczekiwać pańskiego wykładu».

Ujął moją rękę w obie dłonie i przyjacielsko ją uścisnął. Węgrzy to jednak bardzo serdeczni ludzie – pomyślałem z uczuciem, które tylko częściowo było wynikiem krążącego w mych żyłach mocnego, aromatycznego trunku. Dopóki nie myślałem o czekającym mnie wykładzie, czułem się mile rozluźniony. Helen ujęła mnie pod ramię, a ja odniosłem wrażenie, że przed wyjściem obrzuciła salę czujnym spojrzeniem.

«0 co w tym wszystkim chodziło? – Wieczorne powietrze było rozkosznie chłodne, a ja tryskałem energią jak nigdy dotąd. – Twoi rodacy to najserdeczniejsi ludzie, jakich spotkałem w życiu, lecz odniosłem wrażenie, że profesorowi Gezie najchętniej obcięłabyś głowę».

«Oczywiście – warknęła. – Jest nadznośny».

«Raczej nieznośny – poprawiłem. – Dlaczego potraktowałaś go w taki sposób? Przywitał cię jak dawną przyjaciółkę».

«Generalnie jest w porządku, z tym tylko, że to sęp. Wampir… Urwała i popatrzyła na mnie wielkimi oczyma. – Znaczy – nie…»

«Wiem, wiem. Dobrze przypatrzyłem się jego zębom».

«Ty też jesteś nieznośny» – burknęła, wysuwając mi spod ramienia rękę.

«Nie mam nic przeciwko temu, żebyś trzymała mnie pod rękę – powiedziałem z niejakim żalem – ale nie powinnaś robić tego na oczach całego uniwersytetu».

Przystanęła i obrzuciła mnie mrocznym spojrzeniem, z którego nie potrafiłem nic wyczytać.

«Już ty się niczym nie martw. Na sali nie ma nikogo z wydziału antropologii^

«Jednak znasz wielu historyków, a ludzie lubią gadać» – upierałem się przy swoim.

«Ale nie tu. – Parsknęła urywanym, suchym śmiechem. – Tutaj wszyscy jesteśmy towarzyszami pracy. Żadnych plotek, żadnych konfliktów tylko dialektyka. Jutro sam się o tym przekonasz. To naprawdę coś w rodzaju małej utopii».

«Helen -jęknąłem. – Czy możesz choć raz być poważna? Naprawdę zależy mi na twojej reputacji tutaj… politycznej reputacji. Ostatecznie pewnego dnia będziesz musiała tu wrócić i ponownie mieć do czynienia z tymi wszystkimi ludźmi».

«Naprawdę muszę wracać? – Znów wzięła mnie pod rękę, a ja nie zaprotestowałem. Niewiele istniało na świecie rzeczy, które ceniłbym wyżej od czarnego rękawa jej żakietu ocierającego się o mój łokieć. – Niemniej było to tego warte. Geza tylko zgrzytał zębami… to znaczy – kłami».

«Dziękuję» – bąknąłem, gdyż sam sobie nie dowierzałem i bałem się powiedzieć coś więcej.

Jeśli zamierzała wzbudzić czyjąś zazdrość, to w stosunku do mnie sztuka ta wychodziła jej znakomicie. Nieoczekiwanie oczyma duszy ujrzałem ją w silnych ramionach Gezy. Czy przed opuszczeniem przez nią Budapesztu łączył ich romans? Bardzo do siebie pasowali – błysnęła mi myśl. Oboje przeświadczeni o swej urodzie, oboje wysocy i o wdzięcznych sylwetkach, ciemnoocy, przepełnieni siłą i energią. Poczułem się nagle drobnym, słabowitym Amerykaninem, niedorównującym w niczym jeźdźcom przemierzającym konno bezkresne stepy. Wyraz twarzy Helen zniechęcił mnie do dalszych pytań i musiałem zadowolić się jedynie ciężarem jej ręki spoczywającej na moim ramieniu.

Stanowczo zbyt szybko dotarliśmy do złoconych odrzwi prowadzących do hotelu i pogrążonej w ciszy recepcji. Kiedy weszliśmy do środka, ujrzeliśmy samotną postać stojącą wśród obitych skórą foteli i zasadzonych w donicach palm. Kobieta czekała cierpliwie na nasze nadejście. Helen wydała cichy okrzyk i jak szalona ruszyła przed siebie z wyciągniętymi ramionami.

«Eva!»"

39

«Od czasu, kiedy poznałem ciotkę Helen, Evę – a widziałem ją tylko trzy razy; za drugim i trzecim zaledwie przelotnie – wielokrotnie o niej myślałem. Istnieją ludzie, których po krótkiej znajomości pamiętam lepiej niż osoby przez długi czas spotykane codziennie. Ciotka Eva należała do tych barwnych postaci, które w mej pamięci i wyobraźni przetrwały ponad dwadzieścia lat, nie tracąc nic ze swego kolorytu. Często wiele cech jej charakteru odnajdywałem później u bohaterek czytanych przeze mnie książek lub w postaciach historycznych. Automatycznie pojawiła mi się przed oczyma, kiedy czytałem o pani Merle, przystojnej intrygantce z powieści Henry'ego Jamesa Portret damy.

W rzeczywistości ciotka Eva zlała się w mych wspomnieniach z tyloma niebezpiecznymi, wytwornymi i subtelnymi postaciami kobiecymi, że trudno mi jest czasami, kiedy sięgam pamięcią wstecz, określić, jaka była naprawdę tamtego wczesnego, letniego wieczoru w Budapeszcie w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym czwartym. Pamiętam, że Helen jak szalona ruszyła w jej stronę z wyciągniętymi ramionami, podczas gdy Eva stała bez ruchu, opanowana i wyniosła. Objęła siostrzenicę i hałaśliwie ucałowała ją w oba policzki. Gdy Helen odwróciła się w moją stronę, by przedstawić mnie ciotce, w oczach obu kobiet zauważyłem łzy.

«Evo, poznaj mego amerykańskiego kolegę, o którym ci już mówiłam… Paul, to moja ciocia, Eva Orban».

Nie podnosząc wzroku, uścisnąłem jej dłoń. Pani Orban była wysoką, bardzo elegancką niewiastą około pięćdziesiątki. Urzekło mnie niesamowite podobieństwo między tymi kobietami. Wyglądały jak siostry – jedna starsza, druga znacznie młodsza – a nawet jak bliźniaczki, z tym że jedna przedwcześnie postarzała się poprzez burzliwe koleje życia, podczas gdy druga w magiczny sposób zachowała młodość i świeżość. Ciotka, odrobinę niższa od siostrzenicy, miała tę samą silną i pełną wdzięku sylwetkę. Kiedyś zapewne przewyższała urodą nawet Helen, lecz i dzisiaj pozostawała niebywale powabną niewiastą. Zauważyłem taki sam jak u jej siostrzenicy prosty, długi nos, wydatne kości policzkowe i pełne zadumy, ciemne oczy. Zaskoczył mnie kolor jej włosów i dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, że nie jest to ich naturalna barwa. Były ogniście purpurowe z siwymi odrostami na czubku głowy. Podczas następnych dni spędzonych w Budapeszcie spotkałem wiele kobiet ufarbowanych podobnie, ale tamten pierwszy raz bardzo mnie zaskoczył. Nosiła małe, złote kolczyki i ciemną garsonkę, taką samą jak Helen, a pod żakietem czerwoną bluzkę.

Po przywitaniu ciotka Eva popatrzyła uważnie, prawie taksująco w moją twarz. Może szuka we mnie oznak jakiejś słabości charakteru, by ostrzec siostrzenicę – pomyślałem absurdalnie. Szybko jednak sam się zbeształem w duchu. Niby dlaczego miałaby traktować mnie jak starającego się o rękę Helen? Zauważyłem delikatną siatkę zmarszczek wokół jej oczu i kącików ust, kiedy po dłuższej chwili przesłała mi lekki, osobliwy uśmiech. Przestałem się już dziwić, że udało się jej w ostatniej chwili dołączyć nasz referat do programu konferencji i załatwić wizy. Promieniującą z kobiety inteligencję można było porównać jedynie z jej olśniewającym uśmiechem. Podobnie jak Helen, miała równe, zadziwiająco białe zęby, co, jak zauważyłem, nie było cechą często spotykaną u Węgrów.

«Bardzo miło mi panią poznać – powiedziałem. – Jestem niezmiernie wdzięczny, że umożliwiła mi pani uczestniczenie w tej konferencji».

Ciotka Eva wybuchnęła perlistym śmiechem, a ja pomyślałem, że niewłaściwie ją oceniłem, traktując jako osobę wyniosłą i pełną rezerwy. Z jej ust popłynął potok węgierskich słów, zupełnie jakby spodziewała się, że cokolwiek z tego zrozumiem. Natychmiast z odsieczą pospieszyła mi Helen.