Spoczywałam tak bez ruchu, czując, że drętwieje mi ciało. Nagle ujrzałam żółtawą poświatę sączącą się przez okno i przesuwającą się skrycie po deskach podłogi. To wschodził księżyc. Ukoił wszystkie moje lęki. Zupełnie jakby przybywał mój dawny, dobry przyjaciel, by dotrzymać mi towarzystwa. Ze wszystkich sił starałam się nie myśleć o ojcu. Podczas każdej innej podróży to on leżałby na sąsiednim łóżku przybrany w elegancką pidżamę, obok niego spoczywałaby książka. On pierwszy wypatrzyłby starą farmę, wiedziałby, że jej główny zrąb pochodzi jeszcze z czasów akwitańskich, kupiłby trzy butelki wina od sympatycznej gospodyni i porozmawiałby z nią ojej winnicy.

Leżąc tak, całkiem mimowolnie pomyślałam, co zrobię, jeśli okaże się, że mój ojciec nie przeżył podróży do Saint-Matthieu. Z całą pewnością nie wróciłabym do Amsterdamu – pomyślałam. Przebywanie sam na sam z panią Clay w naszym domu pogłębiłoby jeszcze moją żałość i osamotnienie. Wedle przepisów obowiązujących w Europie na jakąkolwiek uczelnię wyższą mogłam wstąpić najwcześniej za dwa lata. Ale kto by się mną do tego czasu zajął? Barley wróci do dawnego życia, bo nie sądzę, by interesował go mój dalszy los. Przed oczyma stanęła mi twarz zwierzchnika Jamesa z głębokim, smutnym uśmiechem i sympatycznymi zmarszczkami wokół oczu. I wtedy pomyślałam o Giulii i Massimo w ich villa w Umbrii. Przypomniałam sobie, jak Massimo nalewał mi wino «Co ty studiujesz, śliczna córko?" – a Giulia oświadczyła, że dostanę własny, bardzo wygodny pokój. Nie mieli dzieci, uwielbiali mego ojca. Jeśli mój świat rozpadnie się w kawałki, pojadę do nich.

Pokrzepiona na duchu sięgnęłam po latarnię, na palcach podeszłam do drzwi i wyjrzałam na zewnątrz. Dostrzegłam połówkę księżyca i płynące po niebie postrzępione chmury. Pośród nich unosił się aż za dobrze znajomy mi kształt… ale nie, trwało to tylko ułamek sekundy i była to jedynie chmura. Rozpostarte skrzydła, falisty ogon? Obraz w mgnieniu oka rozpłynął się w powietrzu, ale ja po powrocie do pokoju położyłam się na łóżku Barleya i aż do świtu leżałam drżąca obok jego nieruchomych pleców.

«Transport Erozana i umieszczenie go w orientalnym salonie Turguta zajęło nam większość ranka. Nieszczęsny bibliotekarz, biały jak kreda, ale panujący już w pełni nad sobą, leżał na jednej z długich otoman. Byliśmy jeszcze w domu, kiedy w południe wróciła z przedszkola pani Bora. Weszła do mieszkania energicznie, w okrytych rękawiczkami dłoniach niosła siatki pełne jakichś produktów. Miała na sobie żółtą sukienkę, a na głowie kwiecisty kapelusz, tak że natychmiast skojarzyła mi się z żonkilem. Wyglądała świeżo i niezwykle powabnie. Wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet wtedy, gdy ujrzała nas stojących w salonie przy leżącym plackiem na otomanie mężczyźnie. Błysnęła mi myśl, że jej mąż niczym już chyba nie potrafi jej zaskoczyć. Drugą myślą, jaka mnie naszła, było to, iż taka postawa właśnie stanowi klucz do udanego, harmonijnego związku.

Turgut wyjaśnił jej sytuację, mówił po turecku. Najpierw na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiego niedowierzania, które jednak przeszło natychmiast w czyste przerażenie, kiedy mąż pokazał jej ranę na szyi bibliotekarza. Popatrzyła na mnie i na Helen z konsternacją, jakby w ogóle po raz pierwszy w życiu zetknęła się z tego rodzaju złem. Potrząsnęła dłonią Erozana, która nie tylko była biała jak kreda, ale i zimna jak lód. Przez chwilę trzymała ją w ręce, po czym szybko otarła oczy i zdecydowanie ruszyła do kuchni, skąd dotarł do nas odległy dźwięk przesuwanych garnków, patelni i misek. Cokolwiek by się jeszcze nie wydarzyło, rannemu mężczyźnie z pewnością nie zabraknie dobrego jedzenia. Turgut przekonał nas, że powinniśmy chwilowo pozostać u niego w domu i Helen, ku memu zdumieniu, udała się do kuchni, by pomóc pani Bora.

Kiedy upewniliśmy się, że pan Erozan leży wygodnie na swoim posłaniu, Turgut znów zaprowadził mnie do swego niesamowitego gabinetu. Ku mej uldze złowieszczy portret był szczelnie zasłonięty. Usiedliśmy, by omówić sytuację.

«Uważasz, że to bezpieczne dla ciebie i twojej żony trzymać Erozana w tym domu?» – nie potrafiłem powstrzymać się od pytania.

«Podjąłem pewne środki ostrożności. Kiedy za dzień lub dwa stan jego się polepszy, zorganizuję mu jakieś lokum i postaram sie o człowieka, który będzie o niego dbał».

Turgut podsunął mi krzesło, a sam zajął miejsce za biurkiem. Prawie jak w uniwersyteckim gabinecie Rossiego – pomyślałem. Z tym tylko, że tamto pomieszczenie zapamiętałem jako bez porównania weselsze, wypełnione kwitnącymi w doniczkach kwiatami i sykiem ekspresu do kawy. Gabinet Turguta był posępny i ekscentryczny.

«Nie spodziewam się kolejnych ataków, ale gdyby taki nastąpił, naszego amerykańskiego przyjaciela spotka przerażająca odprawa». – Patrząc na masywną postać profesora, w pełni mu wierzyłem.

«Bardzo mi przykro – odparłem. – Wygląda na to, że wplątaliśmy cię w niezłą awanturę, a co więcej, ściągnęliśmy niebezpieczeństwo na twój dom».

Opowiedziałem mu pokrótce o odrażającym, amerykańskim bibliotekarzu, którego poprzedniego wieczoru zobaczyliśmy przy Hagia Sophii.

«Niezwykłe» – odparł Turgut. Oczy zapłonęły mu groźnym blaskiem. Zaczął bębnić palcami po blacie biurka.

«Mam jedno pytanie – powiedziałem. – W archiwum oświadczyłeś, że widziałeś już kiedyś podobną twarz. Gdzie i jak?»

«Ha! – wykrzyknął mój przyjaciel, opierając łokcie o blat biurka. Dobrze, opowiem ci o wszystkim. Było to wiele lat temu, ale pamiętam dokładnie każdy szczegół, jakby wydarzyło się wczoraj. Stało się to w kilka dni po otrzymaniu przeze mnie listu od profesora Rossiego, w którym zapewniał mnie, że nie wie nic o żadnym archiwum w Stambule. Późnym popołudniem, po zakończeniu zajęć, udałem się do tej biblioteki – wtedy mieściła się jeszcze w dawnych budynkach, z których później przeniesiono ją do obecnych. Pamiętam, iż zbierałem wówczas materiały do artykułu o zaginionym dziele Szekspira zatytułowanym Król Tashkani. Jego akcja, zdaniem niektórych uczonych, działa się w fikcyjnym Stambule. Być może o tym słyszałeś?»

Pokręciłem przecząco głową.

«0 dramacie tym wspomina kilku angielskich historyków. Od nich właśnie wiemy, że w sztuce tej zły duch, zwany Dracole, objawia się władcy przepięknego miasta, zdobytego przez monarchę siłą. Duch oświadcza mu, że kiedyś był jego nieprzejednanym wrogiem, lecz teraz przybywa, aby powinszować mu jego krwiożerczości. Zaczyna usilnie nakłaniać króla, by zaczął łapczywie chłeptać krew mieszkańców miasta, którzy z czasem stali się faworytami nowego władcy. Jest to przejmujący i mrożący krew w żyłach ustęp. Niektórzy sądzą, że nie jest to nawet Szekspir, ale moim zdaniem… – urwał i zaczął bębnić palcami po blacie biurka. – Moim zdaniem, sądząc po stylu, dykcji i frazie, dzieło to mogło wyjść wyłącznie spod pióra Szekspira, a miasto w rzeczywistości jest Stambułem, ukrytym pod pseudoturecką nazwą Tashkani. Sądzę też, że tyran, do którego zwraca się zły duch, jest nikim innym jak sułtanem Mehmedem II, zdobywcą Konstantynopola».

Po plecach przeszły mi ciarki.

«Jakie, twoim zdaniem, ma to znaczenie? Dokąd sięgały wpływy i sława Draculi?»

«Mój przyjacielu, wielce intrygujący jest dla mnie fakt, że legenda o Vladzie Draculi dotarła nawet do protestanckiej Anglii, około tysiąc pięćset dziewięćdziesiątego roku. Poza tym, jeśli Tashkani rzeczywiście było Stambułem, wskazuje to, jak wszechobecna była świadomość istnienia Draculi w samym mieście w czasach Mehmeda. Sułtan wkroczył do Konstantynopola w tysiąc czterysta pięćdziesiątym trzecim roku, zaledwie w pięć lat po powrocie Draculi na Wołoszczyznę z niewoli w Azji Mniejszej. Nie istnieją żadne dowody na to, że kiedykolwiek później pojawił się na naszych terenach, choć niektórzy naukowcy twierdzą, że osobiście wręczał sułtanowi haracz. Moim zdaniem nigdy nie znajdziemy na to dowodów. Moja teoria zakłada, iż napiętnował to miejsce wampiryzmem, jeśli nie za życia, to po śmierci. Jednak granica między literaturą a historią jest bardzo płynna, a ja nie jestem historykiem».

«Wręcz przeciwnie, jesteś wspaniałym, obdarzonym charyzmą historykiem – odparłem z pokorą. – Prawie mnie zawstydzasz. Podjąłeś tyle historycznym tropów i wszystkie poszukiwania zakończyłeś powodzeniem».

«Jesteś niesłychanie uprzejmy, młody przyjacielu. Tak czy owak, pewnego wieczoru pracowałem nad artykułem, który miał uzasadnić moją teorię. Nigdy nie ukazał się drukiem, gdyż wydawcy czasopisma uznali jego treść za zbyt zabobonną. Pracowałem do późnego wieczora i po trzech godzinach spędzonych w archiwum udałem się do pobliskiej restauracji na borek. Czy jadłeś już bórekl»

«Jeszcze nie» – odrzekłem.

«Koniecznie musisz go skosztować. To jedno z naszych najsmaczniejszych narodowych dań. Tak więc ruszyłem do restauracji. Była zima i na dworze panowały już ciemności. Zająłem miejsce przy stoliku i czekając na posiłek, jeszcze raz przeczytałem list profesora Rossiego. Jak już wspomniałem, otrzymałem go zaledwie kilka dni wcześniej i jego treść wciąż wprawiała mnie w zakłopotanie. Kelner przyniósł mi zamówioną kolację. Kiedy stawiał przede mną talerze, spojrzałem na jego twarz. Wzrok miał spuszczony – wyraźnie spoglądał na rozłożony przede mną list z nazwiskiem Rossiego w nagłówku. Raz czy dwa zmarszczył gniewnie brwi, lecz po chwili twarz mu się wygładziła. Kiedy jednak przechodził za mną z kolejnym talerzem, by postawić go po mojej drugiej stronie, wiedziałem z całą pewnością, że nie spuszcza wzroku z listu.

Nie potrafiłem wytłumaczyć sobie takiego zachowania. Poczułem się bardzo nieswojo. Złożyłem zatem list i zabrałem się za kolację. Kelner oddalił się bez słowa, lecz ja nie mogłem powstrzymać się i co chwila zerkałem na niego, kiedy krążył po sali, obsługując innych gości. Był wysokim, o szerokich ramionach mężczyzną, z czarnymi, długimi włosami, które wciąż odgarniał z twarzy, i dużymi, ciemnymi oczyma. Mógłby nawet uchodzić za przystojnego, gdyby nie wyglądał tak… jak to powiedzieć?… groźnie i ponuro. Przez dobrą godzinę całkowicie mnie ignorował, choć dawno już skończyłem kolację. W końcu dla zabicia czasu wyjąłem jakąś książkę i on w tej chwili nieoczekiwanie pojawił się przy moim stoliku, stawiając przede mną filiżankę parującej herbaty. Zdziwiłem się, gdyż jej nie zamawiałem. Pomyślałem, że jest to prezent od właścicieli lokalu lub zwykła pomyłka».