Na zdjęciu ojciec, sądząc po neogotyckiej robocie kamieniarskiej w tle, upozowany jest na tle budynku uniwersyteckiego. Jedną stopę opiera beztrosko o ławkę, łokieć wspiera na nodze, dłoń wisi mu wdzięcznie przy kolanie. Ubrany jest w białą lub w jasnych barwach koszulę, krawat w poziome paski, lekko pomięte, ciemne spodnie i lśniące półbuty. Sylwetkę ma taką samą, jaką zapamiętałam z późniejszych lat – średniego wzrostu, średniej budowy ciała. Cechowała go schludność, choć nie przesądna, której nie zatracił nawet wtedy, gdy był już w średnim wieku. Na fotografii głęboko osadzone oczy są szare, choć w rzeczywistości miał prawie granatowe źrenice. Z zapadniętymi oczyma i krzaczastymi brwiami, wydatnymi policzkami, cienkim nosem i rozwartymi w szerokim uśmiechu ustami przypominał trochę małpę, ale małpę piekielnie inteligentną. Gdyby fotografia była barwna, jego gładkie włosy lśniłyby w blasku słońca kasztanowym blaskiem. Wiedziałam o tym, bo sam mi to kiedyś powiedział. Ja jednak zawsze pamiętałam go z siwizną.

«Tamtej pamiętnej nocy w Stambule nie zmrużyłem oka. Po pierwsze, zgroza, jaka ogarnęła mnie na widok żywej twarzy martwego człowieka i próby objęcia rozumem tego, co widziałem, całkowicie odbierały mi sen. Po drugie dręczyła mnie koszmarna myśl, że nieżywy bibliotekarz odnalazł mnie w tłumie, po czym zniknął. Oznaczało to, iż w każdej chwili mogłem stracić papiery, które miałem w teczce. Wiedział, że u nas znajduje się kopia mapy. Czy zjawił się w Stambule, podążając naszym tropem, czy też w jakiś sposób odkrył, iż tu właśnie znajduje się oryginał mapy? A może nie udało mu się osobiście odszyfrować tajemnicy i poszukiwał jakichś innych źródeł informacji, o których ja nic nie wiedziałem? Dokumenty z archiwum sułtana Mehmeda oglądał przynajmniej raz. Czy widział oryginały i je skopiował? Nie znałem odpowiedzi na te pytania, a już z całą pewnością nie mogłem pozwolić sobie na sen, wiedząc, z jaką zajadłością stworzenie to poluje na naszą kopię, mając żywo w pamięci chwilę, kiedy skoczył między bibliotecznymi regałami na Helen, pragnąc zadławić ją na śmierć. A już myśl, że gryząc ją w szyję, nabrał na Helen wyjątkowego apetytu, doprowadzała mnie wprost do szaleństwa.

Jakby jeszcze tego było mało, wciąż widziałem przez otwarte drzwi Iwarz śpiącej w sąsiednim pokoju Helen. Chciałem, by położyła się w moim łóżku, a ja spędziłbym noc w podniszczonym fotelu. Ilekroć zaczynałby morzyć mnie sen, widok jej twarzy działałby na mnie jak przysłowiowy kubeł zimnej wody. Helen wolała jednak zostać w swoim – co powiedziałaby konsjerżka, widząc nas w jednym pokoju? – ale w końcu uległa moim naleganiom i, choć mocno poirytowana, zgodziła się na otwarte drzwi łączące nasze sypialnie. Naoglądałem się zbyt wiele filmów i naczytałem za dużo powieści, by wątpić, że kobieta, zostawiona sama na kilka godzin nocnych, może łatwo stać się kolejną ofiarą diabła. Helen była śmiertelnie zmęczona, pod oczyma miała pogłębiające się z każdym dniem cienie i wyczuwałem, iż coraz bardziej się boi. Ów emanujący od niej lęk trwożył mnie bardziej niż szlochy i płacze jakiejkolwiek innej kobiety. A zapewne też jakaś ociężałość i miękkość jej zazwyczaj dumnie wzniesionych ramion oraz wyraźny brak cechującej ją dotąd stanowczości sprawiały, że przez całą noc miałem szeroko otwarte oczy.

Nie potrafiłem się zmusić ani do lektury, ani do pisania. Z całą pewnością nie chciałem otwierać teczki, którą na wszelki wypadek ukryłem pod łóżkiem Helen. Godziny niemiłosiernie się wlokły, ale ja nie słyszałem żadnych podejrzanych szmerów czy hałasów dobiegających z korytarza – ani przez dziurkę od klucza, ani ze szpary pod drzwiami nie przesączał się żaden opar, żadne skrzydła nie biły w okno. W końcu pokój wypełniła szara poświata i Helen westchnęła cicho przez sen, jakby wyczuwając budzący się dzień. Kiedy przez żaluzje przedarł się pierwszy promień słońca, niespokojnie poruszyła się w pościeli. Nałożyłem marynarkę, cichutko wyciągnąłem spod jej łóżka teczkę i dyskretnie wycofałem się do swego pokoju, a następnie zszedłem na parter.

Choć nie wybiła jeszcze szósta rano, dotarła do mnie woń parzonej mocnej kawy i ku swemu zdumieniu ujrzałem Turguta siedzącego na jednym z obitych wyszywaną tkaniną krzeseł. Na kolanach trzymał czarne portfolio. Wyglądał zdumiewająco świeżo, był bardzo ożywiony. Na mój widok zerwał się z krzesła i serdecznie uścisnął mi dłoń.

«Dzień dobry, przyjacielu. Dzięki bogom, że już się pojawiłeś».

«Ja również im dziękuję za to, że pan tu jest – odparłem, siadając na krześle obok niego. – Ale co sprowadza pana o tak wczesnej porze?»

«Mam dla was ważne wiadomości, więc nie mogłem usiedzieć w domu».

«Ja też mam wiadomości – powiedziałem posępnie. – Ale pan pierwszy, profesorze Bora».

«Po prostu Turgut – poprawił mnie odruchowo. – Proszę popatrzeć. Zaczął rozwiązywać portfolio. – Jak obiecałem, przejrzałem wieczorem wszystkie swoje papiery. Zrobiłem kopie w wielu bibliotekach i archiwach, jak też skrupulatnie rejestrowałem wszelkie wzmianki, relacje i sprawozdania o wydarzeniach w Stambule, jakie zaszły w czasach Vlada i bezpośrednio po jego śmierci.

Niektóre z tych dokumentów wzmiankują o tajemniczych zdarzeniach w mieście, o przypadkach niewyjaśnionych śmierci, o krążących plotkach dotyczących wampiryzmu. Zgromadziłem też wszelkie informacje, jakie znalazłem w książkach, odnoszące się do Zakonu Smoka na Wołoszczyźnie. Ale nie udało mi się znaleźć niczego, o czym już bym nie wiedział. Zadzwoniłem więc do mego bliskiego znajomego, Selima Aksoya. Nie wykłada na uniwersytetach, jest kupcem i sklepikarzem, ale to niebywale wykształcona osoba. O książkach wie więcej niż ktokolwiek inny w Stambule, zwłaszcza o tych, które mówią o historii i legendach naszego miasta. Jest niezwykle uprzejmym i uczynnym człowiekiem. Poświęcił całą noc, wertując ze mną swoje zbiory. Poprosiłem go, by wyszukał wszelkie wzmianki o pogrzebaniu w Stambule pod koniec piętnastego wieku jakiegokolwiek Wołocha. Zapytałem, czy istnieje jakiś ślad grobowca kogoś powiązanego z Wołoszczyzną, Transylwanią [11] lub Zakonem Smoka. Pokazałem mu też – nie po raz pierwszy – kopie map oraz moją książkę z wizerunkiem smoka. Powiedziałem również o twojej teorii, iż wizerunki potwora stanowią dokładną, topograficzną wskazówkę, gdzie znajduje się grób Palownika.

Wspólnie przekartkowaliśmy setki stron dotyczących historii Stambułu, obejrzeliśmy wiele starodawnych rycin, przestudiowaliśmy liczne notatniki z kopiami różnorodnych rzeczy, jakie wynalazł w bibliotekach i muzeach. O tak, Selim Aksoy to człowiek niezwykle sumienny, pracowity i dokładny. Nie ma żony, nie ma rodziny, nie ma żadnych innych zainteresowań. Bez reszty pochłania go historia Stambułu. Pracowaliśmy długo w nocy, gdyż jego biblioteka jest tak rozległa, że nawet on sam do końca nie wie, co posiada, i trudno mu było powiedzieć, co w niej znajdziemy. W końcu natrafiliśmy na osobliwą rzecz – list umieszczony w reprincie księgi zawierającej korespondencję między ministrami dworu sułtańskiego a wysuniętymi placówkami wojskowymi imperium w piętnastym i szesnastym wieku. Selim Aksoy powiedział mi, że nabył tę księgę od antykwariusza w Ankarze. Reprint pochodził z dziewiętnastego wieku i zawierał również prace jednego ze stambulskich historyków, który żywo się interesował wszystkimi przekazami pochodzącymi z tamtego okresu. Dodał przy tym, iż nie zetknął się z inną kopią tej książki».

Cierpliwie słuchałem jego relacji, wiedząc, jak bardzo ważne jest dla nas historyczne tło, a jednocześnie podziwiając skrupulatność Turguta. Zaiste, jak na literaturoznawcę, był znakomitym historykiem.

«Tak, Selim nigdy nie zetknął się z innym egzemplarzem tej książki, ale jest najgłębiej przekonany, że prezentowane w niej dokumenty nie są… jak to powiedzieć?… fałszerstwem, gdyż oryginał jednego z tych listów spotkał w innej kolekcji znajdującej się w archiwum, gdzie złożyliśmy wczoraj wizytę. Również darzy wielką estymą to archiwum i często go tam spotykam. – Uśmiechnął się. – Cóż, na list ten natknęliśmy się w chwili, kiedy po całonocnej pracy dosłownie zamykały się nam oczy, a za oknem już świtało. Może on wniesie coś nowego do waszych badań. Kolekcjoner, który umieścił go w swym reprincie, był głęboko przekonany, iż korespondencja ta pochodzi z końca piętnastego wieku. Przetłumaczyłem dla was ten list».

Turgut wyjął z portfolio kartkę wyrwaną z notatnika.

«Niestety, wcześniejszego listu, do którego nawiązuje ten w książce, nie zamieszczono. Podejrzewam, że już nie istnieje. W przeciwnym razie mój przyjaciel Selim dawno by wpadł na jego ślad. – Chrząknął i zaczął czytać: Do Najczcigodniejszego Rumeli Kadiaskera… - Urwał i po chwili wyjaśnił: – Był przewodniczącym sądu wojskowego na Bałkanach. Czcigodny, przeprowadziłem dalsze śledztwo, którego się domagałeś. Niektórzy z mnichów za sumę, na jaką się umówiliśmy, chętnie z nami współpracowali i pozwolili mi osobiście zbadać grobowiec. Ich wcześniejsze informacje okazały się w pełni prawdziwe. Nie potrafili niczego wyjaśnić. Powtarzali jedynie na okrągło, jak bardzo są przerażeni. Su geruję, by Stambuł wszczął nowe śledztwo w tej sprawie. Zostawiłem w Snagov dwóch gwardzistów, którzy będą mieć baczne oko na wszelkie podejrzane działania. A co najdziwniejsze, nie ma żadnych doniesień o tym, by dotarła tu plaga. Pozostaję Twym pokornym sługą w imię Allaha».

«A podpis?» – zapytałem. Mimo nieprzespanej nocy serce waliło mi jak młotem. Całkowicie opuściła mnie senność.

«List jest bez podpisu. Selim podejrzewa, że go oddarto, czy to przez przypadek, czy też celowo, by zachować anonimowość piszącego».

«Albo też ze względów bezpieczeństwa nigdy nie został podpisany zasugerowałem. – Więcej listów na ten temat w książce nie było?»

«Nie. Ani wcześniejszych, ani późniejszych. To tylko fragment, ale Rumeli Kadiasker był osobą wysoko postawioną, więc sprawa musiała być najwyższej wagi. Długo jeszcze grzebaliśmy z moim przyjacielem w innych księgach i dokumentach, ale nie znaleźliśmy żadnych odnośników do tego zdarzenia. Selim oświadczył mi, że o ile go pamięć nie myli, słowa Snagov nie spotkał w żadnych dokumentach i książkach dotyczących historii Stambułu. Listy te czytał raz, przed kilkoma laty, ale sprawą zainteresował się dopiero teraz, gdy przeglądając papiery, wspomniałem mu o możliwości, iż Dracula został przez swych uczniów pochowany w naszym mieście. Może więc tak naprawdę z nazwą tą zetknął się wcześniej, ale zupełnie o tym zapomniał».

[11] Siedmiogród.