Uczyłam się przykładnie w hotelowym pokoju, skąd miałam widok na liczącą dwa i pół tysiąca lat świątynię stojącą na wzgórzu. Widziałam szosy, drogi i aleje wijące się stromo do Partenonu. Wyprawa tam wymagała długiego, powolnego marszu – znajdowaliśmy się wszak w gorącym kraju, gdzie lato zaczynało się wcześnie – między bielonymi wapnem domami i zdobionymi sztukaterią sklepikami z napojami orzeźwiającymi. Mijalibyśmy starożytne rynki i ruiny pogańskich świątyń, pokryte dachówką budynki. Widziałam cały ten labirynt z brudnego okna mego pokoju. Przenosiliśmy wzrok z jednego widoku na inny, spoglądając na to, co mieszkający w sąsiedztwie Akropolu ludzie mieli na co dzień. Siedząc w pokoju, wyobrażałam sobie wędrówki pośród ruin, zwiedzanie posępnych budynków urzędowych, śródziemnomorskich parków, krętych uliczek, kościołów o złoconych kopułach lub pokrytych czerwoną dachówką, rozsianych niczym lśniące w wieczornym świetle skały na szarych plażach.
Za nimi, znacznie, znacznie dalej, majaczyły na tle nieba apartamentowce i bardziej nowoczesne hotele niż nasz. Zbudowano je na odległych przedmieściach Aten. Poprzedniego dnia przejeżdżaliśmy przez nie pociągiem. A jeszcze dalej rozciągała się bezkresna dal, której nawet nie próbowałam sobie wyobrazić. Ojciec otarł twarz chusteczką. Obrzuciłam go ukradkowym spojrzeniem. Wiedziałam, że kiedy dotrzemy już na samą górę, pokaże mi nie tylko starożytne ruiny, ale ujawni również kolejny fragment swej przeszłości
– Restauracja, w której się umówiliśmy – zaczął ojciec – znajdowała się wystarczająco daleko od campusu, bym mógł oderwać myśli od upiornego bibliotekarza (który zapewne miał popołudniowy dyżur z krótką przerwą na lunch). Jednocześnie była na tyle blisko, że kobieta nie powinna nabrać podejrzeń, iż wyciągam ją w jakiś odległy zakątek, gdzie maniak z siekierą może zrobić z niewiastą, co chce. Nie miałem pewności, czy nie znając moich prawdziwych motywów, stawi się na spotkanie punktualnie, ale kiedy wszedłem do lokalu, natychmiast dostrzegłem w odległym końcu sali jej błękitną chustę i leżące na stoliku białe rękawiczki. Pamiętaj, że były to jeszcze czasy, kiedy nawet studentki na takie spotkania ubierały się w sposób bardzo mało praktyczny. Włosy miała zaczesane do tyłu i spięte szpilkami tak, że kiedy spojrzała w moją stronę, odniosłem wrażenie, iż przypatruje mi się jeszcze bardziej uważnie niż w bibliotece poprzedniego dnia.
«Witam – powiedziała ozięble. – Zamówiłam dla pana kawę, gdyż podczas naszej telefonicznej rozmowy wyczułam w pańskim głosie okropne zmęczenie".
Słowa te odebrałem jako zarozumiałość i arogancję. Skąd mogła wiedzieć, jaki głos mam na co dzień, a poza tym kawa zapewne już wystygła. Ale tym razem grzecznie się przedstawiłem i z lekkim niepokojem uścisnąłem jej dłoń. Chciałem natychmiast zapytać ją o nazwisko, lecz zdecydowałem, że należy wyczekać na bardziej odpowiedni moment. Dłoń miała gładką, suchą i chłodną, jakby wciąż była w rękawiczce. Odsunąłem krzesło i zająłem miejsce naprzeciwko niej. Pozostawała mi tylko nadzieja, że moja koszula jest wystarczająco czysta, nawet jak na spotkanie z grasującymi wampirami. Jej męskiego kroju biała bluzka, pod czarnym żakietem, była wprost nieskazitelna.
«Dlaczego podejrzewałam, że pan ponownie się do mnie odezwie?"
Wypowiedziała te słowa prawie z pogardą.
«Wiem, że wydaje się to pani dziwaczne".
Wyprostowałem się na krześle i próbowałem spojrzeć jej w oczy ciekaw, czy zdążę zadać wszystkie pytania, jakie zamierzałem, zanim ona nie wstanie z miejsca i po prostu nie odejdzie.
«Przepraszam. Naprawdę nie stroję sobie żartów, nie próbuję zawracać pani głowy ani odrywać od pracy".
Skinęła głową z uśmiechem. Obserwując bacznie kobietę, doszedłem do wniosku, że twarz i głos nieznajomej były zarówno szpetne, jak i pełne elegancji. Ale łagodny uśmiech, malujący się na jej obliczu, dodał mi nieco odwagi.
«Dzisiejszego ranka odkryłem coś dziwnego – powiedziałem ośmielony. – Dlatego tak nieoczekiwanie do pani zadzwoniłem. Czy biblioteczny egzemplarz Draculi wciąż znajduje się u pani?"
Była szybka, ale ja szybszy, gdyż spodziewałem się takiej właśnie reakcji. Jej blada twarz pobladła jeszcze bardziej.
«Mam – odparła ostrożnie. – A jaki interes ma osoba sprawdzająca, co ktoś inny wypożyczył z biblioteki?"
Nie dałem wziąć się na ten wabik.
«Czy to nie pani powydzierała z katalogu karty tej książki?"
Tym razem jej reakcja była naturalna i nieukrywana.
«Zrobiłam co?"
«Dziś z rana pojawiłem się w katalogach, poszukując pewnych informacji na… na^temat, który oboje nas interesuje. Odkryłem, że wszystkie karty odnoszące się do Draculi i Stokera zostały powyrywane z szufladek".
Twarz jej stężała, stała się prawie odrażająca, oczy rozbłysły. Ale w tej samej chwili, po raz pierwszy od czasu, kiedy Massimo wykrzyknął, że Rossi zaginął, poczułem, jak spada mi ciężar z barków. Zastąpiło go jednak okropne poczucie osamotnienia. Ani nie wybuchnęła śmiechem, słysząc moje melodramatyczne oświadczenie, ani nie zmarszczyła brwi, ani nie sprawiała wrażenia zaskoczonej. A co najważniejsze, w jej wzroku nie było śladu przebiegłości, niczego, co wskazywałoby na to, że rozmawiam z wrogiem. Twarz kobiety wyrażała tylko jedno uczucie: lekki, przyprawiający o dreszcz lęk.
«Wczoraj rano jeszcze tam były – powiedziała powoli, jakby odkładała broń i przygotowywała się do rozmowy. – Najpierw szukałam pod hasłem «Dracula». Znalazłam jedną fiszkę. Poszukałam zatem innych prac Stokera. Znalazłam kilka pozycji, w tym Draculę".
Kelner postawił przed nami filiżanki z kawą i kobieta odruchowo sięgnęła po naczynie. Zatęskniłem gwałtownie za Rossim, który zawsze, z niewyobrażalną gościnnością, częstował mnie kawą o całe niebo lepszą niż ta. Och, ileż pytań miałem do tej dziwnej, młodej kobiety.
«Ktoś najwyraźniej nie chce, by pani… ja… ktokolwiek zajmował się tą książką" – powiedziałem cichym, spokojnym głosem, wpatrując się w jej twarz.
«Nigdy jeszcze nie słyszałam większej głupoty" – odrzekła szorstko, wsypała do filiżanki cukier i zaczęła mieszać kawę.
Ale wcale nie sprawiała wrażenia do końca przekonanej, a ja naciskałem dalej.
«Czy wciąż ma pani tę książkę?"
«Tak – odpowiedziała, odkładając z hałasem łyżeczkę. – Mam ją ze sobą".
Zerknęła na teczkę, którą miała również poprzedniego dnia.
«Panno Rossi – powiedziałem. – Proszę mi wybaczyć. Obawiam się jednak, że potraktuje mnie pani jak wariata, jeśli powiem, iż jestem najgłębiej przekonany, że grozi pani poważne niebezpieczeństwo przez sam fakt posiadania tej książki. Ktoś najwyraźniej nie chce, by pani ją miała".
«Skąd taki pomysł? – odparowała, nie patrząc mi w oczy. – Kto, zdaniem pana, nie chce, bym zajmowała się tą powieścią?"
Twarz oblał jej delikatny rumieniec i jakby w poczuciu winy spuściła wzrok na filiżankę z kawą. Tylko tak można było to określić: dręczyło ją poczucie winy. Ze zgrozą wyobraziłem sobie, że może być w porozumieniu z wampirem. Narzeczona Draculi – pomyślałem przerażony, przypominając sobie niedzielne seanse filmowe. Smoliście czarne włosy pasowały jak najbardziej, twardy, trudny do zidentyfikowania akcent, usta ciemne niczym sok jeżyn, śnieżnobiała cera, elegancki czarno-biały strój. Zdecydowanie odrzuciłem tę myśl. Była to jakaś fantasmagoria korelująca z moimi roztrzęsionymi nerwami.
«Czy zna pani kogoś, komu zależy na tym, by nie zajmowała się pani tą książką?"
«Uczciwie mówiąc, tak. Ale to już z całą pewnością nie pański interes. – Przesłała mi płonące spojrzenie znad filiżanki kawy. – A swoją drogą, dlaczego tak bardzo zależy panu na tej książce? Jeśli chodziło panu tylko o numer mego telefonu, trzeba było zapytać wprost, a nie bajtlować bez sensu".
Tym razem to ja oblałem się gorącym rumieńcem. Rozmowa z tą kobietą przypominała wymianę policzków wymierzanych tak, że człowiek nie wiedział, kiedy spadnie następny.
«Nie obchodził mnie numer pani telefonu – powiedziałem ozięble aż do chwili, kiedy zobaczyłem ślady powyrywanych z katalogu fiszek i wtedy pomyślałem, że pani może coś na ten temat wiedzieć. Bardzo potrzebowałem tej książki. Zaszedłem zatem do biblioteki w nadziei, że mogą mieć w zbiorach dwa egzemplarze tej powieści".
«Ale nie mieli – odrzekła zapalczywie. – Był to więc dla pana wspaniały pretekst, aby do mnie zadzwonić. Skoro aż tak bardzo potrzebował pan tej książki, dlaczego jej sobie nie zarezerwował?"
«Bo potrzebuję jej teraz" – odwarknąłem.
Jej ton zaczynał mnie coraz bardziej drażnić. Oboje mogliśmy popaść w poważne kłopoty, a ona używała wszelkich wybiegów, by nasze spotkanie zamienić w randkę, którą oczywiście nie było. Przypomniałem sobie, że kobieta nie wie przecież, w jakiej znalazłem się matni. Następnie dotarło do mnie, iż jeśli o wszystkim jej powiem, uzna mnie za szaleńca. Ale moja opowieść z kolei mogła sprowadzić na głowę nieznajomej jeszcze większe niebezpieczeństwo. Odruchowo westchnąłem na głos.
«Próbuje mnie pan odstraszyć od tej książki? – zapytała, kpiąco wykrzywiając usta. – Tak, jestem tego pewna".
«Wcale nie. Ale chcę wiedzieć, kto pani zdaniem nie chce, by pani zajmowała się tą książką".
Odstawiłem filiżankę i popatrzyłem kobiecie prosto w oczy.
Opuściła ręce. Na klapie jej żakietu dostrzegłem pojedynczy długi włos, który lśnił miedzią na czarnej wełnie. Kobieta przez chwilę zbierała myśli.
«Kim właściwie pan jest?" – zapytała nieoczekiwanie.
«Absolwentem historii na tutejszym uniwersytecie".
«Historii?"
«Piszę pracę doktorską na temat holenderskiego handlu w siedemnastym wieku".
«Aha. – Na chwilę zamilkła. – Ja jestem antropologiem. Ale też bardzo interesuję się historią. Badam zwyczaje i tradycje Bałkanów oraz Europy Środkowej, zwłaszcza mojej rodzinnej… – zawiesiła głos, a po twarzy przemknął jej wyraz smutku. – Mojej rodzinnej Rumunii".
Teraz ja gwałtownie drgnąłem. Sprawa stawała się coraz bardziej intrygująca.