ROZDZIAŁ ÓSMY
Jeffrey pomógł sanitariuszom sprowadzić po schodach Roberta, który z oślim uporem odmawiał położenia się na noszach. Ilekroć próbowali mu coś wytłumaczyć, jedynie tępo kręcił głową, jakby w ogóle nie chciał z nimi rozmawiać.
– Przyjadę do szpitala, jak tylko porozmawiam z Hossem – rzekł Jeffrey.
Robert po raz setny pokręcił głową.
– Nie trzeba. Nic mi nie jest. Lepiej odwieź Jessie do mamy.
Jeffrey poklepał go po ramieniu.
– Porozmawiamy jutro, kiedy będziesz w lepszym nastroju.
– Nic mi nie jest – powtórzył Robert, a gdy sanitariusze już usadowili go w karetce, powtórzył: – Zaopiekuj się Jess.
Jeffrey wrócił przez podwórze, ale nie wszedł do domu. Usiadł na schodkach werandy, żeby tu zaczekać na Hossa. Clayton Hollister był miejscowym szeryfem jeszcze od czasów ich młodości. Zawiadamiając policję o strzelaninie, Jeffrey dowiedział się, że stary jest na rybach. Musiał tu przyjechać znad jeziora Martin od dalonego o jakieś pół godziny drogi. Kiedy w rozmówi telefonicznej z nim zaproponował, że pomoże zabezpieczać ślady na miejscu zbrodni, szeryf kazał mu się w to nie mieszać.
– Przecież zabity nie ożyje do czasu mojego przyjazdu – bąknął.
Jego dwaj zastępcy zaczęli rozpytywać sąsiadów, dobrze wiedząc, że pod nieobecność szefa nie mają prawa rozpoczynać żadnych czynności. Hoss trzymał miejscową policję żelazną ręką, w stylu, którego Jeffrey nie uznawał. W tej konkretnej sprawie musiał zachować wzmożoną czujność, bo Robert i Jeffrey prawdopodobnie siedzieliby teraz za kratkami, gdyby nie jego wczesna interwencja. Kiedy mieli po kilkanaście lat, wziął ich pod lupę, bacznie obserwując każdy ruch. Gdy wyjeżdżał z miasta, obowiązki w ramach tego specjalnego projektu szeryfa przejmował któryś z zastępców. Ci zaś jeszcze gorliwiej od niego pilnowali obu chłopaków.
Wtedy Jeffreyowi bardzo doskwierała ta nadzwyczajna troska szeryfa, uważał, że od tego ma ojca, nawet jeśli Jimmy Tolliver więcej czasu spędzał w więzieniu niż w domu. Ale teraz, kiedy sam był gliniarzem, doceniał to wszystko, co Hoss zrobił dla niego w młodości. I to przez niego obaj z Robertem podjęli później służbę w policji. Na swój sposób Hoss stał się dla nich wzorem do naśladowania. Tyle tylko, że obecnie Robert zszedł z wytyczonej drogi życiowej.
Siedząc na werandzie i spoglądając na zastępców szeryfa, Jeffrey zaczął analizować relację Roberta, próbując ustalić prawdę na podstawie tego, co usłyszał. Coś mu nie pasowało, choć temu nie należało się specjalnie dziwić, skoro po latach znów zawitał do Sylacaugi. Nie cierpiał tej zatęchłej dziury, brzydził się wrażeniem, że każda upływająca tu sekunda wysysa z niego siły życiowe. Już wcześniej uznał swój pomysł odwiedzin w rodzinnym mieście za idiotyczny, tym bardziej że przywlókł ze sobą Sarę. Przez sześć lat nic się tu nie zmieniło. Opos i Bobby nadal spędzali każdą niedzielę w swoim towarzystwie, przesiadywali nad basenem, gdzie Jessie szybko się upijała, a Neli umilała wszystkim czas kąśliwymi uwagami. Nawet nie wyobrażał sobie, że obecność Sary w tym gronie aż tak bardzo pogorszy sprawę.
Choć swoją decyzję o przyjeździe do Sylacaugi uznał za idiotyczną, nadal nie potrafił sprecyzować swoich uczuć do Sary. Dziwnie zalazła mu za skórę i zaproponował jej wspólny wyjazd na Florydę głównie w nadziei, że zdoła się nią wreszcie śmiertelnie znudzić i raz na zawsze wypędzić ze swego serca. Zwykle kobiety, z którymi się umawiał, chętnie szły z nim do łóżka, ale każdy związek już po kilku miesiącach zaczynał trącić monotonią, co stawało się dla niego doskonałą wymówką do zerwania i poszukania sobie innej. Z Sarą jednak było inaczej. Z pozoru była tego typu kobietą, z jaką pragnął się związać na dłużej, dostrzegał w niej idealne połączenie zmysłowości i niezależności, które odganiało nudę i monotonię w codziennych kontaktach. Ale z drugiej strony zaliczał ją do takich, których powinien unikać, gdyż musiał wkładać mnóstwo wysiłku w utrzymanie takiego związku. Na każdy temat miała własne zdanie i trudno jej było cokolwiek wyperswadować. Co gorsza, jej matka najwyraźniej uważała go za wcielonego diabła, a siostra z góry uznała za lekkoducha i fircyka, jakim był w rzeczywistości. Roześmiała mu się w twarz, kiedy poprzedniego dnia otworzył drzwi w domu Sary, po czym obrzuciła go od stóp do głowy taksującym spojrzeniem, dając wyraźnie do zrozumienia, że dobrze zna jego reputację.
Zadziałała reguła przekory i postanowił udowodnić im obu, że się mylą. Może właśnie w tym tkwił jego problem, a zarazem źródło zaangażowania. Chciał sobie zaskarbić ich przychylność. Zależało mu, by ludzie uważali go za porządnego faceta, wywodzącego się z warstwy średniej, wychowanego w rodzinie bogobojnej i miłującej prawo Teraz jednak była to już sprawa z góry przegrana. Sar” nie tylko patrzyła na niego takim samym wzrokiem jak mieszkańcy Sylacaugi, ale w dodatku uważała go za równie złego, jak jego ojciec.
– Hej – odezwała się, siadając przy nim na stopniach werandy.
Odsunął się nieco.
– Jak tam Jessie?
– Zasnęła na kanapie – odparła tonem pełnym rezerwy, jakby byli sobie obcy. Objęła rękoma kolana.
– Dałaś jej coś?
– To nie było konieczne. Wygląda na to, że jak tylko minęło podniecenie, górę wzięło to, czym sama naszprycowała się wcześniej. – Popatrzyła na niego uważnie, jakby chciała ocenić jego reakcję.
– O co chodzi?
– Musimy porozmawiać. Ingerowałeś na miejscu zbrodni.
Mimo zmęczenia przemknęły mu przez głowę setki spraw, o których mogła chcieć porozmawiać w takiej chwili, ale to, co usłyszał, podziałało na niego jak kubeł zimnej wody.
– Słucham? – wycedził, podnosząc się szybko i stając przed nią, by zasłonić ją przed zastępcami szeryfa. Był pewien, że nie zrobił niczego złego, poczuł się jednak oskarżony. – O czym ty mówisz, do cholery?
– Zostawiłeś otwarte drzwi.
– Kuchenne od podwórka? A niby jak miałem cię wpuścić do domu?
Spuściła głowę, wbijając brodę w pierś. Już wiedział, że to oznacza próbę zachowania spokoju.
– Mówię o drzwiczkach kredensu. Otworzyłeś je i wetknąłeś z powrotem do środka koszulę, która wypadła na podłogę.
Przypomniał to sobie, ale za żadne skarby nie potrafił uzasadnić swojego działania.
– Chciałem tylko… – zająknął się. – Zresztą, sam nie wiem, co chciałem. Byłem zdenerwowany. Ale to przecież niczego nie zmienia.
– Rabuś przystawił jego żonie pistolet do głowy – powiedziała rzeczowym tonem – potem strzelił do niego, a gdy chybił, Robert podbiegł do kredensu po swój pistolet. Sądzisz, że w takiej sytuacji myślał o zamknięciu drzwiczek?
Jeffrey próbował znaleźć logiczne uzasadnienie.
– Może zatrzasnął je bezwiednie.
Sam jednak w to nie wierzył. Takie wyjaśnienie było naciągane.
Sara także wstała ze schodków i otrzepała spodnie od piżamy.
– Nie zamierzam w tym współuczestniczyć – oznajmiła surowo, co zabrzmiało jak ostrzeżenie.
– Współuczestniczyć? – powtórzył zdziwiony, mając wrażenie, że się przesłyszał.
– W twoim ingerowaniu w miejsce zbrodni.
– Przecież to śmieszne – burknął, ruszając do środka. Poszła tuż za nim, jakby mu nie dowierzała i nie chciała zostawić samego.
– Dokąd idziesz?
– Zamknąć szafkę z powrotem – odparł, wchodząc do sypialni.
Przystanął jednak na środku. Drzwi kredensu były zamknięte.
Obejrzał się na Sarę, lecz rzuciła pospiesznie:
– Ja ich nie zamykałam.
Podszedł do kredensu, otworzył drzwiczki i odsunął się. Na ich oczach same powoli się zamknęły. Zaśmiał się z ulgą.
– No i widzisz? – Powtórzył tę samą czynność z identycznym skutkiem, po czym mruknął: – Widocznie podłoga jest nierówna. – Zakołysał się na piętach, sprawdzając ułożenie desek. – Proszę. Kiedy stanie się tutaj, drzwiczki same się zamykają.
W spojrzeniu Sary pojawił się cień wątpliwości.
– Jasne – powiedziała, ale takim tonem, jakby nadal nie była pewna.
– Co jeszcze?
– Sejf był zamknięty?
Jeffrey ponownie otworzył drzwiczki i popatrzył na sejf stojący na górnej półce.
– Ma zamek cyfrowy, ale Robert mógł go nie zamykać. W końcu nie mają dzieci, nie muszą się niczego obawiać.
Obejrzała się na trupa rozciągniętego na podłodze.
– Chciałabym uczestniczyć w sekcji zwłok.
Niemal całkiem zapomniał o obecności ciała w pokoju. Odwrócił się i popatrzył na zabitego. Posklejane krwią blond włosy mężczyzny zakrywały jego twarz. Gołe barki były zabryzgane krwią i szarą tkanką mózgową. Rozwiązane sznurówki tenisówek ciągnęły się po podłodze. Nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego ludzie porównują trupa do śpiącego człowieka. Śmierć zmieniała otaczającą go aurę, nasycała powietrze czymś ciężkim i niepokojącym. Patrząc na wpół otwarte oczy i rozdziawione usta, trudno się było pomylić co do tego, że mężczyzna nie żyje.
– Chodźmy stąd – mruknął, ruszając do wyjścia. W korytarzu Sara złapała go za rękę.
– Słyszałeś? Chcę asystować przy sekcji zwłok.
– Możesz ją nawet przeprowadzić sama – burknął, uznawszy to za jedyny sposób na zamknięcie jej ust. – Tu nie ma koronera. Facet, który prowadzi zakład pogrzebowy, robi sekcję za sto dolarów od sztuki.
– W porządku – odparła, wciąż jednak spoglądała na niego podejrzliwie.
Przyszło mu na myśl, że gdy tylko znajdzie cokolwiek odbiegającego od normy, poczynając od umiejscowienia rany, a skończywszy na wrośniętym paznokciu u nogi, wykorzysta to, by mu udowodnić, że miała rację.
– Co spodziewasz się znaleźć? – zapytał ostro, lecz przypomniawszy sobie o obecności Jessie w sąsiednim pokoju, dodał ciszej: – Myślisz, że mój najlepszy przyjaciel jest mordercą?
– Przecież sam się przyznał do zastrzelenia człowieka.
Ruszył w kierunku drzwi frontowych, chcąc jak najszybciej wynieść się z tego domu i uwolnić od Sary. Podreptała jednak za nim, nadal nie zamierzając odstąpić choćby na krok.
Po chwili oparła dłonie na biodrach i wycedziła prawdopodobnie takim samym tonem, jakim odnosiła się do swoich pacjentów: