ROZDZIAŁ 22
9 marca 1997 roku
godzina 16.15
Isla Francesca
– Dzieje się coś bardzo dziwnego – stwierdził Kevin.
– Ale co? Czy możemy mieć jakąś nadzieję? – zapytała Melanie.
– Gdzie mogą się podziewać pozostałe zwierzęta? – zastanowiła się Candace.
– Nie wiem, czy nabierać odwagi, czy zacząć się bać. Co jeśli urządziły sobie z drugą grupą prawdziwy Armagedon? [13]
– Boże Wszechmocny – przestraszyła się Melanie. – Nigdy o tym nie pomyślałam.
Kevin i obie kobiety od dwóch dni byli faktycznie więźniami. Nie pozwalano im opuścić małej groty ani na minutę, więc cuchnęło w niej teraz tak samo, a może i gorzej niż w dużej jaskini. Aby ulżyć swym potrzebom, musieli wchodzić do tunelu, który zamienił się w cuchnącą kloakę.
Sami też nie pachnieli lepiej. Byli brudni i czuli się okropnie w nie zmienianej odzieży. Spali na skałach, na brudnej ziemi. Włosy mieli potargane. Twarz Kevina pokrywał dwudniowy zarost. Czuli się osłabieni brakiem ruchu i pożywienia, chociaż starali się zjeść choć trochę tego, co im dostarczano.
Około dziesiątej rano wyczuli, że coś się dzieje. Zwierzęta były pobudzone. Niektóre wybiegły, aby po krótkiej chwili wrócić, wydając głośne wrzaski. Wcześniej bonobo numer jeden wyszedł i do tej pory nie wrócił. Już to było nienormalne.
– Zaraz, zaraz – odezwał się nagle Kevin. Podniósł ręce, jakby chciał powstrzymać panie od zrobienia najmniejszego hałasu. Obracał głową z jednej strony na drugą, nasłuchując uważnie.
– Co to jest? – zapytała Melanie.
– Zdaje się, że słyszę głos – powiedział Kevin.
– Ludzki głos?
Kevin przytaknął.
– Czekaj, ja też to słyszę! – powiedziała z podnieceniem Melanie.
– Ja też! – dodała Candace. – To na pewno ludzki głos. Jakby ktoś krzyknął "okay".
– Arthur też usłyszał – stwierdził Kevin. Nazwali tym imieniem małpę, która najczęściej stała na straży przy wyjściu z groty. Właściwie bez powodu, tylko po to, żeby wiedzieć, o kim mówią. Po wielu godzinach zauważyli coś, co mogło uchodzić za dialog. Byli nawet w stanie rozróżnić znaczenie pojedynczych słów czy gestów.
Najpewniejsi byli znaczenia słowa "arak", które oznaczało "odejdź", szczególnie gdy towarzyszyło mu rozkładanie palców u rąk i wyrzucanie ramion. Te właśnie gesty Candace widziała w sali operacyjnej. Zrozumieli też "hana" jako "cicho" i "zit" jako "iść". Jedzenie i wodę określały odpowiednio "bumi" i "carak". Nie byli pewni słowa "sta", któremu towarzyszyło unoszenie rąk z dłońmi skierowanymi na zewnątrz. Podejrzewali, że może to oznaczać "ty".
Arthur wstał i wydał serię dźwięków w stronę pozostałych w jaskini bonobo. Przysłuchiwały się i nagle zniknęły na zewnątrz. Następnym dźwiękiem, który dosłyszeli, była seria strzałów karabinowych, ale nie takich normalnych, raczej jak z wiatrówki. Kilka minut później dwie postacie w uniformach centrum weterynaryjnego zarysowały się w wejściu do jaskini na tle mglistego nieba. Jedna trzymała broń, druga oświetliła wnętrze silną latarką.
– Ratunku! – krzyknęła Melanie. Zasłoniła oczy przed światłem, ale drugą ręką szaleńczo machała, na wypadek gdyby ludzie jej nie zauważyli.
W jaskini rozległo się głuche uderzenie. Jednocześnie Arthur zaskowyczał. Z zaskoczeniem na płaskiej twarzy spojrzał w dół na strzałkę z czerwoną końcówką, sterczącą w jego piersi. Ręka powędrowała w górę, aby złapać za nią, ale nim zdołał to uczynić, zaczął się chwiać. Jak na zwolnionym filmie usiadł na podłodze jaskini i przewrócił się na bok.
Kevin, Melanie i Candace wyczołgali się ze swojej celi bez drzwi i wyprostowali się. Zabrało im to chwilę. W tym samym czasie obaj mężczyźni przyklękli przy bonobo i podali mu dodatkową dawkę środka usypiającego.
– Mój Boże, cieszymy się, że was widzimy – powiedziała Melanie. Stała, przytrzymując się skalnej ściany. Przez chwilę jaskinia zawirowała jej przed oczami.
Mężczyźni wstali i oświetlili kobiety i Kevina. Niedawni więźniowie zasłonili oczy.
– Ludzie, wyglądacie strasznie – stwierdził ten z latarką.
– Jestem Kevin Marshall, a to Melanie Becket i Candace Brickmann.
– Wiemy, kim jesteście. Chodźmy z tego szamba – powiedział mężczyzna.
Wychodząc na gumowych nogach z jaskini, czuli szczęście i ulgę. Mężczyźni podążali za nimi. Gdy znaleźli się na zewnątrz, musieli zmrużyć oczy przed oślepiającym blaskiem słońca. Poniżej, u podstawy klifu zauważyli jeszcze z pół tuzina pracowników centrum weterynarii. Byli zajęci przy uśpionych zwierzętach. Zawijali je w czerwone maty i układali jedno obok drugiego na przyczepie.
– W jaskini jest jeszcze jeden! – zawołał do kolegów mężczyzna z latarką.
– Ja was też znam – powiedziała Melanie. Teraz, w dziennym świetle mogła im się dokładniej przyjrzeć. – Ty jesteś Dave Turner, a ty Daryl Chrystian.
Mężczyźni zignorowali Melanie. Dave, wyższy z nich, odpiął od pasa radiotelefon. Daryl zaczął schodzić w dół po potężnych stopniach skalnych.
– Turner do bazy – powiedział Dave do urządzenia.
– Słyszę cię głośno i wyraźnie – usłyszeli głos Bertrama.
– Mamy resztę bonobo i ładujemy je – poinformował Dave.
– Świetna robota – pochwalił Bertram.
– W jaskini znaleźliśmy Kevina Marshalla i obie kobiety.
– W jaki stanie?
– Brudni, ale chyba zdrowi.
– Daj mi to! – powiedziała Melanie, sięgając po radio. Nagle poczuła, że nie podoba jej się, jak podwładny w jej obecności mówi o niej z lekceważeniem.
Dave odsunął się.
– Co mam z nimi zrobić?
– Przywieź ich do centrum. Powiadomię Siegfrieda Spalleka. Na pewno będzie chciał z nimi porozmawiać.
– Przyjąłem – powiedział Dave i wyłączył radio.
– Co ma oznaczać to traktowanie? – zapytała oburzona Melanie. – Byliśmy tu uwięzieni ponad dwa dni.
Dave wzruszył ramionami.
– Wykonujemy tylko polecenia, proszę pani. Wygląda na to, że bardzo rozzłościliście górę.
– Co, na miłość boską, dzieje się z małpami? – zapytał Kevin.
Kiedy zobaczył, co robią mężczyźni, najpierw pomyślał, że to dla wyratowania ich z opresji. Lecz im dłużej myślał o tym, tym bardziej nie mógł zrozumieć, dlaczego zwierzęta ładuje się na przyczepę.
– Wygodne życie bonobo na wyspie stało się przeszłością – powiedział Dave. – Zaczęły tu wojować i zabijać się nawzajem. Znaleźliśmy cztery trupy, wszystkie ranione kamieniami. Zamkniemy je więc w klatkach i przewieziemy do centrum weterynaryjnego. Od tej chwili każda małpa dostanie swoją celę. Jeśli się nie mylę, dwa na dwa metry.
Kevinowi opadła szczęka. Pomimo głodu, wyczerpania i bólu odczuwał też głęboki smutek z powodu owych nieszczęsnych istot, które nie prosiły się przecież na świat. Ich życie miało się z dnia na dzień zmienić w jedno monotonne pasmo więziennej udręki. Drzemiący w nich ludzki potencjał nie został odkryty, a dotychczasowe osiągnięcia ulegną zatraceniu.
Daryl i trzech innych mężczyzn zajęło się uprzątaniem bałaganu.
Kevin odwrócił się i zajrzał jeszcze raz do jaskini. Dojrzał sylwetkę Arthura. Leżał u wejścia do groty, w której przez dwa dni byli uwięzieni. Łza zakręciła mu się w oku, gdy wyobraził sobie, co poczuje Arthur, kiedy obudzi się w stalowej klatce.
– No dobra, wy troje – odezwał się Dave. – Wracamy. Macie dość siły, żeby iść, czy wolicie jechać na przyczepie?
– Co ciągnie przyczepę? – zapytał Kevin.
– Mamy na wyspie pojazd terenowy – wyjaśnił Dave.
– Ja w każdym razie dziękuję – odparła Melanie zimno.
Kevin i Candace byli tego samego zdania.
– Jesteśmy bardzo głodni – powiedział jeszcze Kevin. – Dostawaliśmy tylko robaki, larwy i jakieś zielsko.
– W przyczepie mamy trochę słodkich wafli i soków – powiedział Dave.
– To powinno na razie wystarczyć – odparł Kevin.
Zejście w dół skalistego zbocza okazało się najtrudniejszą częścią podróży. Na nizinie marsz nie sprawiał już kłopotów, tym bardziej że łapacze z centrum oczyścili ścieżki.
Kevin był pod wrażeniem, widząc, jak wiele zrobiono w krótkim czasie. Kiedy weszli na podmokłą łąkę na południe od Lago Hippo, zastanowił się, czy ich łódź jest ciągle ukryta w trzcinach. Podejrzewał, że jest. Nie było powodów, żeby jej szukali.
Candace była szczęśliwa, widząc nad Rio Diviso drewniany most przysypany ziemią. Martwiła się, jak przejdą przez rzekę.
– Ostro pracowaliście – skomentował Kevin.
– Nie mieliśmy wyboru – odparł Dave. – Musieliśmy uporać się ze zwierzętami tak szybko, jak to było możliwe.
Podczas pokonywania ostatniej mili dzielącej most do miejsca połączenia wyspy z lądem Kevin, Melanie i Candace coraz dotkliwiej czuli zmęczenie. Szczególnie trudny okazał się moment, gdy musieli zejść z drogi, aby przepuścić terenówkę jadącą po ostatni transport bonobo. Kiedy się zatrzymali, poczuli, że nogi mają jak z ołowiu.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy wyszli z półmroku dżungli na odkryty teren w pobliżu mostu. Panowała tu niezwykła krzątanina. Kilku mężczyzn z mozołem pracowało w piekącym słońcu. Rozładowywali drugą przyczepę z małpami, które od razu przenosili do stalowych klatek, zanim zwierzęta odzyskają świadomość.
Klatki miały około metra dwadzieścia wysokości, więc tylko młode osobniki mogły w nich stanąć. Były to stalowe pudła z okratowanym okienkiem w drzwiach, przez które wpadało świeże powietrze. Drzwi zabezpieczone były zagiętym skoblem umocowanym poza zasięgiem zwierząt. Przez jedno z okienek Kevin dojrzał przerażone spojrzenie jednej z małp zamkniętej w ciemnej klatce.
Te klatki nadawały się wyłącznie do transportu, tymczasem mały dźwig przenosił je w cień na skraju dżungli, co mogło sugerować, że zostaną na wyspie. Jeden z pracowników trzymał w ręku wąż podłączony do pompy spalinowej i polewał klatki wodą z rzeki.
– Zdawało mi się, że miały być przewiezione do centrum, na stały ląd – powiedział Kevin.