Изменить стиль страницы

ROZDZIAŁ 18

7 marca 1997 roku

godzina 6.15

Nowy Jork

Jack mrugnął powiekami i natychmiast otrzeźwiał. Usiadł i przetarł oczy. Ciągle był zmęczony po poprzedniej nie przespanej nocy. Tego ranka także musiał wstać wcześniej, niż planował poprzedniego wieczoru, ale był zbyt podekscytowany, aby zasnąć.

Wstał z kanapy, owinął się w koc, chroniąc się przed chłodem poranka, i podszedł do drzwi sypialni. Nasłuchiwał przez chwilę. Przekonany, że Laurie jeszcze głęboko śpi, uchylił lekko drzwi. Jak oczekiwał, leżała na boku przykryta górą pościeli i oddychała głęboko.

Tak cicho, jak to było możliwe, przeszedł na palcach przez sypialnię do łazienki. Ogolił się i wziął prysznic. Kiedy wyszedł z łazienki, z ulgą zobaczył, że nie obudził Laurie.

Wziął z szafy świeże ubranie, wyszedł z nim do drugiego pokoju i dopiero tam się ubrał. Po kilku minutach wyszedł z budynku w szarość zbliżającego się poranka. Słota i zimno z płatkami śniegu tańczącymi w podmuchach wiatru nie zapowiadały miłego dnia.

Po drugiej stronie ulicy stał wóz policyjny z dwoma nieumundurowanymi policjantami. Pili kawę i w świetle samochodowej lampki czytali poranną prasę. Rozpoznali Jacka i machnęli w jego stronę. On też ich pozdrowił. Lou dotrzymał słowa.

Jack pobiegł w dół ulicy do delikatesów na Columbus Avenue. Jeden z policjantów obowiązkowo poszedł w jego ślady. Jack chciał kupić im po pączku, ale rozmyślił się. Nie chciał, żeby go źle zrozumieli.

Obładowany sokiem, kawą, owocami i świeżym pieczywem wrócił do domu. Laurie już wstała i właśnie brała prysznic. Zapukał w drzwi i oznajmił, że śniadanie zostanie podane, kiedy tylko będzie gotowa.

Zjawiła się po kilku minutach z mokrymi włosami, owinięta w szlafrok Jacka. Biorąc pod uwagę zajście z poprzedniego wieczoru, nie wyglądała najgorzej. Można było jedynie zauważyć lekko podbite oko.

– Czy po przespaniu się z pomysłem wyjazdu do Gwinei Równikowej nadal masz na niego ochotę? – zapytała.

– W stu procentach. Nie mogę się doczekać.

– I naprawdę chcesz zapłacić za wszystkie bilety? To może być znaczna suma.

– A na co mam wydawać pieniądze? – Rozejrzał się po mieszkaniu. – Życie tutaj nie jest drogie, a za rower już zapłaciłem.

– Poważnie. Mogę zrozumieć, że Esteban może się przydać, ale Warren i Natalie?

Poprzedniego wieczoru, kiedy przedstawili pomysł Teodorze, ta przypomniała mężowi, że jedno z nich musi zostać w mieście, aby mieć pieczę nad sklepem i dopilnować ich nastoletniego syna. O tym, że pojedzie Esteban, a nie Teodora, zadecydował rzut monetą.

– Poważnie, chcę, aby to był po prostu mile spędzony czas – tłumaczył Jack. – Nawet jeżeli nie dowiemy się wszystkiego, co jest wielce prawdopodobne, to i tak będzie to wspaniała podróż. Widziałem w oczach Warrena, że ma ochotę odwiedzić Afrykę. No i w drodze powrotnej spędzimy noc lub dwie w Paryżu.

– Mnie nie musisz przekonywać. Początkowo byłam przeciwna twojemu wyjazdowi, ale teraz sama jestem podekscytowana.

– Więc teraz musimy jedynie przekonać Binghama.

– Nie sądzę, żeby to był problem. Żadne z nas nie wykorzystało urlopu, do czego nas zachęcali. No i Lou obiecał dodać co nieco od siebie o zagrożeniu. Naprawdę chce nas wysłać z miasta.

– Nigdy nie ufam biurokracji. Ale postaram się być optymistą. Zakładając, że pojedziemy, rozdzielmy między siebie zadania. Ja załatwię bilety. Ty, Warren i Natalie zajmijcie się wizami. Poza tym musimy wziąć odpowiednie szczepionki i zabezpieczyć się przed malarią. Właściwie powinniśmy mieć więcej czasu na uodpornienie się, ale zrobimy wszystko, co możliwe, i zabierzemy ze sobą dużo środków przeciw owadom.

– Brzmi nieźle – Laurie zaakceptowała propozycję.

Z powodu Laurie Jack zostawił swój ukochany rower w mieszkaniu. Razem pojechali do pracy taksówką. Kiedy weszli do pokoju lekarzy, Vinnie opuścił gazetę i spojrzał na nich jak na duchy.

– Co wy tu robicie? – zapytał i głos mu się załamał. Odchrząknął.

– A cóż to za pytanie? – odparł Jack. – My tutaj pracujemy, Vinnie. Zapomniałeś?

– Nie sądziłem, że oboje macie dzisiaj dyżur – stwierdził Vinnie. Wziął szybko kubek z kawą i upił spory łyk, zanim znowu chrząknął.

Jack i Laurie podeszli do ekspresu.

– Przez ostatnie dni był we wściekłym humorze – szepnął Jack.

Laurie przez ramię zerknęła w stronę Vinniego, który zniknął już za swoją gazetą.

– Dziwnie zareagował. Zauważyłam wczoraj, że ilekroć znalazł się przy mnie, tylekroć zaczynał być nerwowy.

Spojrzeli po sobie.

– Myślisz o tym samym co ja? – zapytała Laurie po chwili zastanowienia.

– Może – odpowiedział. – To by całkiem pasowało. Ma dostęp.

– Chyba powinniśmy napomknąć o tym Lou. Bardzo bym chciała, żeby to nie był Vinnie, ale musimy wykryć, kto wynosi stąd poufne informacje.

Laurie było bardzo na rękę, że jej tygodniowy dyżur koordynatora właśnie się skończył i zastąpił ją teraz Paul Plodgett. Siedział już za biurkiem i przeglądał sprawy z nocy. Laurie i Jack poinformowali go, że planują wziąć urlop i chcieliby zrezygnować tego dnia z autopsji, jeśli nie ma nadmiaru pracy.

Laurie była lepszą dyplomatką niż Jack i to ona sugerowała, że powinni pójść do Calvina i powiedzieć mu o planowanych wakacjach, zanim porozmawiają z Binghamem. Jack przychylił się ku tej propozycji. Calvin w odpowiedzi burknął tylko, że mogliby zawiadomić o tym z większym wyprzedzeniem.

Gdy zjawił się Bingham, zaraz weszli do jego gabinetu. Zaciekawiony obejrzał ich dokładnie znad swych okularów w drucianych oprawkach i zaczął przeglądać trzymaną w rękach poranną pocztę.

– Chcecie dwa tygodnie, począwszy od dzisiaj? – zapytał z niedowierzaniem. – Skąd taki pośpiech? Czy to coś naglącego?

– Planujemy wyprawę po przygodę – powiedział Jack. – Chcemy wyruszyć jeszcze dziś wieczorem.

Wodniste oczy Binghama spoglądały to na Jacka, to na Laurie.

– Chyba nie zamierzacie się pobrać, co?

– Nie będziemy aż do tego stopnia ryzykować – odparł Jack.

Laurie zakrztusiła się śmiechem.

– Przepraszamy, że nie powiadomiliśmy wcześniej – powiedziała. – Powodem pośpiechu jest to, że ostatniej nocy oboje zostaliśmy poważnie ostrzeżeni w związku ze sprawą Franconiego.

– Ostrzeżeni? – zapytał Bingham. – Czy to ma coś wspólnego z sińcem pod twoim okiem?

– Obawiam się, że tak. – Próbowała ukryć go pod makijażem, ale tylko częściowo jej się to udało.

– Kto się kryje za tymi ostrzeżeniami? – dociekał Bingham.

– Jedna z przestępczych rodzin z Nowego Jorku – wyjaśniła. – Porucznik Louis Soldano obiecał porozmawiać z panem o tym oraz o prawdopodobnej wtyczce gangsterów w naszym zakładzie. Sądzimy, że możemy wyjaśnić, w jaki sposób wyniesiono stąd ciało Franconiego.

– Słucham – powiedział Bingham i odłożył trzymaną cały czas pocztę, po czym usiadł w fotelu.

Laurie wyjaśniła całą historię, podkreślając, że Dom Pogrzebowy Spoletto musiał otrzymać numer sprawy dotyczącej nie zidentyfikowanych zwłok.

– Czy porucznik Soldano uważa, że to mądre, abyście oboje wyjechali z miasta?

– Tak sądzi.

– Dobrze – odparł Bingham. – W takim razie nie ma was tu. Czy mam zadzwonić do porucznika Soldano, czy sam się ze mną skontaktuje?

– Zrozumieliśmy, że sam zadzwoni do pana – powiedziała Laurie.

– Świetnie – odparł Bingham. Spojrzał teraz prosto na Jacka. – Co ze sprawą wątroby?

– Ciągle w powijakach. Czekam na wyniki kolejnych testów.

Bingham skinął głową i dodał:

– Ta sprawa jest jak cholerny wrzód na dupie. Upewnij się, że w czasie waszej nieobecności zostanę poinformowany o każdej nowości. Nie chcę żadnych niespodzianek. – Spojrzał na biurko i podniósł pocztę. – Przyślijcie pocztówkę.

Laurie i Jack wyszli z gabinetu i uśmiechnęli się do siebie.

– No cóż, wygląda to nieźle – zauważył Jack. – Bingham był najpoważniejszą potencjalną przeszkodą w naszych planach.

– Może powinniśmy mu powiedzieć, że jedziemy do Afryki właśnie w związku ze sprawą wątroby? – zasugerowała Laurie.

– Nie sądzę. Mógłby zmienić zdanie w sprawie urlopu. On na pewno wolałby, żeby cała sprawa przestała istnieć.

Rozeszli się do swoich pokoi. Laurie zadzwoniła do ambasady Gwinei Równikowej w sprawie wiz, a Jack połączył się z liniami lotniczymi. Laurie szybko się przekonała, że Esteban miał rację co do łatwości uzyskania wizy i upewniła się, że załatwi sprawę jeszcze tego ranka. Urzędniczka z Air France wyraziła szczere zadowolenie z możliwości udzielenia pomocy Jackowi i umówiła się z nim, że po południu bilety będą do odbioru w biurze linii.

Laurie zjawiła się w pokoju Jacka. Promieniała.

– Zaczynam wierzyć, że to się rzeczywiście dzieje – powiedziała podniecona. – Jak się czujesz?

– Dobrze. Wyruszamy dziś wieczorem o dziewiętnastej pięćdziesiąt.

– Nie do wiary. Czuję się jak nastolatka przed pierwszą wycieczką.

Po umówieniu się z biurem podróży i Manhattan General Hospital na szczepienia ochronne, zadzwonili do Warrena. Obiecał złapać Natalie i przyjechać z nią do szpitala.

Pielęgniarka zaaplikowała im serię zastrzyków i dała receptę na proszki przeciwko malarii. Nalegała także, aby odczekali pełen tydzień przed wyjazdem. Jack wyjaśnił, że to nie jest możliwe. Pielęgniarka w odpowiedzi oświadczyła tylko, iż cieszy się, że to oni jadą, a nie ona.

W holu Warren zapytał, co miała na myśli.

– Leki, które nam podano, zaczynają działać mniej więcej po tygodniu – wyjaśnił Jack. – Dotyczy to wszystkich z wyjątkiem gamma-globuliny.

– W takim razie ryzykujemy – stwierdził Warren.

– Przez całe życie ryzykujemy – odparł Jack. – Poważnie mówiąc, istnieje pewne ryzyko, ale z każdym dniem nasz system odpornościowy będzie coraz skuteczniejszy. Główny problem stanowi malaria, ale zabierzemy ze sobą pełno środków przeciw owadom.

– Więc ty się nie boisz?

– Nie aż tak, żeby zostać w domu.

Po załatwieniu spraw w szpitalu, wszyscy poszli do zdjęcia. Zrobili sobie ekspresowe w automacie. Następnie Laurie, Warren i Natalie udali się do ambasady Gwinei Równikowej.