Изменить стиль страницы

W domofonie rozległ się głos Doris. Był jeszcze na schodach, gdy usłyszał, jak otwiera drzwi.

– Co za miła niespodzianka – zawołała, gdy znalazł się już na półpiętrze. Była ubrana w komplet joggingowy, składający się z obcisłych szortów i sportowej koszulki, która ledwo przykrywała pępek. Rozpuszczone włosy wydawały się bujne i lśniące.

Gdy wprowadziła go do środka, Thomas rozejrzał się dokoła. Nie był tu już od miesięcy, ale nie dostrzegł żadnych zmian. Pokój, w którym się znajdował, był niewielki: naprzeciwko małego kominka stało pojedyncze łóżko, pod ścianą stolik z karafką i dwoma kieliszkami, po przeciwnej stronie – okno wykuszowe. Doris podeszła do Thomasa i przytuliła się do niego. – Czy chciałbyś mi coś podyktować? – przekomarzała się głaszcząc rękami jego plecy. Obawy Thomasa o potencję szybko się rozwiały.

– Czy to nie za wcześnie na małą zabawę? – zapytała Doris, jeszcze mocniej przytulając się do Thomasa, który nie krył podniecenia.

– Na Boga, nie – zaprotestował żywo, pociągając ją na łóżko. Szybko rozebrał Doris i z uczuciem głębokiej ulgi zagłębiał się w niej powoli. Zachowywał się jak w ekstazie. I wiedział już, że to, co się stało poprzedniej nocy, było wyłączną winą Cassi. Zapomniał tylko, że dziś jeszcze nie zdążył wziąć pigułki.

Pielęgniarki w oddziale intensywnej terapii wiedziały, że problemy szczególnej wagi potrafią się w tajemniczy sposób rozmnażać. Ta noc zaczęła się dość pechowo chwilowym zatrzymaniem pracy serca u jedenastoletniej dziewczynki, która była tego dnia operowana z powodu pęknięcia śledziony. Wszystko skończyło się szczęśliwie, gdyż serce szybko wznowiło pracę. Pielęgniarki były zdumione faktem, że tylu lekarzy zgłosiło się na "kod". Przez pewien czas było ich tak wielu, że sobie wzajemnie przeszkadzali.

– To interesujące, dlaczego tylu lekarzy jest na miejscu? – zaciekawiła się Andrea Bryant, kierownik dyżurującego zespołu. – Chyba po raz pierwszy zobaczyłam tutaj w sobotę doktora Shermana.

– Być może w sali operacyjnej mamy wiele nagłych przypadków – zauważyła Trudy Bodanowitz.

– Nic podobnego – odparła Andrea. – Rozmawiałam z dyżurną na sali: podobno są tylko dwa takie przypadki – atak serca i złamana kość biodrowa.

– Wobec tego nie rozumiem, co się dzieje – rzekła Trudy spoglądając na zegarek. Właśnie minęła północ. – Czy macie już ochotę na pierwszą przerwę?

Dziewczęta załatwiały właśnie formalności związane z ostatnim chorym. Żadna z nich nie była przypisana do konkretnego pacjenta, wszystkie razem obsługiwały centralną stację nadzoru i wykonywały funkcje administracyjne.

– Nie jestem pewna, czy którakolwiek z nas powinna robić sobie teraz przerwę – oświadczyła Andrea, omiatając wzrokiem duży stół w kształcie litery "U". – Tutaj wszystko jest możliwe. Nie chciałabym, żeby podczas przerwy zdarzył się śmiertelny przypadek.

Pod względem wyposażenia elektronicznego stanowisko pielęgniarek na oddziale intensywnej terapii mogło z powodzeniem rywalizować z kabiną pilotów boeinga 747. Na stole, naprzeciwko dziewcząt, stały szeregiem monitory, na których w każdej chwili można było odczytać podstawowe dane o stanie poszczególnych pacjentów. Większość aparatów była nastawiona na alarm, gdyby te dane zbytnio odbiegały od normy. Właśnie podczas tej rozmowy na jednym z monitorów zaczął się zmieniać wykres EKG; jeszcze przed chwilą był miarowy, nagle stał się nierówny i kapryśny. Potem rozległ się alarm.

– O, do diabła! – zawołała Trudy i spojrzała na oscyloskopowy ekran, z którego rozlegało się przeciągłe bi-i-ip. Wstała z miejsca i uderzyła aparat ręką w nadziei, że to wina nieregularnego dopływu energii elektrycznej. Spostrzegła nieprawidłowy wykres EKG i przełączyła aparat na inny kanał, ciągle przypuszczając, że to problem natury technicznej.

– Kto? – czujnie spytała Andrea.

– Harwick – odpowiedziała Trudy.

Andrea spojrzała w stronę łóżka ofiary Ballantine'a. Nie było przy nim pielęgniarki, co nie było czymś niezwykłym, gdyż stan Harwicka w ciągu ostatnich tygodni był ustabilizowany.

– Wezwij chirurga – powiedziała Trudy. Zapis EKG Harwicka pogarszał się z minuty na minutę. – Spójrz, on chyba umiera.

Wskazała na ekran, na którym wykres EKG spłaszczał się.

– Czy wywołać "kod"?

Obie kobiety wymieniły spojrzenia.

– Doktor Ballantine wyraźnie powiedział: "żadnego kodu" – rzekła Trudy.

– Wiem – potwierdziła Andrea.

– W takich sytuacjach czuję się okropnie – rzekła Trudy patrząc na monitor. – Uważam, że nie powinno się nas stawiać w takiej sytuacji – to nie fair.

Wykres EKG uległ całkowitemu spłaszczeniu. Harwick zmarł.

– Wołaj lekarza – rzuciła gniewnie Trudy i obchodząc długi stół, podeszła do łóżka Harwicka. Respirator bez przerwy pompował i wypompowywał powietrze z jego płuc, co sprawiało wrażenie, że pacjent wciąż żyje.

– Po takiej historii każdemu odeszłaby ochota zgodzić się na operację – powiedziała Andrea, odkładając słuchawkę telefonu.

– Co się mogło stać? Jego stan był ostatnio zupełnie zadowalający – dorzuciła Trudy.

Wyłączyła respirator. Monotonny świst aparatu urwał się, pierś Harwicka opadła i zastygła nieruchomo.

Andrea wyłączyła kroplówkę. – Nie jest już potrzebna.